Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2007, 21:06   #9
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Komandoria Rycerzy PoszukujÄ…cych - parter

Ludzie ustępowali z drogi Voroxowie, na ich twarzach dało się dojrzeć oznaki strachu. Grratch szybko przedarła się do czarnego Voroxa. Był on nieco większy od samicy, jego szczęki były bardziej rozbudowane, a kończyny bardziej grubsze i zapewne bardziej muskularne, Jednak rodzaj płaszcza okrywał prawie całą jego postać. Zapewne był on kimś kto wiele czasu spędził wśród ludzi. Odpowiedział on podobnym powitaniem i na chwilę spojrzał na nią jednym okiem, potem jednak przeniósł wzrok na bliżej nieokreślony punkt, na znak że nie czuwa zwady.
- Kabawung - zawarczał jako pozdrowienie. Grratch zauważyła, ze kilku ludzi z nudów przypatruje się dwójce Voroxów, nawet na Kish nie widziało się ich wielu, a już dwa cywilizowane były sporą atrakcją. Samica również obdarzyła go krótkim spojrzeniem, zauważyła insygnia zakonu. Czyżby był rycerzem? Choć rdzenni mieszkańcy Ungavorox cieszyli się złą opinią żądnych krwi prymitywów, to nie przeszkadzało to Cesarzowi przyjmować ich do swego korpusu, zwłaszcza wodzów plemiennych. Było to rzadko spotykane jednak możliwe. Zapoznanie się weszła w etap obwąchiwania, oczywiście z zachowaniem odległości i szacunku wobec drugiej strony, a także z poprawką na otaczających ich ludzi. Drugi kudłacz nie wydawał sie niczym zaniepokojony i po voroxiańsku rozpoczął konwersacje:
- W budynku jest znacznie chłodniej niż na słońcu - wywarczał, dla człowieka takie stwierdzenie było by nieco banalne, jednak w świecie pozbawionym polityki, teatru i międzyplanetarnych organizacji handlowych dobór tematów był diametralnie inny. - Jak sie czujesz na Kish?



***

Gabinet Picarda



Jean był zszokowany i wściekły, oczy miał szeroko itwarte i z niedowierzaniem przypatrywał sie hrabinie. Mieśnie na policzkach przez chwilę drgały i słychać było zgrzytanie zębów. Powoli wypuścił powietrze i odpowiedział na harde słowa Decadoski:
- Tak uczyłem się etykiety, pośród piasków Kish, w dżungli Ungavorox, w bezkresnej próżni otchłani i na pozbawionych życia pustkowiach Stygmatu. Przez całe swoje życie, służyłem Cesarzowi i Zakonowi, a teraz nie pozwolę na takie słowa z ust kogokolwiek. Może kiedyś zrozumiesz, że służba to coś więcej niż teatr wypudrowanych pacynek, który dwory nazywają polityką. Nie jestem tu dla Twojej przyjemności, wasza łaskawość - ostatnie słowa wysyczął z nieukrywaną ironią. - Tak Zakon ma swoją siatkę agentów i być może warto by jaśnie panna odkryła, że jest cześcią tej siatki - kolejne złośliwośći stanowiły ujście jego wściekłości i po jakimś czasie zaczał się uspokajać.
- Książe Lucjusz nie był jak dotąd w kręgu zainteresowań Rycerstwa, nie wiemy o nim nic ponad to co jest powszechnie wiadome, w archiwum powinny pojawiś się zebrane materiały za kilka dni. Stworzenie sieci informatorów wokół dyplomaty, jest również twoim zadaniem, jak na razie mogę przeznaczyć na ten cel tysiąc feniksów, w razie wyraźnych postępów dalsze srodki zostaną przyznane, ale przypominam, ze to nie jedyna sprawa jaką prowadzimy. Dlaego zalecam oszczędność.
- Niestety jesteś jedynym rycerzem na jakim możemy polegać na Kish
- cała jego twarz wyrażała wielki żal z tego powodu - Bardzo wielu naszych agentów poleciało na Criticorum szukać jakiegoś bożego pomazańca, ci co pozostali mają już swoje zadania i lepiej aby się nimi zajeli. Nigdy nie wiadomo jak splatają się losy. - dodał sentencjonalnie.
- Coś jeszcze, czy mozemy skończyć tę wymianę uprzejmości?

