Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2007, 16:09   #2
Lukadepailuka
 
Lukadepailuka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znanyLukadepailuka wkrótce będzie znany
I oto do sali zgłoszeń wszedł waleczny i mężny Lukadepailuka. Oczy jego zlustrowały komnatę. Krokiem pełnym gracji podszedł do urny wyborczej i wyjął karteczkę z napisem ĘĄ, nie to nie ta. Po czym wyjął kolejny arkusz papieru i wrzucił go do urny. Nieliczni wiedzieli co tam się znajduje.

Wiek: Bardzio się wśtydzie, prosię nie patźcie: 13 wiosen.

Problemy: Niesprecyzowane dogłębnie, chce się nauczyć pisać, grać, doskonalić, mieć z tego fajną zabawę i włożyć w to trochę pracy. Pewnie moim głównym problemem jest chaotyczny sposób pisania i różnego rodzaju błędy, które dojrzeć może tylko czujna macka Miry.

Motyw przewodni warsztatów:

Realia wczesnego średniowiecza.

Rok niesprecyzowany, państwem rządzi stary król, który pozbawiony jest potomstwa. Arcykapłan, władca całej inkwizycji, już zaciera rączki na królestwo. Ma jednak dwa wyjścia, przejąć państwo siłą, ponieważ nie miał on królewskiego pochodzenia, (trzeba tu zauważyć, że państwo, jest na granicy wojny z sąsiednim krajem i osłabienie może być jego zgubą) albo zdobyć berło królów, które jest bronione przez smoka.

Przygoda jest już chyba wiadoma (mam nadzieje), najpierw szukamy berła, a potem staramy się je obronić przed złymi łapskami inkwizycji.



Opowiadanie (pierwszy lincz):

Śmierć, stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamania wewnętrznej organizacji ustroju.
Dla innych jest to po prostu stan przejścia w inny stan rzeczywistości, jak obudzenie się z długiego snu.
Nie to jednak jest najbardziej istotne, ważne jest przerwanie więzi, między rodziną i przyjaciółmi, którzy są przecież fundamentem snu, który zwą życiem.
Może i dla tego George nie miał się zamiaru poddawać. On zawsze walczył, śmierć równoważyła się z porażką.
Z resztkami powietrza w płucach, starał się pociągnąć za linkę od korka, motyw ten występował przecież w tylu filmach, a Oni i tak zlekceważyli tak ważny szczegół w morderstwie. Najpewniej myśleli, że George straci możliwość trzeźwego myślenia. Nawet jeśli tak było to dzisiejsza telewizja potrafi zakodować się w pamięci jak najgorszy koszmar. Woda zaczęła powolnie wypływać z wanny wprost do rury. Możliwe, że zbyt wolno, George nie miał jednak w zwyczaju się poddawać. Pierwszy słodki oddech. Lek na rany. Życie z białej swojej strony jest piękne. Niech nazywają to jak chcą: zbędnym optymizmem, głupotą szczęśliwca. Życie jest takie jakie jest, a płakanie nad nim tworzy zły obraz. Nie to miało jednak znaczenie. Zmagał się z węzłami krępującymi mu nadgarstki, przy wtórze płaczu jego córki. Liny upadły na ziemie wraz z krzesłem, które przy upadku na płytki terakoty spowodowały głośny huk. Zaskoczenie wzięło w łeb. Z sąsiedniego pokoju wyszedł zdziwiony przestępca, jednak George był już na to przygotowany. Szybki jak myśl, skoczył na przeciwnika i prawą ręką wyszarpnął mu z za paska pistolet. Odepchnął go wolną dłonią i wycelował w twarz. Tamten, że był bardzo zdziwiony nie pisnął, ani słówka i padł na kolana, z rękoma za głową. Mimo, że już nic nie miało znaczenia, w głowie Georg usłyszał kolejne słowa. „To znaczy tylko jedno i zarazem wszystko. Uderzaj. Kiedy już musisz żyć, uderzaj. Wszystko inne ma drugorzędne znaczenie. Uderzaj.” Do przedpokoju wpadł jego wspólnik, spojrzał na martwe ciało kolegi, po czym zlustrował Georga wzrokiem, byli razem już w takim szoku, że żaden nie mógł strzelić.
-Wet za wet, to prawo Hammurabiego.- Odezwał się pierwszy, zachrypniętym głosem i z powrotem schował się do pokoju, przy okazji zamykając drzwi na zamek. Był tylko płacz, huk i… płacz? George uderzył z barku słabe, drzwi do pokoju swojej córki, wypadły z zawiasów, głośno przy tym spadając na podłogę. Pierwsze spojrzenie powędrowało na twarz córki, oczy miała szeroko otworzone. Z brzucha sączyła jej się krew, a nogi miała szeroko rozwarte. Nieopodal niej klęczał zapłakany morderca, jednak na widok, ojca wstał i wymierzył mu pistolet prosto w twarz. Walczyć? Niby po co. Przecież George nigdy nie walczył.


