Luke wyskoczył z telepoltera i zwymiotował na ziemie. Z łatwością można było odróżnić składniki dzisiejszego śniadania. Mleko, owsianka, bułka i parę innych nieprzyjemnie wyglądających teraz produktów. "Ależ tu jest chłodno" pomyślał gdy zorientował się, że w około niego leży śnieg.
Naszczęście jak mu radzili zabrał grupy płaszcz. Mimo tego i tak nie było zbyt ciepło. Obejrzał resztę jego towarzyszy, przez chwile bał się spojrzeć na Strażnika, czy to może go nie urazi, ale wreszczcie ciekawość przemogła strach i odważył się zerknąć na niego.
-Nidgy więcej nie mam zamiaru teleportować się tym czymś- mruknął do towarzystwa.
Teleportacja była iście okropna dla tych którzy robili to pierwszy raz. Mdłości, halucynacje.
Na czole Luke zaperliły się krople potu. Młodą twarz przyozdabiała, a może szpeciła, burza czarnych loków, spod których nie widać było nawet uszu. Wyglądał tak niewinnie i dziecinnie, że aż żal było patrzeć. Taki dzieciak rusza na wyprawe? Dotego na twarzy widniały błękitne oczy, które były wilgotne, tak jakby chłopak przed chwilą płakał.
-Ruszamy?- Spytał się nieśmiało. W duszy jednak radował się, że to jego wybrali na tą wyprawę. Trzeba bowiem przyznać, że Luke był cholernym idealistom. Jednym z tych, którzy ginęli młodo i biednie, a w miejsca nie mieli w żadnej pamięci.
Nie chciał zbytnio wystawać ponad innych, niezbyt odpowiadał mu ta rola, więc wolał zaczekać, aż inni ruszą, a dopiero on pójdzie za nimi. |