Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2007, 14:48   #5
Junior
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Wiosna roku 2512. Streeisen w Averlandzie

Powoli, mozolnie, bez zbędnych ruchów. Wkomponowany w otaczający krajobraz. Zwyczajny. Kacper obrócił się i zmęczonym krokiem handlarza po ciężkim dniu pracy ruszył nie oglądając się za siebie. To też nie zobaczył. Ale usłyszał. Jęczenie człowieka zwabiło jego uwagę. Obrócił się z wolna.

Żebrak. Cichy świadek rozgrywającej się sceny, jęcząc wychylił się w stronę łysego. Biedak musiał stracić język, gdyż nijak nie potrafił artykułować dźwięków. Wzrok żebraka i Kacpra spotkał się. On wiedział. Kacper pobladł widząc jak żebrak chwyta strażnika miejskiego za nogawkę i wskazuje handlarza.

- Czego chcesz dziadu? – Strażnik jakby nie pojął znaczenia gestu – Puść mnie bo jak cię…
Żebrak z miejsca puścił i odskoczył gotują się na cios który jednak nie spadł na niego. Zamiast tego łysy wyciągnął kilka miedziaków i rzucił w błoto. Śmiech żołdaków towarzyszył żebrakowi, kiedy ten tracąc zainteresowanie czymkolwiek innym rzucił się zbierać pieniądze.

Kacper nie czekał dłużej. Może szybszym krokiem niż z początku to zamierzał ruszył uliczką. Oby skręcić za róg, oby zniknąć im z oczu, oby oddalić się jak najdalej. Kartka wciąż paliła w ręku. Nawet kiedy zniknął za załomem i mógł się poczuć pewniej.

Nieopodal odnalazł pobladły szyld w kształcie trudnym do zidentyfikowania. Zapewne kufel towarzyszył rybie w zgniło zielonkawym kolorze. Pchnął drzwi, wstępując do środka. Wnętrze powitało ciepłem i zapachem gulaszu z piwem w akompaniamencie ludzkiego potu. Kilkanaście osób obecnych w lokalu, podostawiało wolne dwa stoły. Kiedy przybysz zasiadł przy jednym z nich, wnet zawinęła się cycata blondynka, wycierając stół i uśmiechając się przy tym szeroko.
- Czym służyć piękny kawalerze?
- Piwa
Kobieta chwilę przypatrywała się Kacprowi i jego utensylią.
- Medykiem jesteś panie? – spytała tonem, który zdradzał iż ważyła w myślach coś wielce istotnego. Chwile później nie czekając na odpowiedź, nachyliła się i zagaiła ściszonym głosem.
- Nie znalazł byś Panie Cyruliku jakiego specyfiku. Dla panny co jej nie w smak być brzuchatą gdy się spoleguje z …
- Niestety nie – odparł na swój sposób kłamiąc. Lecz nie miał ochoty leczyć. Nie był już w pracy. – Piwa mi podaj kobieto.
Niewiasta obruszyła się widocznie. Poczym ruszyła do kontuaru. Chwilę później przed Kacprem pojawił się gęste i ciemne piwo, podane przez naburmuszoną dziewoje.


Wiosna roku 2512. Okolice Streeisen w Averlandzie. Wioska. Ubi Leones

Widok z chaty był zaiste przecudny. Felix porażony tym spostrzeżeniem, na chwilę przystanął i począł delektować się swą spostrzegawczością. I może nie chodziło o to że widok pył przecudny w kategoriach estetycznych. Unaoczniał odwilż, Błotniste drogi, wyposzczoną trawę, nie oprawione pola, niekształtną dolinę którą wiła się wcale nie pięknie rzeka. Mimo tego widok był przecudny. I Felix pierwszy raz z taką siłą uzmysłowił sobie że z jego chaty rozpościerał się widok na całą wioskę. Niczym z zagrody Sołtysa…

A widok ten był szczególny i godzien uwagi. Może dlatego kupa luda wylazła by podziwiać kto w gościnę ściągnął. A było to z dwa tuziny ludzi. Wszyscy rośli, potężnie zbudowani. Zarośnięci mężczyźni o zwalistych karkach i mocarnych ramionach. Objuczeniu sprzętem i pakunkami. A wraz z nimi z dziesiątka koni. Każde mocne, zimnokrwiste zwierze. Widać że przystosowane do wyciągania drwa z lasu. Ciekawą kawalkadę uzupełniały dwa wozy. Każdy wyładowany sprzętem i dobytkiem. Znak że szykowała się poważna wyprawa.

