Wątek: [Sesja]JetBlack
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2007, 00:24   #4
Malekith
 
Malekith's Avatar
 
Reputacja: 1 Malekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumny
"No... gotowe" pomyślał, wycierając ubrudzone smarem dłonie w kawał szmaty. Pomimo, że nie posiadał jakichś rewelacyjnych uzdolnień technicznych, Dan lubił grzebać przy swoim motorze. Nie żeby brał się za jakieś naprawy czy wysoce skomplikowany modding Harleya. Ale lubił czasem, jak sam to nazywał, "podokręcać parę śrubek".



Poza zleceniami od Smiley'a nie było zbyt wiele czynności, na które mógł przeznaczyć swój wolny czas. Wiedział w czym był dobry i głównie skupiał się na zlecanej robocie. W wielu przypadkach nikt mu nie mógł dorównać, przynajmniej tak twierdził ten wiecznie uśmiechęty ork.

Wrócił do swojego mieszkania na 2 piętrze. Przechodząc koło drzwi sąsiada usłyszał mniej więcej to co zawsze:
- Tato, Jill zajęła mi kolejkę! - wołał dziewczęcy głos.
- Przełącz tylko kanał a zabiję cię ty mała zdziro! - wrzasnęła inna dziewczyna.
- Tato!
- Zamknij się i słuchaj siostry! - warknął jakiś mężczyzna.
...

Dan nie słuchał dalej. I tak domyślał się jak to się skończy. W sumie nic nowego. Otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Niewielkiego mieszkania w Puyaloup. Schował narzędziówkę do szafy za drzwiami, szmatę rzucił gdzieś do środka w kąt. W pokoju wziął niedopitą butelkę wizz-coli ze stołu i pilota trivizji. Rozległo się ostre brzmienie zespołu sprzed ponad 60 lat.

"A precious child with an innocent mind
Born to suffer, in this life or for another..."


Nie krępował się słuchać muzyki tak głośno jak mu się podobało. Sąsiedzi nauczyli się, żeby mu w tym nie przeszkadzać. Zresztą, nigdy nie hałasował w nocy, jak niektórzy z nich...

"...So hopeless and relentless falls this remorseless day
The dark remains of a violent world."

Wziął łyk wizz-coli po czym zdjął podkoszulek i wszedł do łazienki. Zimny prysznic był teraz tym, czego było mu trzeba. Czas wyznaczony na spotkanie w "Infinity" mijał za 2 godziny. Sporo czasu.

"...the day you died, my tears ran dry
I feel you, I hear you echo in my soul
I failed you, I miss you so
The day you died echoes in my soul"


Odkręcił kurek, pozwalając aby lodowate strumienie wody układały jego ciemne, długie włosy wedle ich własnej woli, podążając najkrótszą możliwą drogą do jego barków a później obmywały jego poorane tu i ówdzie bliznami, muskularne ciało, aby wreszcie spłynąć do odpływu. Stojąc tak w bezruchu z zamkniętymi oczami zastanawiał się co to za nowa robota. Facet ponoć miał płacić dobrze. Cóż... wszystko się okaże w swoim czasie. W razie kłopotów Dan zawsze miał kilka asów w rękawie...

"...this world's on fire – turned its back on us
A lost horizon left behind
So hopeless and relentless falls this remorseless day
The dark reality of a hostile world..."

Zakręcił kurek. Czuł się o wiele lepiej. Kiedyś można by powiedzieć, że przeszedł tak, jak go Pan Bóg stworzył, z łazienki do pokoju. Ale w dzisiejszych czasach, Bóg, Allah, jakikolwiek inny byt czy też sama technologia, magia czy też wszystko razem wzięte... wszystko było możliwe. Ubrał się w swoją ulubioną czarną koszulę, czarne jeansy, glany i skórzaną kurtkę. Rozległo się głośne piszczenie commlinka. Terminarz przypominał mu o zbliżającym się spotkaniu w "Infinity". Związał włosy, wyłączył muzykę i wyszedł.

"...I failed you, I miss you so
The day you died echoes in my soul."


***

Motor zamruczał z zadowoleniem, kiedy dotknął czytnika papilarnego przy kierownicy. Pogłaskał lekko kciukiem manetkę gazu rozkoszując się dźwiękiem, który był muzyką dla jego uszu. Wreszcie wrzucił bieg, puścił sprzęgło i wyjechał z garażu umiejscowionego pod budynkiem.

Nie minęło wiele czasu kiedy usłyszał za plecami warkot dwóch silników innych motocykli. Dopędziły go dwie maszyny.
- Hej ty, kucyk! - wrzasnął motocyklista po lewej - Fajna maszyna.
Dan kompletnie go zignorował, nawet na niego nie spojrzał. Przeczuwał, że chłopcy nie zamierzali podziwiać jego motoru ale najzwyczajniej w świecie szukali kłopotów. Cóż... znaleźli je...
- Mówił coś do ciebie! - krzyknął drugi, jadący z jego prawej.
- Niebezpiecznie jest jeździć takim sprzętem w tych okolicach - odezwał się ponownie ten po lewej - można go stracić! Może pomożemy ci i zaopiekujemy się tym cackiem!
W tej okolicy nie było żadnych Lone Star więc kolesie chyba czuli się pewnie. Popełnili wielki błąd...

