Wątek: Albion 1945
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2007, 08:54   #3
Toho
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Eve Malorny


15 marca 1945



Ewa siedziała w pubie pod „Psem i Koniem” mieszczącym się na obrzeżach okupowanego Londynu.

Jak wiedzieli wszyscy w Londynie pub ten starał się utrzymać przedwojenny klimat i spokój wnętrza. Jak wiedzieli nieliczni w pubie tym serwowano domowej roboty cydr jabłkowy, od którego „aż z nosa ciekło”, a także piwo – mniej „chrzczone” niż gdzie indziej. Jak wiedzieli tylko niektórzy pod „Psem i Koniem” niechętnie widziano niemieckich żołnierzy czy gestapowców. Mniej znaczni żołnierze znikali w tym rejonie z podziwu godną regularnością, zaś bardzie znaczni nabawiali się przykrych sensacji żołądkowych.
Jak wiedzieli tylko wybrani pub pod „Psem i Koniem” był przykrywką dla Ligii Wyzwolenia Anglii. Od samego początku okupacji w pubie zbierali się bojownicy i planowali różne akcje, w pubie werbowano także nowe osoby.

Wnętrze pubu było utrzymane w dobrym starym stylu. W środku dominowało drewno. Niedaleko wejścia znajdowało się siedem niedużych stolików w sam raz dla dwóch, góra trzech osób. Nieco dalej w środku w niewielkich alkowach wydzielonych drewnianymi przepierzeniami stały stoliki na 5, 6, i 7 osób. Nad tym wszystkim królował kontuar baru ze starego mahoniu. Obecnie właścicielem pubu był Ted Walters (zawsze dobrze ubrany pan w średnim wieku). Dyżur za barem zazwyczaj pełnił jego syn – John wraz z żoną Elżbietą.

W barze było sporo ludzi, w tym zapewne wielu z ruchu oporu. Wnętrze było pełne dymu, najbardziej kopciły fajki, a śmierdziały domowej roboty papierosy. Blisko wyjścia siedziało wielu młodych. Przy wejściu Ewy do baru obrzucili ją niechętnym wzrokiem, któryś warknął za nią „niemra”. Na szczęście całą sytuację szybko uspokoił barman.

Ewa siedziała w głębi lokalu, gdzie było nieco ciszej. Czekała na Waltera Pipeta, jednego z członków Ligii Wyzwolenia. Nie dalej jak wczoraj dostała zakodowaną wiadomość w bukiecie czerwonych róż. Rozkodowana wiadomość brzmiała dość lakonicznie – tam, gdzie zawsze, 15.III, godzina 17:00. „Rosomak”. Ewa dwukrotnie dekodowała wiadomość. Za każdym razem rezultat był taki sam. Do tej pory „Rosomak” czyli Walther nie był tak lakoniczny. Być może przesyłał wiadomość przez niesprawdzone źródło, albo czynił to w pośpiechu. Ewa wolała nie myśleć o najgorszym – wpadce.

Do baru wszedł starszy jegomość w szerokim szarym płaszczu w nienagannym filcowym kapeluszu na głowie. W ręku trzymał bukiet herbacianych róż – znak rozpoznawczy. Ewa z daleka rozpoznała Waltera.


Walter podszedł do baru, chwilę poszeptał z barmanem. Barman wyszedł zza kontuaru i poprowadził gościa na zaplecze. Chwilę później do Ewy podeszła kelnerka i powiedziała, żeby poszła za nią. Chwilę później siedziała z Walterem w odosobnionym pokoiku na tyłach baru. W pokoju oprócz niedużego stolika, dwóch krzeseł, lampy, niedużego sekretarzyka na ścianie znajdował się wielki elektryczny dzwonek. Alarm na wypadek rewizji i innych zdarzeń. Sygnał dawał szansę na ucieczkę przez ukrytą w rogu klapę piwniczną na zewnątrz.