Alternatywnie to:

Światło ognia odbijało się na twarzy Pailukas'a. W zamyśleniu bawił się różdżką. Ostatnie dni były czymś co pewnie wpłynie na jego życie. Musi wpłynąć. Powoli zaczął analizować wszystkich ludzi w jego otoczeniu, nie tak jak poprzednio. Teraz wszyscy byli jego kompanami. I jeśli pokażą, że można im zaufać to Pailukas tak właśnie zamierzał robić. Jednak na jego zaufanie dalej nie było łatwo zapracować. Garret, Quahcoatl i Gunnar, byli nowymi w ekipie. Ze starej pozostali tylko DarkRev, Zygfryd i Pailukas, co nie oznacza oczywiście, że mag miał jakiekolwiek uprzedzenia do innych, nie po tym co przeżył. W ciszy żył, miał nadzieje, że i w ciszy umrze, ale nie stary i bezzębny, w ciszy i spokoju bitwy, na której stanie po tej dobrej stronie. Być może będzie miał okazje, właśnie dla tego dołączył do rebeliantów. Spojrzał się jeszcze raz na Zygfryda, starał się nawiązać z nim kontakt. To on przy ostatniej przygodzie zachował czyste serce i mądry umysł. Pailukas był wtedy zbyt zaślepiony własną pychą. DarkRev, on także nie patrzył z serca, pycha ogarnęła jego umysł w podobnym stopniu jak i u Pailukas'a. DarkRev wolał jednak dobro materialne, w którym pod żadnym pozorem nie miał upodobania elf. I Ci nowi, ciekawe co przyniesie ranek, co kolejny dzień. Płacz bliski? A może śmiech, raj? A może śmierć? Mimo wszystko on zachowa milczenie, on zachowa spokój. I on stanie wśród Prawego i Dobrego, aby w dzień chwały umrzeć za dobro i z dobrem, przeciw złu. Wgłębiając się w oczy Zygfryda starał się nawiązać z nim kontakt. Będą musieli porozmawiać, a może nawet przemilczeć.
-Więc tak, -przerwał cisze dowódca- dam wam mapę. Uważajcie na nieumarłych. Pamiętajcie, musicie zaleźć kawałki klejnotu z duszą cienia! Podobno wieśniak Henry z wioski Hornhill jest bliskim współpracownikiem kapłanów. Może coś widzieć. Ale pamiętajcie! Wszyscy mieszkańcy tych okolic nienawidzą Cieni. No więc do zobaczenia! Wróćcie do obozu gdybyście odnaleźli klejnot. Żegnajcie!- Po czym odszedł od grupy.
Tak i trzeba będzie zrobić, uratować pogrążonych, pogrążyć złych. Kiwnięciem głowy oddał hołd odchodzącemu dowódcy i spojrzał się na wchodzących do jaskini, zadyszanych Ben'a i jego pomocnika. Mimowolnie Pailukas uśmiechnął się.
-Czemu się spóźniliście?- Spytał nieufnie Cadard, podchodząc do nowo przybyłych. Odpowiedzieć nie dał im jednak DarkRev który dodał swoje trzy grosze.
-Witajcie... nowi... Jam jest DarkRev. - mówiąc to wstał i ukłonił się.
-A jakie są wasze imiona? -powiedział, wyprostował się i zrzucił płaszcz uwalniając swe długie i wyprostowane włosy. Obejrzał swój oręż po czym zrobił kilka machnięć każdymi swoimi śmiercionośnymi narzędziami roboczymi i odłożył je na miejsce. Podszedł do mapy. Obejrzał ją starannie.
-To nie będzie prosta wycieczka... - powiedział i jeszcze raz rzucił okiem na mapę po czym rzucił ją niestarannie na to samo, poprzednie miejsce.
-Ben przyniósł byś mi może coś do picia? Pragnienie mnie złapało. Nie chcę się mądrzyć lub wywyższać lecz myślę byś my tu zostali i przygotowywali się do drogi przez jakieś dwa lub trzy dni. - powiedział i ruszył do swych pupilów by je polerować i ostrzyć. Po czym odezwał się Garret.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział najpewniej na usprawiedliwienie się nekromanty.- Rozumiem, że masz dla nas jakieś ważne informacje?- Po czym wgłębił się w mapę. Pailukas jednak dalej milczał, nie dostał jeszcze powodu wtargnięcia do dyskusji.
Cadrad podszedł do DarkReva i powiedział.
-Masz racje DarkRev powinniśmy się przygotować do tej długiej i męczącej drogi.
Następnie odszedł w ciemny kąt w którym zawsze przebywał i zaczął ostrzyć swoje szurikeny w sposób niezwykle cichy że ledwo było słychać cichy szelest żelaza.
Przez nikogo nie zauważony wyszedł przed jaskinie zapoznać się z terenem.
Po dwudziestu minutach wrócił do jaskini z dorodnym dzikiem na plecach.
Mówiąc do Bena
-rozpal ognisko dzisiaj urządzimy ucztę. ZA NOWĄ PRZYGODE PANOWIE.
Nie spodobało mu się, jak potraktował Ben'a który był przecież takim samym człowiekiem ja on. Wreszcie postanowił się odezwać.
-Witajcie, jesteśmy zlepkiem różnych kultur i ras, mam jednak, że dogadamy się w tej morderczej misji, a teraz świętujmy rozpoczęcie tego co w przyszłości będzie owocem dobra dla innych- po czym uśmiechnął się i wyjął z torby podróżnej, beczułkę z piwem i podał w tłum. Przy okazji przysiadł się do Zyfryd'a.
-Co sądzisz o nich? I o tej całej misji?
-Dobrze... dobrze... A tak właściwie nerko, nie znamy twojego imienia jak i przepisu na twoją pyszną zupkę...- Odezwał się w tym czasie DarkRev, dla Pailukas'a nie spodobało się jak na niego spojrzał. W głębi ducha miał nadzieje, że nie rozpomina starych czasów, w których przecież nie było z nimi tak dobrze.


Chociaż wolałem, żeby było to coś świeżego.

Powodzenia
 
Lukadepailuka jest offline