Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2007, 15:10   #1
Junior
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
[sesja] Sztukmistrz

Wiosna roku 2512. Streeisen w Averlandzie

Powolne kap, kap, wykapywało rytm dnia. Na zewnątrz deszcz spłukiwał resztki śniegu. Monotonne kapanie z jakim woda spływała dziurawą rynną na parapet okna. Przez które zaglądał do izby obraz szary, zimny i brudny. Roztopione czapy śniegu sprawiły że ulice zamieniły się w błotniste potoki. Nie litościwy deszcz sprawiał że wszystko zdawało się zimnie i wilgotne.

Takiego dnia miło było usiąść w ciepłej izbie. Napić się, a ogrzać ręce przy ogniu paleniska. I wpatrując się w nieprzyjemną scenerię marzyć o nastaniu wiosny. Kiedy trakty się osuszą, trawy zazielenią, a drzewa obsypią kwieciem.



Lecz nawet teraz, kiedy śniegi zimy odeszły wżdy zdawało się że świat jakby począł na nowo oddychać. Gońcy ruszyli na trakty. Ludzie rozeszli się w koło i choć upłynie jeszcze kilka tygodni nim na gościńcach zagoszczą ciężkie wozy, to wieści ze świata poczęły krążyć i karmić uszy stęsknione po zimie wieści, a nowiny jakiejś.

I zasiadali ludzie aby słuchać wieści ze świata. Choć często nijak mogli je pojąć, czy żeby dotyczyły ich one – to jednak ciekawość zawsze była w człowieku zapisana. Chęć słuchania, patrzenia, obserwowania. Karmienia się czyjąś troską, nadzieją, miłością. Czyimś życiem. I słuchania wieści ze świata, co pożywką były dla wielu.

W gościnnej izbie karczmy, która przerodziła się w miejsce spotkań okolicznych, jak zwykle o tej porze przesiadywało wiele osób. W większości miejscowi, którzy po ciężkim dniu pracy wstąpili na kufel pienistego nim udadzą się do swych domów. Przy jednym stoliku kilku robotników grało zajadle w karty. Przy następnym grupa mężczyzn wielkich jak tury zasiadało przy jednej ławie. To bracia Bachman, znani w okolicy drwale lubiący wypić. Przy kolejnym stole inni. Znajome twarze. Znajome trunki.

Jeden tylko stół obsiedli jegomoście innej kondycji. Ubrani z bogata. Przy broni, choć żaden z nich nie zdawał się do wojaczki specjalnie przywykły. Szlachta i bogaci mieszczanie. Rozmawiali głośno, w pełni zdając sobie sprawę że każdy nadstawia ucha, by dowiedzieć się czego. Albowiem szlachta rozmawiała wydarzeniach w świecie. Czego musieli mieć świeże informacje. Bo też w koło nich zebrał się tłum łasych wieści o świecie.

- Kuzyn mój mówił że ci z Marienburga całkiem na łby pospadali. Podobno Rada Miejska wprowadziła podatek od handlu z Altdorfem. O półtora procenta na antale wyższa niż z Bretonią – pieklił się jakiś purpurowy grubas.
- …
- Ponoć napadli na świątynię Sigmara w Kastorfie w Middenlandzie. Spalili i rozgrabili.
- Nie może być…
- Ponoć tu ulrykanie ich prowadzili. Znów w spór idą…
- …
- Słyszałeś że hrabia Wissenlandu spiera się z sąsiadami o Wusterburg. Słyszałem że obiecał jakiemuś rycerzowi stamtąd rękę swej córki. Ale ten jak się pomiarkował że panna nie jest czysta to zerwał umowę lenną i pod Averland się przytulił…
- Bzdura, der Weisse nie ma córki!
- …
- To nic! Nad Wulfenburgiem widziano smoka!
- Co?
- Ano smoka. Prawdziwego smoka.
- Opił żeś się i bujdy prawisz!
- …

Tak też wieczór upływał, a jak słońce zachodziło tak języki się rozwiązywały, a dalej opowieści coraz ciekawsze i bardziej niestworzone snuli. Tak też nikt się nie zmiarkował kiedy wieczór nadszedł i z za okna szarówka spoglądała.

*****

Nie tak wcale daleko, ale w całkiem innym miejscu. Ubi Leones czyli wieś kilka dni drogi od Streeisen

- No rusz się do cholery!
Przeraźliwy wrzask żony, z trudem był słyszalny w jazgocie jaki po brzegi wypełniał chatę. Przeraźliwy ryk dystansował odgłosy najgorszych potworów. Był to bowiem ryk nie tylko groźny i nieustający to jeszcze… przez nikogo nie zrozumiany. Był to ryk małego dziecka.
- Mógłbyś chociaż zamieszać polewkę, nie widzisz żem zajęta?!
Żona Feliksa, kobieta ciężko pracująca bez dwu zdań była osobą dobrą i kochającą. Ale tak to z miłością bywa że nie jest pamiętliwa. Tedy i tego dnia zapomniało jej się i uleciała przez komin. A kobieta tak zmęczona i jak zła czyniła wszystko aby mężowi nie było lepiej.

Choć i bez tego nie było dobrze. Bowiem od trzech dni mieli w domu gościa. Siostra Jetty – Berentruda zamieszkała z nimi. Wiadomym było że mąż nieszczęśnicy lubił wypić. Nikt w wiosce nie robił z tego problemu. Wszak ma swe problemy. Ale przed paroma dniami stłukł kilka osób i rzucił się na żonę swą biedaczkę i tylko dzięki pomocy syna kowala nie doszło do tragedii. Jakakolwiek była tego przyczyna, faktem się stała kolejna lokatorka chałupy Felksa.

