Słońce zachodziło za horyzontem. Constancius czekał w zadumie. Jednak nawet cierpliwość duchownego ma granice. Kiedy wreszcie ruszymy? Stawał się zirytowany. Człowiek nie zwrócił jego uwagi. Nie miał czasu i chęci na jakieś błogosławieństwa. Ów człowiek jednak podszedł do niego. - Wybaczcie ojcze. Poszukuję wielebnego Constanciusa Vinhentheima z polecenia Signorii. Ponieważ poinformowano mnie, ze mieszka w tym klasztorze, może pomożecie mi i pokierujecie, dokąd mam się dalej udać?
Spojrzał z nieukrywaną niechęcią. Nie wiadomo,czy był bardziej zirytowany tym,że ktoś zawraca mu głowę, czy tym, że nie wie kim on, Constancius Vinhentheim, jest. W każdym razie nie silił się nawet, aby zachowywać chociaż pozory elegancji i kultury. Nie kwapił się nawet powitać rozmówcy, ani wstać. - Nie wiem, kim jesteś dobry człowieku, ale jeśli nie wiesz nawet jak wygląda osoba, której szukasz, to daleko nie zajdziesz. - na jego twarzy pojawił się pełen drwiny uśmieszek. Zauważył jednak, że nie miał do czynienia z żebrakiem, więc postanowił wysłuchać chociaż sprawy. - Jam jest Constancius Vinhentheim, sługa boży, działający z ramienia głowy kościoła. - nadałgłosowi dumny ton - Nie za bardzo obchodzi mnie z jaką sprawa przyszedłeś, gdyż czeka mnie męcząca podróż. Tak, nie przesłyszałeś się. Opuszczam to miejsce. Bóg z tobą.
Obrócił się lekko, dając do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną. Szczerze nie lubił, gdy wszyscy przychodzili do niego z jakimiś sprawami. W dodatku odczuwał dyskomfort, widząc, że człowiek nie odchodzi.
__________________ W takich sytuacjach, gdy warstwa nakłada się na warstwę, gdy wszystko jest fasadą, wplecioną w sieci oszustwa, prawdą jest to, co z nią uczynisz. - Artemis Entreri
Ostatnio edytowane przez Yourek : 04-12-2007 o 21:18.
|