Idąc w ich stronę Felix pomiarkował że jeden z przybyłych rozmawia o nim. Stojący koło wysokiego drwala Karl – pasterz słynący z najlepszego samogonu w wiosce i zamiłowania do tegoż, paplał coś spiesznie wskazując w stronę Felixa.
- Jesteś, Felixie… – Karl postąpił w jego stronę. Wysoki mężczyzna przerwał jednak wypowiedź gorzelnika:
- Podobno znasz pobliskie lasy? – spytał spoglądając hardo.
- Słusznie powiadają.
- Jestem Rolf Keppling. Przewodzę tę grupą. Potrzebuję przewodnika. Ruszamy w stronę Suchego Jaru. Znasz te okolice?

Rolf mówił głosem twardym i pewnym. Zdawał się przywódcą nie znoszącym sprzeciwu. Choć w jego grubo ciosanej powierzchowności było coś szczerego i ujmującego. A mówił o rzeczach szczególnych. Suchy Jar był miejscem oddalonym o przynajmniej tydzień dobrego marszu od wioski. Co więcej w kierunkach dość odludnych. Przypadkowi podróżni rzadko się tak zapuszczali. Był to bowiem teren dziki i niebezpieczny. Nie jeden stracił życie podróżując tamtędy. Chodziły słuchy o stworach chaosu grasujących w tych terenach. Choć tak po prawdzie wszystkie nieszczęścia powodowane przez zwierzoludzi czy elfów o których też mówiono, Felix pewniej przypisywał dzikiej zwierzynie. I trudnym szlaką na których można było pobłądzić. Jakkolwiek niebyło Felix był w tych rejonach z dwa razy. I pamiętał Suchy Jar jako teren trudny, dziki i nader wszystko niebezpieczny. A także porastany przez wspaniałe drzewa – dęby białe.

Wiosna roku 2512. Streeisen w Averlandzie

Kilian przeklął w duchu pogodę. Jak tylko wyszedł na zewnątrz rwący ból w ramieniu nasilił się. Kilian syknął w bólu. Najgorsze jednak było to że nie mógł liczyć na poprawę. Nie mógł mieć nadziei że za chwilę wszystko będzie dobrze. Rozmasuje ramie, nałoży okłady czy po prostu odczeka chwilę. Niestety nie. Jemu pozostawało jedynie zaakceptować ból i dyskomfort niczym codziennego towarzysza.

Ruszył w stronę swego domostwa. W taką pogodę droga wydawała się dłuższa. Choć może pogoda miała i swe zalety? Obyło się przynajmniej bez pozdrowień ze strony „znajomych przechodniów” – jak się masz Kilian? Lepiej się już czujesz? Trze ci czego? Albo… Patrzał jaki kaleka? Do bogów się nie modli, to też pokarali go! Nie gap się tak w jego twarz, bu urok…

Z różnych powodów Kilian nie miał ochoty nikogo spotkać. Najczęściej mieszczańscy byli dla niego życzliwi, ale skłamał by gdyby uznał że jego odmienność nie czyniły mu nieraz przykrości. I nie rzucała na pośmiewisko prostych ludzi.

W milczeniu i spokoju dotarł do swego domostwa. Schody prowadziły do góry. Zabrzęczał kluczami, szukając tego odpowiedniego. Coś jeszcze zadźwięczało. Przystanął i był już pewien. Słyszał jakieś odgłosy – jakby przesuwania czegoś po podłodze – dobiegające z jego mieszkania!

Ruszył spiesznie, ale wnet doskwierające kolano dało znać o sobie. Zagryzł zęby i oszukując ból ruszył spiesznie do góry. Szybko wykonał ruch kluczem. To nie ten. Kolejny… i drzwi rozwarły się szeroko. Cisza. Wnętrze nie wyglądało szczególnie. Poza rozwartym oknem, które sprawiło że pergaminy leżący na stole uniosły się i w powietrznym tańcu rozleciały po izbie.

Kilian w pierwszym odruchu podniósł pergamin. Wczorajsze notatki. Ciekawa kwestia… Zmitygował się jednak. Podszedł do okiennicy i wyjrzał. Pusto. Spojrzał w prawo. W lewo.
I dostrzegł ciemną postać która przywarła do dachu obok okna. Postać zręcznym ruchem chwyciła Kiliana za kapotę. Obróciła się zręcznie, poczym pchnęła Kiliana na podłogę domu, wpadając do środka zaraz za nim. Zerwała się z podłogi, celując nożem w pierś skryby.
- Nie chcę zrobić Tobie krzywdy.
Głos był bardziej niż autentyczny. Był wystraszony i… błagalny? Co istotniejsze był to głos kobiecy. Głos który Kilian znał doskonale.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 27-11-2007 o 14:28.
Junior jest offline