Choć i bez tego nie było dobrze. Feliks znał się na lesie jak nikt inny. Znał i gościńce i pola. Potrafił i po trzech dniach trop jako Świerzy odnaleźć. Wiedział jak podróż uczynić bezpieczną, czuł i słyszał las. A do tego lubił swą pracę. Był w swej profesji dobry. Ale nie tak wielu o tym wiedziało. Tedy nie często była okazja aby nająć się do pracy. Gdy brak było zleceń, polował by przynieść do domu mięsa i odzież ze skóry przygotować. Zima była jednak najgorsza. Wtedy ciężko było z chaty wyjść, bo mróz trzaskał. I zanim miał stopnieć, topniały zapasy mięsiwa, ziaren, warzyw i pieniędzy. Feliks miał problem. Bowiem wszelkie zapasy były na wyczerpaniu i zwyczajnie głód czaił się pod drzwiami chaty Feliksa.
- Ruszysz się czy nie?!

Zanim zdołał odpowiedzieć, dało się słyszeć walenie do drzwi, a kiedy te się rozwarły stanął w progu postawny mężczyzna z bujnym ciemnym zarostem i ogorzałą twarzą – znak że dzień na mrozie to jemu nie pierwszyzna. Otto Ragen. Syn kowala, dusza człowiek często zaglądał do chaty.
- Feliksie. Z miasta przyszli ludzie. Zdaje się że rozmówić z nimi się musisz. Zdaje się drwale. Ponoć na zlecenie w lasy idą. Daleko i coś rychtuje że kasa przy nich. – oczy wielkoluda świeciły się radośnie – Ludzi szukają. A i przewodnik im się nada.

*****

Ulice Streeisen

Dziwne to było miasto. Ni to duże ni to małe. Ni to bogate, ni biedne. Takie… nijakie. A może to ta pogoda? Kacper jakoś nie miał dobrego dnia. Z powodów które przyćmiły niewygodę podróży, ruszył na szlak aby dotrzeć do Streeisen. Mieściny zdaje się doskonałej by nieco grosza uszczknąć, zarobić, a może i zabawić się drobinę. Wszak on sam był profesjonalistą i nie w takiej dziurze potrafił prowadzić swój interes.

Ale jakoś ulica była zbyt grząska, słońca za mało dawało, ludzie zziębnięci za szybko pędzili. A jemu było diablo zimno. Cholerna pogoda.

Kacper dźwigał swój straganik na własnych plecach. Istna lada wystawiennicza, opatrzona wirtuozerską plątaniną przedziałków, mądrych półeczek, znaczników, a przy tym opisów, znaków, ilustracji. Nazwy w języku klasycznym i Reikspiel. Bez dwu zdań – był profesjonalistą dumnym ze swego warsztatu. Chyba.

Na ulicach o tej porze często ktoś chodził. Ludzie się kręcili w koło, jakiś żebrak na piętnaście kroków od Kacpra szukał jałmużny. Miasto żyło swoim tempem. Właśnie. Swoim. I to wyrwało Kacpra z zamyślenia. Jakieś krzyki i wyraźne odgłosy biegu. Przynajmniej kilku. Zbrojnych. Lecz z zawczasu jakaś sylwetka wypadła z za rogu. Zdyszana potknęła się upadła kolanem brudząc się w błocie ulicy. Poderwał się na nogi by biec dalej. Pewnikiem złodziej – miarkował spokojnie Kacper.

Elf! Spostrzeżenie poraziło Kacpra. Bardziej by się spodziewał orka ujrzeć. Widział elfa w swym żywocie parę razy i nijak się nie spodziewał ujrzeć raz jeszcze. Nie w takiej sytuacji.

Gorzej! Elfka! Serce Kacpra nie wiedząc czemu mocniej zabiło. Ale wpatrywał się w istotę. Zadziwiająca. Ulotna, zdaje się miekka w wyglądzie? Pełna gracji i… o urodzie tak niezwykłej że aż porażało. Coś kazało odwrócić głowę i nie patrzeć. Ale ta Słuchać nie chciała.

Nagle ich oczy się spotkały. Zalękniona, przerażona – wszystko to aż emanowało z jej zielonych oczu. Choć za razem były tak obce. Tak wyjątkowe. Tak… kusząco dziwne. Elfka dopadła do niego. Chwyciła za rękę.
- Proszę. Zanieś to pod Uber Straße 7. Proszę.

Nie powiedziała nic więcej. Kacper stał jak zamurowany. Nie wiedział co począć. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział co uczynić. Elfka zerwała się do ucieczki. Szybko wyminęła straganik i skręciła za kolejny budynek. Aby… lec w błocie.

Równocześnie w ślad za elfką wybiegło czterech zbrojnych, lecz i z za załomu gdzie ta szukała ucieczki wypadło dwu kolejnych. Bez ceregieli jeden z nich posłał obcej cios. Ta upadła w błoto obficie krwawiąc ze złamanego nosa. Zbrojni otoczyli elfkę. Jednocześnie prezentując insygnia straży miejskiej. Ten sam który sprowadził elfkę do parteru, podszedł do niej i bez słowa wymierzył potężnego kopniaka w brzuch. Elfi kształt zwinął się na ziemi w spazmie.
- Brać ją
Oprawca wyrzucał z siebie słowa z wrodzoną pogardą. Dwójka strażników podniosła elfkę i w ślad za swym przełożonym ruszyli ulicą. Dopiero wtedy Kacper zmiarkował że ściska w ręku jakąś kartkę. Drżał zaskoczony i przerażony sceną jakiej był świadkiem. Wpatrywał się w strażników próbując uspokoić drżenie rąk.

Oprawca – Łysy jegomość z blizną na lewym policzku – spojrzał na niego spod zwężonych powiek.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 19-11-2007 o 15:15.
Junior jest offline