Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2007, 14:50   #1
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Władca zimy (Warhammer II)

Gdzieś w świecie.

Wiosenny motyl wpadł przez okno, zawirował w smudze światła, przysiadł na oknie.
Dziewczyna poruszyła się, długie, smukłe palce dotknęły parapetu, zbliżyły się do motyla. Uciekł. Westchnęła. Tylko w balladach motyle siadają na dłoniach i ramionach młodym dziewczynom w chwilach smutku. Palce przesunęły się wzdłuż zimnego kamienia, zbiegły z palcami drugiej dłoni, zaplotły, pierś uniosło następne westchnienie. Czasem tak bardzo żałowała, że nie może rozpłakać się i ukryć w fałdach ubrania ojca. Już nigdy. Nigdy nie będzie nikogo.
Pukanie.

- Wejść!
- Pani, Marszałek Polny, jego ekscelencja Artur von Herninsberg, którego raczyłaś, Pani, prosić.
- Wpuść go, proszę, i oddal się.
- Służę, jaśnie Pani.


Skrzypienie drzwi, ciche kroki. Ponownie drzwi, kiedy Artur sprawdzał, czy nikt nie podsłuchuje. Znów - drugich drzwi, obficie wykładanych puchem.

- Jestem, Pani, na Twoje rozkazy.
- Arturze, ile razy mam Cię o to prosić? Jesteśmy sami.
- Przepraszam, Emma. Co się stało?


Obróciła się. Wsparła o parapet. Jego twarz była spokojna, tak spokojna, jak wtedy, gdy siedząc z nią na zielonych łąkach posiadłości Herninsbergów tłumaczył j ej, dlaczego mężczyźni giną na wojnach i dlaczego on sam zginie na wojnie. Miała wtedy dziesięć lat. Szczęsny czas. Podeszła do jednego z dwóch czerwonych, obitych złotem karłów i usiadła ostrożnie, jakby na rozżarzonych węglach. Patrzyła się w Artura.
- Co to za zbiegowisko na zewnątrz?
- Nieistotne, jakiś napis, coś na murze, żadna...
- Ah. Mam nadzieję, że coś bardziej kreatywnego, niż „Emanuelle kurwa". Ten akurat znudził mi się. Pamiętam - zachichotała - jak kiedyś sama wykradłam się i napisałam taki na murze pałacu.
- To byłaś ty!?! Ale czemu?
- Dla zabawy. Pusta niewieścia głowa.
Podszedł dwa kroki i opadł przed nią na jedno kolano. Wpatrzył się uważnie w jej oczy.
- Dlaczego? Dlaczego to robisz? Dlaczego muszę zabijać i okaleczać w pojedynkach tych nieszczęśników, którym wymknie się publicznie to, o czym wszyscy szepcą po cichu? Po co?
- Mój Artur. Mój szlachetny rycerz bez skazy. A jak myślisz? Zastanów się przez chwilę - kto traktuje jako poważnego przeciwnika niewiastę o reputacji ladacznicy? Kto bierze mnie poważnie? Nikt właściwie. Nawet, kiedy udowadniam, że jestem groźnym przeciwnikiem, że potrafię planować, wszyscy tylko milczą przez chwilę, zastanawiają się, a potem: „ta zdzira? Nieeeeeeee...". A dla mnie bardzo to wygodne, wiesz? Bardzo. A poza tym chroni mnie to przed oświadczynami, obrażaniem odmową - bo wszystkim dać ręki się nie da, niesnaskami, wiązaniem mojego miasta w jakieś przymierza i rozpoczynaniem jakichś zatargów małżeńskich, koligacyjnych, rodzinnych - ah, jak dość mam ich wszystkich z tymi podkręcającymi wąsa synami, z tymi córkami, jak dobre konie ułożonymi! A w ten sposób nie otrzymuję żadnych ofert, każdy boi się śmieszności, bo być odrzuconym przez ladacznicę, na którą nawet obrazić się za to nie można, bo jakoś tak głupio. Rozumiesz? -I nigdy...
- Nie, Arturze. Nigdy. Nigdy nie podzielę się odpowiedzialnością i nigdy nie oddam komuś moich sukcesów. Nie pozwolę, aby wszystkie te lata pracy poszły na konto jakiegoś utytułowanego darmozjada, nie oddam tego miasta nikomu -jest moje i tylko moje. Własne. Poza tym nie ma nikogo...
- przycichła. Spojrzała na niego. Odwróciła wzrok. -Usiądź obok mnie.
- Emma, nie wypada, jesteśmy sami i...

- Arturze, w tej chwili już setka służby i druga dworskich pasożytów plotkuje o niesamowitych rzeczach, które wyprawiamy w tej komnacie. Daj spokój konwenansom, dobrze? Usiądź tu.

Poddał się. Usiadł.

- Podaj mi dłoń.
- Emma, proszę, ja nie...
- Kiedy byliśmy dziećmi nie bałeś się mojego dotyku.
- Nie jesteśmy już dziećmi.
- Nie, Nie jesteśmy.
- westchnienie.

Poddał się wobec jej smutku, wobec zmęczenia, znaczącego się liniami na młodej twarzy, tak, na co dzień i na pokaz pełnej życia, rozpustnej, próżnej, teraz smutnej, zmęczonej, słabej. Zamknął jej dłonie w swoich. Uśmiechnął się.

