Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2007, 01:12   #6
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Carthago Nova,
Nova i jej obrzeża



„Samotnia” tak nazwała swoją siedzibę mając nadzieję, że dzięki temu jej przeznaczenie stanie się jasne dla każdego. Zameczek stał nad jeziorem w pewnym oddaleniu od Novy tak by umożliwić w miarę szybkie dotarcie do stolicy i jednocześnie odciąć ją od zgiełku miasta. Otaczały go połacie wrzosowisk, miejscami przechodzących w łąki na których pasły się jej qualimy oraz młode lasy typu łęgowego, porastające głównie obrzeża jezior i strumieni. Wszystko to było starannie pilnowane głównie po to by zapewnić właścicielce niezbędną dozę prywatności. Tutaj kierowała swe kroki gdy salonowa gra zaczynała ją nużyć, zaś pilnowanie każdego słowa i kroku stawało się nie do zniesienia. W tym miejscu mogła robić co chciała, kiedy chciała i jak chciała. Nie przyjmując się tym czy to wypada, czy nie jest uznawane za herezje i czy ojciec znowu nie dostanie zawału słysząc o jej kolejnych wybrykach. Z dala od wścibskich oczu nabierała siły do kolejnej rundy zmagań z życiem.

Jednak czasami świat, ta złośliwa, denerwująca, wszechobecna nadistota, która momentami zdawała się za jedyny cel egzystencji mieć uprzykrzenie życia Miki, zwyczajnie nie chciała zostać za murami „Samotni”. Były chwile gdy ten bezlitosny twór wdzierał się w zamknięty, bezpieczny świat szlachcianki uderzając w to co sobie najbardziej ceniła. Wolność.


Wróż spoglądał na swoją panią parą wilgotnych, smutnych oczu. Delikatnie dotknęła różowych jego chrap po czym czule przesunęła dłonią po pysku zwierzęcia. Ogier parsknął cicho gdy przytuliła policzek do jego czoła. Jej ukochany qualim, powiernik jej myśli, który nie dość, że zawsze był gotów jej wysłuchać to jeszcze nie dawał głupich rad i nigdy niczego nie rozgadał. Uosobienie jej potrzeby swobody i główny dawca poczucia wolności przez ostatnie dwanaście lat.

- Wszystko będzie dobrze. Obiecuje. – szepnęła. – Już niedługo znowu popędzimy wrzosowiskiem. Tylko ty i ja z wiatrem na zawody.

Zatrat, tego typu urazy końskiego kopyta czasami zdarzały się w każdej stajni, zazwyczaj nie stwarzający większych problemów. Jednak jak przy każdej ranie otwartej istniało niebezpieczeństwo zakażenia i tym razem jej ulubieniec miał pecha. Odwróciła się, główny stajenny i weterynarz stali trzy boksy dalej zerkając na nią nieśmiało, dalej papierowo bladzi. Nieopodal leżały te nieszczęsne widły którymi zdarzyło się jej wymachiwać i rzucić na sam koniec swego małego wybuchu niezadowolenia. Zmarszczyła gniewnie brwi, co prawda już na nich nakrzyczała jednak teraz miała ochotę powtórzyć całą tyradę przynajmniej jeszcze raz. Zakażenia wynikały z zaniedbania a pod jej nieobecność ta dwójka odpowiadała za zdrowie qualimów. Jednak jej wzrok pochwyciła inna sylwetka.

Ukar w czarnym płaszczu stał w otwartych drzwiach stajni z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jego widok przypomniał jej o kolejnej nieprzyjemnej niespodziance jaka powitała ją w domu. Z westchnieniem poklepała jeszcze ogiera i odeszła prężnym krokiem żegnając weterynarza i stajennego twardym spojrzeniem.

- Musze? – jęknęła zrównawszy się z Randhirem.

- Musisz. – odparł ukar po czym oboje ruszyli wolnym krokiem przez dziedziniec. – Skoczek już gotowy. Będziemy na miejscu za jakieś dwie-trzy godziny.

- Najpierw zawieź mnie do ratusza. Ro prosił żebym wpadła tam na chwilę, to podobno ważne i nie może czekać do wieczora, obiecałam, że zajrzę. To zajmie tylko chwilę. – obiecała.

******************

Gabinet Rohita vo Kavaka był obszerny, przy ścianach stały regały pełne opasłych tomów z dziedziny prawa i ekonomi oraz różnorodnych elementów dekoracyjnych, centralne miejsce zajmowało oczywiście biurko za którym schronił się, jak zwykle w pełni opanowany obun. Mika wpadła do pomieszczenia, nie przejmując się nawet zamykaniem drzwi, na szczęście Orummangu, na tyle dobrze znał swoją panią by zrobić to zamiast niej. Wielki nawet jak na swój gatunek vorox został na korytarzu pilnując by nikt nie przeszkadzał.

