Streissen w Averlandzie, wiosna 2512 roku, karczma "Pod Dzbanem" Streissen przypomina teraz dziewkę, która, jakimś ciemnym zaułku, przypadkiem straciła cnotę. Nie mogąca wydostać z błota, oświetlona zmętniałym światłem, z której zimny, jesienny deszcz zmywa resztki czystego, białego śniegu nieodwracalnie zmieniając go w brud.
Wkoło mnie wiele znajomych twarzy: bracia Bachman przeklinający deszcz, właściciel tartaku przeklinający braci Bachman, Liess swoją żonę, Wirtz pełne rynsztoki i zniszczone buty, Fehr trakty, Lutzen fikuśne a nowomodne krynoliny, które co bogatsze mieszczki na wzór nuleńskich szlachcianek zaczęły nosić. No i jest jeszcze Vogel, przeklinający wszystko i wszystkich. Jednako bogów, ludzi i poborców podatkowych. W tej właśnie kolejności.
W jednym Wirtz ma racjÄ™ – miasto zaczyna tonąć w gnoju.
Istna sól tej ziemi.
A poÅ›ród niej – Å›wiatowcy. Bogate mieszczaÅ„stwo i szlachta odziana w kolorowe szaty. Ludzie broÅ„ noszÄ…cy, choć na pochwach, pasach i pendentach nie sposób zauważyć Å›ladów dÅ‚ugiego użytkowania. Być może ich pieniÄ…dze, którymi tak szczodrze rzucajÄ…, sÄ… równie Å›wieżej daty, jak ekwipunek. SÄ… równie jaskrawi, co gÅ‚oÅ›ni. Szkoda tylko, że z ich ust nie wylatujÄ… peÅ‚ne znaczenia sÅ‚owa lecz puste dźwiÄ™ki.
Lecz ludzie i tak ich słuchają. Dzisiejszego wieczoru, bajarz nie będzie tu potrzebny.
Kilian starannie wytarÅ‚ i odÅ‚ożyÅ‚ pióro. Przez chwilÄ™, czekajÄ…c aż pergamin dobrze wchÅ‚onie inkaust, wodziÅ‚ wzrokiem po wyÅ‚ożonym ciemnym drewnem wnÄ™trzu karczmy, przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ ludziom, przysÅ‚uchiwaÅ‚ strzÄ™pom zdaÅ„ i słów, czekajÄ…c na takie, które zaintrygowaÅ‚oby go. „…
wprowadziÅ‚a podatek… antale wyższa niż… spalili i rozgrabili… w spór idÄ…… pomiarkowaÅ‚, że panna… ano smoka…” Nic z tego nie bÄ™dzie. JedynÄ… prawdziwÄ… informacjÄ…, jakÄ… tu zasÅ‚yszaÅ‚ byÅ‚o stwierdzenie chudzielca przypominajÄ…cego ubranÄ… w zielenie i fiolety wystraszonÄ… gęś: „
OpiÅ‚ żeÅ› siÄ™ i bujdy prawisz!” CaÅ‚a prawda: żadnych słów, same puste dźwiÄ™ki. Ot, zÅ‚ote rybki w stawie.
Wstał z trudem, dokładając swój głos, do długiej litanii złorzeczeń na zimno, wiatr i deszcz. Wróci tu jutro i na spokojnie porozmawia z karczmarzem, który teraz, wygodnie rozparty na kontuarze, uchem strzyże niczym zając.
Wróci tu jutro, gdy – przy odrobinie szczęścia – koÅ›ci nie bÄ™dÄ… już go rwać tym ostrym, tak znajomym, bólem.