Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2007, 22:41   #16
Bartolini
 
Reputacja: 1 Bartolini ma wyłączoną reputację
Wiek:13

Problemy: Krótkie posty, krótkie opisy, słabe odgrywanie postaci.

Motyw przewodni Warsztatów: Magia i wojna. Najlepiej magia na wojnie.

Opowiadania


I (aktualnie nie miałem pomysłu na nic ciekawego):
-Opowiesz mi jak tu trafiłeś?
-Dobra opowiem. A więc obiecałem Ariadnie, że zabiję takiego potwora z labiryntu. Chciała dać mi jakiś sznurek, ale stwierdziłem, że bez niego sobie też poradzę. Dam głowę, że jakbym go wziął to potem pewnie miałbym plecak pełny głupot. Nie chciało mi się tam iść ale jak trzeba to trzeba, obiecałem jej to (tak swoją drogą nie wiem po co) więc wchodzę do tego labiryntu. Żeby znaleźć tego Minotaura trzeba się wczuć w niego. Więc z okrzykiem biegnę w przód. Po chwili uderzam o ścianę. Patrzę, na ścianie dwie dziury chyba od rogów. Tylko myślę gdzie dalej sobie skręcać. Idę na prawo, bo pewnie tak zrobiłby Minutaur (nie wiem co mi strzeliło wtedy do głowy, że niby miał pójść na prawo, może przesadziłem z winem) Trafiłem do komnaty. Jest pusta, gdyby nie liczyć kufra w rogu. Myślę sobie, że w nim coś będzie, bo moja babcia mówiła, że w bajkach (i co z tego, że durnych) zawsze w skrzyniach są skarby i inne potrzebne rzeczy. Znalazłem instrukcję obsługi sztyletu:
Wbijać w ofiarę, aż osiągnie się pożądany efekt.
Uwaga: nie dawać do ręki dzieciom i niesprawnym umysłowo.

Przeszedłem dalej i natknąłem się na Minotaura. Rzuciłem sztyletem i nie trafiłem. On podniósł go i podrzucił do góry. Sztylet wbił się biedaczkowi w głowę. Ale trudno, takie jest smutne życia potworów. Gdy wyszedłem z labiryntu Ariadna walnęła mnie mieczem w głowę. Upadłem na ziemię. I teraz widzisz jak trafiłem tu, do nieba.
- I widzisz, nie trzeba było się żenić, spadek dostała spory.
- Nawet mnie nie wnerwiaj. Już nigdy nie dopuszcze żeby jakaś baba cieszyła się moim złotem. Teraz twoja kolej, opowiadaj Achillesie.
- Eeeetam nie chce mi się. – mówi kolega biorąc kolejny łyk wina.


II
O nie, znowu – myśli Superbohater(naprawdę zwie się Zbychu) widząc kolejnego samobójcę, który chce skoczyć z okna wieżowca. Znudzony ziewa i czeka aż desperat będzie w powietrzu. No skacz baranie, bo przez ciebie zasnę i cię nie uratuję. – myśli umierając z nudów. Wpada na genialny pomysł i z pomocą siły woli zrzuca go z budynku. Potem już standardowo łapie go w locie i ucieka przed denerwującymi dziennikarzami. Nagle z za zakrętu zjawia się Doktor Zło(tak go zwą, ale naprawdę nazywa się Zenek, swoją drogą co mu strzeliło do głowy, żeby się tak nazwać) i wysyła falę BZC (bardzo złej choroby). Ludzie leżą. Superboharer krzyczy – Dawaj antidotum, bo zginiesz nędzny pomiocie zła. Kontynuuje po cichu – I jak Zenek, nieźle mi wyszło? A teraz dawaj to antidotum, dostaniesz połowę zysków.
Tydzień później w studiu telewizyjnym:
-Co chciałby pan powiedzieć do telewidzów?
-Pamiętajcie, Superbohater obroni was przed każdym złem – to, że moim to już inna sprawa – dodaje w myślach Zbychu

ps Jakbym miał jakiś pomysł napisałbym coś z sensem (żeby nie było że piszę tak zawsze).
 

Ostatnio edytowane przez Bartolini : 27-10-2007 o 23:32.
Bartolini jest offline