Grom poruszał się jak duch. Wydawało się, że między nim a światem powstała jakaś bariera, mgła... mleczna szyba... Dźwięki dochodziły do niego zmienione, jakby z długiej rury, obraz był zszarzały, a odległości większe.
Zatrzymał się, widząc już wyraźnie sylwetki swoich opodal. Spojrzał na swoje ręce. Nie jego ręce. Były... jakby za daleko. Poruszając nimi czuł, jakby wszystko działo się z opóźnieniem. I myśli. Jakieś takie płynne, wyleniałe, nieuporządkowane.
Podszedł wolno do oddziału.
Na zewnątrz pozostali tylko Wierny, siedzący
Jonasz i bandażujaca go
Basia. Czyjaś głowa przed chwilą zniknęła w kanałach. Gdzieś w tle coś wybuchło.
Grom miał wrażenie, że jakiś odłamek przemknął tuż przy jego twarzy. Tak... Był to wykręcony kawałek metalu, lotka z pocisku moździeżowego.
"Czemu ja to widzę" - pojawiło się po chwili pytanie, ale umysł
Groma już zdążył popłynąć dalej, pozostawiając zagadkę nierozwiązaną.
Stał i przypatrywał się sanitariuszce. Miał przy tym szeroko rozwarte oczy i lekko rozchylone usta. Niczym dziecko, przyglądające się nowej zabawce za szybą sklepową.
Basia... ona pracowała jak dawniej. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
Jonasz lekko syknął, ale zdusił odgłos w zarodku. A
Basia... jej ręce... one tak szybko... tak pewnie. Bandaż szybko przysłaniał bielą czerwoną ranę. A jeszcze przed chwilą...
Jej twarz była zastygła w wyrazie determinacji, nieodgadniona. Pogładziła dłonią spierzchnięte usta ukochanego. Chwilę patrzyła na to strudzone, zmęczone oblicze.
Szepnęła coś do uch, po czym wyjęła pistolet z kieszeni.
Jeszcze jedna łza, ostatni pocałunek i wystrzał - prosto w serce.
Grom stał oszołomiony. Nie zauważył, że już wszyscy zniknęli, poza
porucznikiem, który szarpał
Rudzielca za ramię.
- Do środka, żołnierzu! Do kanału!
- Ale...
Ale nie było czasu i miejsca na żadne ale. Chwilę później schodził w dół. Stopami dotknął drabinki, poczuł, że jest lekko śliska. Kilka szczebli w dół i mokre miejsce znalazło się na wysokości oczu
Groma. "Krew. Tu jest pełno krwi!"
Tak, bo tymi kanałami sprowadzano wielu rannych. I wielu juz nigdy z nich nie wyjdzie.
Nagle światło zostało w górze, a
Grom znalazł sie poniżej. Otoczyła go ciemność. Tutaj w kanałach dźwięk był dziwny. Ktoś przeklął, ktoś zachlupotał w wodzie. Wszystko docierało z dala. Z głębokiego dołu, w którym
Grom właśnie sam, dobrowolnie, się grzebał.