Ewa wiedziała, że sprawa musi być poważna, skoro spotkanie ma miejsce tutaj, a nie przy jednym z małych stolików w barze. Walter na widok Ewy wstał i ucałował ją szarmancko w rękę. Mimo swoich 60-paru lat trzymał się zaskakująco dobrze. A dodatkowo nikt nie podejrzewał starszego, nobliwego dżentelmena o prowadzenie siatki bojowników. Walter zaproponował Ewie kawę i Burbona – kawa była okropna, całkiem Ewie nie smakowała. Burbon był o niebo lepszy. Walter zaczął rozmowę:
- Witam ponownie. Cieszę się, że widzę Cię w dobrym zdrowiu. Mam nadzieję, że nadal popierasz nasze działania na terenie Anglii? Oczywistym było, że nie musiał nawet tak mówić, ale on zawsze zaczynał tak swoje wywody. Ewa cierpliwie czekała co będzie dalej.
- Widzisz Ewo. Potrzebna jest nam Twoja bezcenna pomoc. Nasi agenci wspólnie z oddziałami z Ligi Szkockiej zdołali dotrzeć na Szetlandy. Oczywiście wiesz, gdzie to jest? Ewa oczywiście wiedziała, ale Walter nie czekając na jej odpowiedź kontynuował wywód
- Szetlandy leżą około 200 km na północ od wybrzeży naszych wysp. W sumie to na Szetlandach nigdy nic nie było ciekawego, chyba że jest się miłośnikiem śniegu, pingwinów i samotnikiem. Kiedyś wyspy te stanowiły bazę wielorybniczą, później tuż przed inwazją Niemców budowano tam radary – lotniczy i morski. W planach była również budowa niedużego lotniska. Niestety nie udało się nam ukończyć tamtych prac. Od kapitulacji w 1944 niewiele ciekawego było słychać z tamtego rejonu. Od początku 1945 Szetlandy zostały ogłoszone terenem zamkniętym. Wysiedlono stamtąd wszystkie osoby na tereny Anglii oraz Szkocji. Początkowo niewiele się tam działo. W tym czasie udało nam się umieścić tam kilku agentów w obsłudze portu i kilku w mieście. Od lutego 1945 na Szetlandy zaczęły zawijać niemieckie łodzie podwodne, takie jak ta Walter podał Ewie nieduże zdjęcie.


To zdjęcie z 13 marca. Nie zdołaliśmy zidentyfikować w pełni tej łodzi. Prawdopodobnie to typ VII lub VIIC/41. W tym samym czasie na terenie Szetlandów Niemcy zaczęli budowę różnych instalacji. Nie udało nam się niestety wszystkich sfotografować. Wiemy, że ukończyli budowę radaru morskiego i lotniczego oraz ukończyli pas startowy dla niewielkich samolotów. Dodatkowo postawili mnóstwo stanowisk testowych nieznanego nam przeznaczenia. To zdjęcie zostało zrobione na lotnisku 12 marca




Czy poznajesz tego faceta? Podejrzewamy, że mógł bywać u Twojego ojca tuż przed jego śmiercią
Ewa przyjrzała się fotografiom bardzo dokładnie. Zdjęcie U-Boota niewiele jej mówiło. Ten dziwny samolot mówił nieco więcej – pamiętała jak jej ojciec prowadził dyskusje z Messerschmittem na temat znaczenia efektu Coanda dla konstrukcji płatowców. Ostatnie zdjęcie … Ewie przypomniała się późna jesień 1941, wówczas do domu jej ojca z Messerschmittem przyjechał młody naukowiec – wizjoner. Był dość przystojny, opanowany i miał dobre maniery. Niestety mimo tego, że była tam Ewa wolał dyskusje nad konstrukcjami rakiet niż dyskusje z nią. Nazwisko pamiętała – von Braun. Ewa odpowiedziała:
- To von Braun. Bywał u nas rok przed śmiercią ojca. Z tego co wiem interesował się konstrukcją rakiet. Nie bardzo pamiętam czy pracował dla organizacji „Młot Tora”, ale myślę, że tak.

Walter pokiwał głową i powiedział – Wernher von Braun zjawił się na Szetlandach cztery dni temu z mnóstwem innych ludzi – zapewne naukowców i techników. Nie wiemy co tam robią, bo Niemcy wzmocnili patrole i zaostrzyli system kontroli. Podejrzewamy, że coś kombinują. I tu moja prośba do Ciebie. Czy nie wybrałabyś się na Szetlandy na główną wyspę Mainland? W bazie pracuje mnóstwo ładnych kobiet, jedna więcej nie stanowiła by tam różnicy. Mamy przygotowane papiery na nazwisko Else van der Veen – holenderskiej matematyczki i teoretyka zachowania cieczy. Twoim zadaniem byłoby sprawdzić co się tam dzieje, ewentualnie zrobić zdjęcia i przekazać je tu. Wszystko jest przygotowane dla Ciebie i tu i tam na miejscu. Pomyśl o tym. Spotkamy się tutaj za dwa dni o tej samej godzinie. A – tylko spal te zdjęcia przed wyjściem, a popiół wrzuć do kominka w barze. W razie problemów kontakt przez sklep „U Johna” niedaleko Downing street. Powiedział Walter wyszedł.

Ewa nie bardzo była pewna co ma zrobić. Miała możliwość zaszkodzić niemieckim planom i organizacji, która wykończyła jej rodzinę. Zapewne istniało także ryzyko wpadki. Trzeba poradzić się kart – pomyślała. Obejrzała jeszcze raz zdjęcia. Z niewielkiej torebki wyjęła talię tarota i nieduże wahadełko …
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas
Toho jest offline