Dan zerknął w lewo, potem w prawo. Nie miał ochoty tracić na nich czasu ani ścigać się z nimi. Zbliżył się gwałtownie do tego po lewej, odrobinę go wyprzedzając. Następnie zamachnął się ręką, dając lekko po hamulcu. Efekt był natychmiastowy. Motocykl jednego z "chłopców" pojechał dalej, ale bez jeźdźca... Widząc to, zbir po prawej dodał gazu. Widać nie tego się spodziewał. Dan uśmiechnął się półgębkiem i dopędził go. Przejeżdżając obok niego, spojrzał w jego stronę i tylko się uśmiechnął złośliwie. Tamten zdążył zarejestrować nagły świst i zgrzyt metalu o metal. Następną rzeczą jaką zdążył dostrzec była nawierzchnia drogi... z lotu ptaka. Upadł kilkanaście metrów dalej tocząc się po drodze, zaś za nim ślizgał się sypiąc iskry jego motocykl. W dwóch kawałkach... najpierw przedni widelec z kołem, potem reszta... Dan uśmiechnął się ponownie. Brak Lone Star w okolicy zadziałał tym razem na jego korzyść. "Zapowiada się miły wieczór" pomyślał i dodał gazu.

***

Z daleka widział przy "Infinity" sporą grupę ludzi. Wielu ustawionych w kolejkę do wejścia zaś dwaj bramkarze wpuszczali ludzi według własnego widzimisię. Parking w pobliżu był niemal zapchany. Znalazł jednak miejsce w pobliżu czarnego sportowego wozu.
- Niezłe cacko - gwizdnął cicho gasząc motor.

Poświęcił czterem kółkom jeszcze kilka sekund uwagi, po czym ruszył w stronę wejścia do lokalu. Ani myślał czekać w kolejce. Szedł prosto w stronę drzwi pilnowanych przez bramkarzy czym wzbudził pewne niezadowolenie pośród czekających, ale totalnie ich zignorował. Nikt nie próbował go zatrzymać. Dopóki nie dotarł do drzwi.
- Dokąd to?! - warknął jeden z orków.
Dan zerknął na niego spode łba.
- A jak myślisz, przystojniaczku? - uśmiechnął się złośliwie.
- Nie podobasz mi się gnoju - burknął tamten i chwycił Dana za ramię.
Dan spojrzał na orka, na jego rękę, potem znów niego i wysyczał przez zęby:
- Zabierz lepiej tą łapę albo ją stracisz...
Wtedy drugi z orków nachylił się do tamtego i mruknął cicho, ale nie na tyle cicho aby Dan nie mógł usłyszeć.
- Zostaw go... - powiedział niepewnie - Pracuje dla Smiley'a - spojrzał na Dana, potem znów na swojego kumpla - Jeśli ten facet mówi, że stracisz rękę, to lepiej już kup sobie nową...
Dan spojrzał na tego drugiego z zaciekawieniem. Rzeczywiście... miał wrażenie, że chyba go kiedyś widział w "Chez Ogino".
- Słuchaj kolegi - powiedział cicho Dan, z lekkim uśmiechem - Ty będziesz grzeczny, ja będę grzeczny i wszyscy będziemy zadowoleni, OK?
Ork niechętnie puścił ramię Dana.
- Będę cię miał na oku - burknął.
- Co tylko powiesz... szefie - zakończył Dan, posyłając mu ostatni ze swoich złośliwych uśmiechów. Po czym wszedł do środka.

W nozdrza uderzył go silny zapach wymieszanych perfum, potu, alkoholu, papierosów i jakichś innych używek. W uszach załomotała muzyka. Jednym spojrzeniem omiótł salę. Stwierdził, że całkiem tu tłoczno. Skierował swoje kroki w stronę baru, będącego niegdyś ołtarzem... Przeciskał się między bawiącym się tłumem ludzi. Nie lubił takich miejsc. Osobiście wolał lokale podobne do "Chez Ogino", gdzie mógł w spokoju napić się piwa.

Dopchał się do baru. Nie miał z tym większego problemu. Zerknął na commlink. Zamówił drinka. Postanowił, że się napije a przy okazji zapyta o tą Sarissę, czy jak jej tam było.
 
__________________
Są dwa rodzaje ludzi: ci, co robią backupy i ci, co będą je robić...

Ostatnio edytowane przez Malekith : 30-10-2007 o 00:47. Powód: takie tam bugi ;-)
Malekith jest offline