Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2008, 21:37   #9
homeosapiens
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Nic nie zapowiadało takiego końca. Heinrich do końca walczył przy boku Kurta, walczył nawet wtedy, kiedy już nie było nadziei na zwycięstwo i jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić by ocalić życie, było ratowanie się ucieczką. Nie - on by tego nie zrobił. Towarzysz leżał już na ziemi. Nie oddychał. Już nigdy nie uraczy go żadnym niewybrednym żartem, nie wypije z nim piwa, czy też nie wyniesie go na plecach z pola bitwy. To już się skończyło. Kapitan Franz uciekł. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Od dawna już leżący na ziemi i nie próbujący nawet walczyć Wilk zobaczył cud. Kurt wypluł krew i przemówił.

- Popełnialiśmy błąd Wilku, popełnialiśmy go cały czas.
Heinrich usłyszał głos kompana.
-Jaki to błąd?
-Brawura. Gdybyśmy nie mieli tyle szczęścia do tej pory, to już dawno byśmy zginęli. Prawda jest taka, że jesteśmy pieprzonymi szczęściarzami. Więc teraz weź do siebie moją ostatnią radę. Spoważniej człowieku! Ile ty masz lat? Imperium cię potrzebuje. Dla mnie jest już za późno.
-Nawet tak nie mów, oddychaj, spokojnie chÅ‚opie – nasze dzieci bÄ™dÄ… siÄ™ razem bawić.
Kurt już nie odpowiedział. Przez dłuższy czas Heinrich patrzył na niego tępym wzrokiem. Później poczuł się jakoś dziwnie słabo, zemdlał. Ostatnim, co zapamiętał była potworna maska z krwi i piachu - twarz wieloletniego towarzysza.

*****

Bitwa była wygrana, a on został ocalony. Wyleczony, ale tylko fizycznie. To już nie był ten sam człowiek. Wrócił w rodzinne strony. Był pewien, że to mu nie pomoże. Wszystko było już mu jedno. Był pewien, że nie chciał służyć już pod starym Franzem jak i tego, że zabiłby go, gdyby go spotkał. Pan Wilków i nikt z rodziny von Wolfhausen by tego nie wybaczył.

Heinrich zajął się ogniem. Lubił się wpatrywać w trzaskające jęzory płomieni. Rozłożył kamienie wokół miejsca gdzie miał zapalić ognisko. Nie po to, by zabezpieczyć teren przed pożarem - o to nie trzeba było się martwić. Po prostu ogień w ten sposób lepiej wyglądał. Zbierał jednocześnie kamienie i bardzo małe patyczki, które najłatwiej było osuszyć. Następnie podlał je jakimś płynem wydobytym z kieszeni. Ogień buchnął momentalnie. Teraz pozostało tylko się wpatrywać i ostrzyć nóż na zdrajcę. Gdzieś krzątali się inni. Jego obecni towarzysze, którym był pewnie całkowicie obojętny, tak samo jaki i oni jemu.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 02-01-2008 o 21:43.