***

Klasztor Bractwa

Wieczorne podsumowanie treningu przerwał huk dobiegający zza okien. Brzmiał on jak szum silników żelaznego ptaka. Nie spodziewali się gości, co mogło niepokoić, jednak gdyby był to nieprzyjaciel najpierw odezwały by się stanowiska przeciwlotnicze, a i w innych przypadkach lada chwila ktoś powinien...
- Chwała Prorokowi i tym którzy podążają ścieżką jego - do pomieszczenia wparował młody brat o ogolonej głowie, oddech miał nierówny, zatem zapewne biegł by jak najszybciej dotrzeć do Mistrza
- Mistrzu Albercie, statek Gildii Aptekarzy zbliża się do lądowania. - choć wiele można było wytworzyć na planecie, to jednak brak było zaawansowanego przemysłu i choć pewne lokalne rośliny zdawały się być bardzo obiecujące w oczach klasztornych herbalistów, to bezpieczniej było polegać na latach ludzkich doświadczeń.
- Pilot mówi, że ma też na pokładzie posłańca z Kish, od Wielkiego Mistrza Cha-Jimo-Feng LiHalan z Kish. - była to interesująca informacja, Albert nie wiedział z jakich to powodów Wielki Mistrz bractwa mógłby się interesować jego osobą, znacznie częściej zajmował on sie dbaniem o dobre imię Bractwa w dominium LiHalan, ale był on też aktualnym przełożonym Mistrza na Ungavorox i do jego wysłanników należało podejść z należytym szacunkiem. Podziękował młodemu adeptowi po czym wrócił do uczniów i kontynuował spotkanie.

*

Posłańca przywitał na lądowisku, platforma transportera opadła z sykiem i w świetle reflektorów z wnętrza statku wyłoniła się odziana w czerwone szaty i przykryta brązowym płaszczem postać wsparta na żelaznym pastorale. Zakonnik zauważył, że obok pierwszej postaci czai się druga i najwyraźniej chce jej pomóc zejść, jednak została powstrzymana zdecydowanym gestem dłoni. Odziany w czerń mężczyzna zszedł sam chwiejnym krokiem, wydawało się, że każdy krok jest dla niego pewną trudnością.
- Dziękujmy Zebulonowi, iż pozwolił nam się spotkać i sprostać tej podróży - starzec mówił z lihalańskim akcentem i najwyraźniej nie przepadał za kosmicznymi podróżami. Było wiadome, że nieraz najtwardsi wojownicy nie byli w stanie znieść turbulencji i potem chorowali. Posłaniec był zaś człowiekiem wiekowym, choć punktowe światło zapewne podkreślało nadmiernie zmarszczki, to i tak jego twarz wiele już musiała widzieć, a włosy przybrały odcień nobliwej siwizny.
- Z woli jego ekscelencji Wielkiego Mistrza Cha-Jimo-Feng przybywam do wiernych synów Proroka, by przekazać im wole ojców kościoła. Mnie zaś nazywają Har-Ka-Jeth i wyznaczono mnie bym dostarczył list do wielebnego Mistrza Alberta de Moley, podejrzewam, że on przede mna stoi we własnej osobie? - było coś dziwnego w zachowaniu posłańca, trudno było uchwycić jego spojrzenie, a gdy mówił zdawał się słowa kierować do kogoś stojącego obok przełożonego klasztoru. Różni ludzie przekraczali bramy klasztorne i choć mogło to dziwić, przebywanie pośród nich, wyrabiało swego rodzaju tolerancje. Gospodarza zaprosił gościa pod dach, a tymczasem młodsi bracia i członkowie Gildii zajeli się rozładunkiem towaru.
- Bądź mymi oczami i prowadź - zgodził się Jeth i pomagając sobie laską, szedł za przewodnikiem

*

Posłaniec był ślepy, jego oczy były niemal cały czas były zamknięte, a gdy otwierały się widać było tylko białą gałki. Dlatego poruszanie się sprawiało mu trudność, mimo to zawsze sprzeciwiał się by ktokolwiek mu pomagał, wolał z pomocą swej laski samemu odnaleźć dla siebie miejsce. Na jego pomarszczonej twarzy nie było widać śladu smutku, widać dawno pogodził sie ze swym losem. Albert zaproponował posiłek, jednak poczucie obowiązku było silniejsze:
- Muszę odmówić, nie będę w stanie nic przełknąć nim wykonam swój obowiązek wobec wspólnoty - brzmiało to bardzo przekonywująco, nawet jeśli wielebnemu Akolicie było zwyczajnie niedobrze - W liście, z którym mnie posłano, napisane jest o zmianach, które wkrótce mogą nastąpic, ale też nie muszą. Wszystko bowiem leży w rękach najgodniejszych spośród wybranych przez kościół i tych których los naznaczył brzemieniem władzy. Jest również napisane, byś wybrał spośród zgromadzenia godnego, który zastąpi cię w codziennych obowiązkach, sam zaś wraz z trzydziestoma braćmi szykował się do drogi na Kish. Taka jest wola Cha-Jimo - zakończył.

 
__________________
Efekt masy sam siÄ™ nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 23-10-2007 o 01:30.
behemot jest offline