Tymczasem szlachcianka szybko pokonała odległość dzielącą ją od jej dostojnego sekretarza po czym bez większych ceregieli zarzuciła mu ręce na szyję i zamknęła obuna w długim mocnym uścisku. Obcy przyzwyczaiwszy się przez osiem lat pracy z LiHalanką do tego typu ekscesów, przyjął całą sytuację z typowym dla siebie kamiennym spokojem martwiąc się jedynie o stan swojego nienagannie wyprasowanego stroju.

- Mamy drobny problem. – zaczął usiłując łagodnie dać swojej przełożonej do zrozumienia, że może już przestać go „dusić”. – Oświecona Ambasada chce przysłać przedstawiciela na Carthago, z tonu pisma które utrzymaliśmy wynika, że sprawa nie podlega dyskusji.

Mika zmarszczyła brwi odsuwając się od Obuna który dyskretnie przygładził lekko pognieciony surdut. Nie bardzo wiedziała o co chodziło, jednak zauważyła wzmożony ruch w ratuszu. Zazwyczaj ospali urzędnicy teraz biegali jak w ukropie w tą i z powrotem taszcząc jakieś wielkie sterty papierów. Zanim zdążyła zapytać o co właściwie chodzi obun kontynuował.

- Wygląda na to, że usiłują was powiązać z zamachem na syna waszej świętej pamięci ciotki.

- A niby czemu miałybyśmy go zabijać? Został wydziedziczony i do widzenia. Co prawda trochę nas przez tą całą historię ze spadkiem znielubił, ale jego dziecinne pretensje tyle mnie obchodzą co zeszłoroczny śnieg. - prychnęła gniewnie. Rohit pozwolił sobie na krzywy uśmiech słysząc słowo „dziecinne” w ustach swojej pani.

- Oni uważają inaczej, proszę się nie martwić, zająłem się już tą sprawą i będę się nią dalej zajmował z pomocą twojej siostry, gdy tylko zdołam ją ściągnąć do ratusza. – Rohit kontynuował jak zawsze spokojnym i rzeczowym tonem.- Jednakże to może nam zając trochę czasu a wyniknęły pewne dodatkowe sprawy, przemyt broni…

-Wiem, wiem, Ra już mi powiedział, uparł się żebym… a raczej żebyśmy osobiście zbadali sprawę. Mówiłam, że wolałabym zostać z biednym Wróżem, w końcu mamy od tego odpowiednie służby, ale uparł się, chyba ostatnio mu się skandalicznie nudzi. Zupełnie nie macie dla mnie litości, wylądowałam dopiero dzisiaj rano. – odparła machnąwszy ręką po czym usiadła na biurku zasępiona myślą o chorym qualimie.

- To całkiem dobry pomysł. – stwierdził obun gładko, choć była pewna, że zgodzenie się z jakimkolwiek konceptem ukara było dla niego trudne, żeby nie powiedzieć bolesne. – To nie jest dobry moment na afery przemytowe. Poza tym mam jeszcze jedną sprawę która wymagałaby twojej interwencji. Jakiś Akolita Wojennego Bractwa domaga się glejtu umożliwiającego swobodę poruszanie po księżycu, nie podobają mu się cła.

- Zaproś go do mnie, chętnie osobiście omówię z nim całą sprawę. – Mika ożywiła się, słysząc słowo Akolita, jak zwykle z resztą. Na jej usta wstąpił delikatny uśmiech upodabniający ją do kota, który właśnie wpadł na trop myszy. Słuchający jej Obun nieznacznie przewrócił oczami. Chwile potem szlachcianka znów się zasępiła wykrzywiając zgrabne usteczka w podkówkę. – A czemu w ogóle on musi płacić cła?

Rohit westchnął tylko, Mika dobrze wiedziała, że przez te wszystkie lata przyzwyczaił się nie tylko do ciągłych napadów na jego przestrzeń osobistą jak i do jej skandalicznej ignorancji w niektórych sprawach uważanych przez innych za „istotne”.

- Dziecko ty byś beze mnie zginęła w ciągu pięciu minut. Nie martw się zanim spotkasz się z Akolitą dostarczę ci na piśmie szczegóły całej sprawy, włącznie z listem jaki nam przysłał. Będziesz wiedziała dlaczego. A teraz idź dla odmiany zrobić coś konstruktywnego. – powiedział głaszcząc Mikę po włosach ojcowskim gestem. Szlachcianka roześmiała się z przytyku. W przypadku swoich najbliższych współpracowników już dawno przestała zawracać uwagę na utrzymywanie ogólnie uznanych za właściwe zależności pan-sługa, choć przed światem wciąż starała się zachowywać odpowiednie pozory. Rohit, Randhir i Orummangu byli jej bliscy jak rodzina, tak też ich traktowała i pozwalała się im traktować. Jeszcze raz uściskała Obuna bezlitośnie gniotąc mu surdut po czym ruszyła do drzwi. Czekała ją dwugodzinna jazda do miejsca strzelaniny a potem jeszcze wiele innych atrakcji, jedno nie ulegało wątpliwości. Ten dzień na pewno nie będzie nudny.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 24-10-2007 o 21:41.
Lirymoor jest offline