- Pamiętasz ten regiment piechoty morskiej, który przejęłam od Karla Franza, gdy miał ich rozwiązać?
- Tak, drugi strzelców Reiklandu. Trzy setki ludzi, świetny żołnierz, doskonale wyposażony. Duma Twojego miasta.
- Tak. Duma miasta. Nie rzygają na okrętach, wiesz? Ja rzygam. Muszę ich rozpuścić.
- Aż tak?
- Aż tak. Nie stać mnie na nich. Musiałabym rozwiązać dwa regimenty pikinierów nulnijskich, a na to mnie nie stać politycznie - co bym zrobiła z ośmioma setkami nawykłych do przemocy i szkolonych w zabijaniu ludzi w mieście? A Piechotę Morską może jakoś wchłoną posesjonaci, żołnierze pójdą na ochroniarzy - kupcom takich trzeba, kurwa ich mać, na okręty, bo oni nie rzygają, wiesz? Wiesz, mówiłam.
- Znowu kupcy?
- Kupcy. Jak to się stało, Arturze? Jak pozwoliliśmy im stać się jedynym bogactwem naturalnym Nuln, jak dopuściliśmy, żeby z szaraczków miejskich, z grubych śmiesznych jegomościów wyrośli na siłę, przed którą drżą możni! Ten Schwergen, trzeba go było zamordować, gdy tylko zaczął ich organizować w te związki, konfraternie, loggie. A teraz - co ja mogę we własnym mieście? Arturze, oni przedstawiają mi żądania, rozumiesz? Bardzo uprzejme, bardzo zawoalowane ultimata. Oczywiście, Pani, z chęcią damy pieniądze, pomożemy nawet z egzekucją podatków i taksacją dróg handlowych, ale to to a to. A ja miotam się, uśmiecham miło i z wyższością, daję się raz na dwa miesiące zerżnąć jakiemuś workowi mięśni z wielkim tytułem, żeby utrzymać reputację i mieć, czym podsycić plotki, które rozpuszczam. Staram się, jak mogę grać pustogłową niczego nieświadomą babę, gram na zwłokę, tkam palce w przeciekającą tamę, ale belki już drżą i zaczynają mi powoli te palce miażdżyć. Moja policja jest bezradna, Vershisser rozkłada ręce i pyta, czy mordować tego Schwergena, ale jest już za późno! Że tego wcześniej nie zrobiłam, eh... teraz za późno. A poza tym, Arturze - on jest tak piekielnie sprytny, tak przebiegły. A ja sama nie wiem, czy nie widzi poprzez tę moją maskę, czy nie śmieje się z tych moich wygibasów. Jestem już zmęczona, strasznie zmęczona. Wyjdziemy stąd i znów będę się musiała pusto śmiać i flirtować, a mam jedynie ochotę wyprowadzać na szafot i machać ręką katu, albo nawet usiąść w jakimś przytułku Shaylitek i poczytać książkę. Pewno okadziłyby miejsce, w którym siedziałam, spryskały święconą wodą i zamurowały raz na zawsze. Sigmarze, Boże ludzi, tak bardzo zmęczona... A Ty z czym przybywasz, przyjacielu?


- W Kislevie nie dzieje się dobrze. Orłów mówi, że południe kraju płaci już kupcom żywą. krwią, bo pieniędzy dawno brakło, że czerń powoli zaczyna ogarniać szał, diabli wreszcie wiedzą, co się tam dzieje. Ale Orłów się boi.
- Aleksander? Przecież to straceniec, młody buhaj, on niczego się nie boi.
- Błąd w ocenie, Emma. Ja go znam. A skoro on się boi, to już nie wiem. Nic mi nie mówi, tego między nami nigdy nie było. Posłałem raport Cesarzowi i...
- Artur! Co zrobiłeś?!
- Cicho bądź, dziewczyno! Nie po to noszę tę maksymę na piersi, żeby dupę nią sobie podcierać! Mój ród...
- A pies twój ród chędożył! Toż...
- To by była zdrada. A ty nie możesz sobie pozwolić na najmniejsze ze strony Cesarza podejrzenia, że nie grasz z nim czysto. Prawda - narobił makabrycznego gówna z sojuszem morskim, namotał i spaprał co się dało, jesteśmy zagrożeni właściwie zewsząd, skąd się tylko da, Albion przecie z pomocą nam nie przyjdzie, choćby i chcieli, bo i jak?! Marienburg śmieje nam się w nos, odgrywają się teraz...
- Eh... Kislev, nie, na to nie czas teraz, może jak będzie okazja, ale i co się tam może dziać, czym może ten kraik grozić? Zresztą odwieczne przymierza, jakże to...


Popatrzył jej uważnie w oczy. Ścisnął mocniej jej dłonie.

- Czerń. Bunt chłopski.

Patrzyła na niego, blednąc. Zamrugała gwałtownie, przeszedł ją dreszcz, pożoga i krew, ryki i wycia, łamiące się pod ciężarem trupów szubienice, rzeź i wojna odbiły się zrozumieniem w jej czarnych oczach.

- Sigmarze, Królu... o Boże...

Światło spokojnie lało się przez okno. Na ulicy poniżej kończono zamalowywać napis na murze. Straż rozganiała resztki gapiów. Życie płynęło swoim rytmem - rytmem pracy. Pracy i handlu...
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline