Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2008, 19:52   #9
Malekith
 
Malekith's Avatar
 
Reputacja: 1 Malekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumny
***

Strażnik spoglądał na wiedźmina zza krat. Mężczyzna o kocich, ale błękitnych oczach z kolei nie zaszczycił tamtego ani jedną sekundą uwagi. Uśmiechał się do własnych myśli przypominając sobie córkę burmistrza. Jej kształtne, zgrabne nogi, jędrne pośladki i... kilka innych, równie atrakcyjnych lub nawet bardziej, części jej ciała. Zastanawiał się, czy było warto. Cóż, dał się złapać ze spuszczonymi spodniami. Pierwszy raz dał się tak zaskoczyć i poprzysiągł sobie, że więcej nie dopuści do takiej sytuacji. O ile jeszcze będzie miał okazję zażyć upojnych chwil z jakąś piękną niewiastą.

Kilka chwil później wyprowadzili go. Ze związanymi rękoma za plecami, pod baczną obstawą straży wszedł na wóz i został zawieziony na dziedziniec, na placu przed domem burmistrza Kerack. Zebrało się całkiem sporo ludzi. W końcu egzekucja wiedźmina to raczej rzadkość. Widział twarze mieszczan, niektórzy spoglądali na niego z pogardą, inni ze strachem, jeszcze inni nawet ze współczuciem. Wiedźmin z wytatuowaną twarzą, częściowo łysą głową i bujną kitą brązowych włosów, przyodziany w ćwiekowaną, skórzaną kurtkę patrzył beznamiętnie przed siebie. Jego blada twarz nie zdradzała śladu żadnych emocji.

Gdy wóz zbliżył się do szubienicy bez słowa zszedł z wozu i zaczął wchodzić po kolejnych stopniach w górę. Wreszcie stanął przed pętlą. Kat z kapturem na głowie stanął przy nim, sięgnął po pętlę i założył wiedźminowi na szyję· W tej chwili Vildemor zaczął poważnie się zastanawiać czy aby nie posunęło się to wszystko za daleko. Nie miał zamiaru tutaj umierać. Nie tutaj i nie w ten sposób. W oknie widział burmistrza. Nigdzie zaś nie mógł dostrzec jego córki. Cóż, zapewne nie miała ochoty tego oglądać.

Kat stanął naprzeciw niego.
- Wieźmin co? - zarechotał - Ciekawe jak się wywiniesz z tego parszywcu?
Vildemor przechylił lekko głowę w prawo i uśmiechął się lekko.
- Zaraz ci pokażę... - wyszeptał.
Zdążył zauważyć zdumione spojrzenie kata zanim z całej siły kopnął go w krocze. Po czym podskoczył, przerzucając nogi nad związanymi nadgarstkami. Miał już ręce z przodu. Szybko zdjął pętlę i narzucił ją katowi na głowę aby zaraz potem pchnąć dźwignię zapadni. Kat zacharczał ale natychmiast rzucili mu się na pomoc dwaj strażnicy stojący obok, którzy ledwie zdążyli zareagować.

Wiedźmin w ostatniej chwili uchylił się przed ciosem miecza trzeciego strażnika. Gdy tamten wyprowadził drugie pchnięcie, Vil wpuścił miecz między swoje związane ręce. Jedno szybkie szarpnięcie i był wolny. I uzbrojony.
- Dzięki - rzucił z uśmiechem do zaskoczonego strażnika, który zaraz potem padł na ziemię zwijając się z bólu po uderzeniu w brzuch.
Niewiele myśląc Vildemor skoczył na wóz, którym przyjechał. Chwycił lejce i popędził konie. Zaczął krążyć po dziedzińcu a wokół biegali przerażeni mieszczanie i wściekli strażnicy. Wreszcie udało mu się wjechać w uliczkę.

Po przejechaniu kilku przecznic zwolnił nieco, wyskoczył i przetoczył się po ziemi, po czym pobiegł w boczną uliczkę. Znajdował się na tyłach jakiejś gospody. Skrył się za skrzyniami i obserwował ulicę. Chwilę potem usłyszał krzyki a potem zobaczył strażników zmierzających w kierunku, w którym pojechał wóz. Wstał i pobiegł w drugą stronę. Wyszedł z drugiej strony budynku. Stąd miał jeszcze tylko kilka ulic do stajni, gdzie zostawił swojego konia. Nagle drogę zajechała mu karoca zaprzężona w dwa konie. Już miał rzucić się do ucieczki gdy drzwiczki się otworzyły i ktoś zawołał.
- Tutaj, prędko!

Nieco zdziwiło go to. Kto mógłby chcieć mu pomóc? Nie zastanawiał się jednak długo i wskoczył do środka. Wóz ruszył.
- Wiedziałam, że ci się uda. Musisz uciekać - powiedział głos.
Znał ten głos. Przyjrzał się dziewczynie, która się odezwała. Była to Veronica, córka burmistrza...
- Pod siedzeniem znajdziesz swoją broń. Twój koń wraz z ekwipunkiem czeka osiodłany w zaułku, niedaleko Południowej Bramy.
Wiedźmin uśmiechnął się.
- Dziękuję, Pani...
- Nie ma czasu, uciekaj proszę - wymamrotała, po czym rzuciła mu się na szyję i wpiła w niego swe usta w pocałunku. Vildemor musiał przyznać, ze był to bardzo miły zbieg okoliczności.
- Teraz uciekaj...
- Nie zapomnę ci tego, moja Pani - wiedźmin uśmiechnął się i zabrał swoje miecze leżące pod siedziskiem.
Karoca zatrzymała się. Vil obrzucił piękną dziewczynę ostatnim spojrzeniem, po czym otworzył drzwiczki i wybiegł na ulicę.

Szedł szybkim krokiem, wymijając przechodniów, starając się trzymać z dala od strażników przechadzających się tu i tam. Już się wydawało, że zgubił pościg kiedy usłyszał wołanie:
- Tam jest! Łapać! Trzymać psubrata!
Nie rozglądał się nawet skąd dobiega wołanie i rzucił się do biegu. Słyszał kroki innych, którzy biegli za nim w pewnej odległości. Nawoływali aby się zatrzymał lub aby ktoś go zatrzymał. Vil przebiegając obok straganu z warzywami przewrócił kilka skrzyń na ulicę. Biegnąc dalej skręcił w boczną uliczkę. Klucząc zaułkami starał się kierować w stronę Południowej Bramy.

Nagle spostrzegł, że uliczka kończy się. Między dwoma budynkami stała mniej więcej 4 metrowa ściana, przy niej walały się beczki, skrzynie i inne graty. Wbiegł po skrzyniach i odbijając się od ściany złapał krawędź muru i podciągnął się, przeskakując na drugą stronę. Zobaczył karego konia. Trzymający jego uzdę młody chłopak wybałuszył oczy ze strachu i po krótkiej chwili, której potrzebował aby się otrząsnąć, puścił konia i uciekł ulicą. Wiedźmin uśmiechnął się. To jego wierzchowiec. Czekał już osiodłany wraz z całym ekwipunkiem i gotowy do drogi.

Wyjechał z uliczki i ruszył w stronę bramy, która znajdowała się już nieopodal. Strażnicy widząc go spięli się. Ale widać nie zamierzali go atakować. Spróbował zaryzykować fortel:
- Straż! Groźny przestępca właśnie usiłuje zbiec z miasta. Zamknąć bramę! - zawołał po czym spiął konia i przejechał bramą zmierzając w stronę gościńca.
Osłupieni strażnicy początkowo nie wiedzieli co począć, ale po chwili jakiś idiota rzeczywiście opuścił kratę.

Wiedźmin zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej i spojrzał za siebie. Przy bramie zakotłowało się od strażników wrzeszczących jeden na drugiego.
- Kto wam kazał zamknąć kratę osły!? Barany! Psie juchy, nogi z dupy powyrywam! Otwierać! Otwierać już!

Vildemor zaśmiał się tylko głośno i pomachał strażnikom na do widzenia. Po czym ruszył traktem. Wiedział, dokąd musi się udać. Do Brokilonu. Driady go znały. Kiedyś Geralt, Biały Wilk szepnął im na jego temat kilka dobrych słów. Może będzie mógł szukać pośród nich azylu.

Niedługo potem, wciąż jadąc, spotkał się w drodze z elfem, również jadącym konno. Sprawiał wrażenie jakby przed czymś uciekał. Zupełnie jak on sam. Jechali tak dalej, nie zatrzymując się. Elf chyba zmierzał w tą samą stronę, więc wiedźminowi to nie przeszkadzało.

***

Widząc, że jego towarzysz zsiadł z konia, Vildemor zatrzymał się i zrobił to samo. Na mruknięcia i nerwowe gesty elfa zareagował tylko paskudnym uśmieszkiem, ale nie powiedział słowa. Widział z daleka ścieżkę, na którą skierował się elf.

Rozejrzał się wokół. Po czym spojrzał na swojego wierzchowca. Był wyczerpany i potrzebował odpoczynku. Pogłaskał lekko konia po chrapach.
- No już dobrze - mruknął - dosyć tej szalonej jazdy - uśmiechnął się lekko.
Ruszył w głąb gęstwiny za elfem. Kroki wiedźmina były lekkie i pewne. Pod jego stopami nie pękła ani jedna gałązka. Gdy dotarli na polankę elf zabrał się za przygotowanie obozowiska. Sam poprowadził konia do źródełka. Przykucnął, zdjął rękawicę nabitą ćwiekami i zaczerpnął wody. Łyk zimnej, czystej wody od razu przywrócił mu spokój ducha. Koń również nie krępował się i korzystał na całego z wodopoju.

Wiedźmin odwrócił się w stronę elfa i uśmiechnął się.
- Długo będziesz tak milczał, seidhe? - mruknął - Skoro już, jak sądzę zmierzamy w tym samym kierunku to wypadałoby się chociaż przedstawić.
Wstał i uczynił kilka kroków w stronę elfa.
- Jestem Vildemor, wiedźmin z Cechu Kota - powiedział, wbijając w elfa wzrok swoich błękitnych oczu o pionowych źrenicach.
 
__________________
Są dwa rodzaje ludzi: ci, co robią backupy i ci, co będą je robić...

Ostatnio edytowane przez Malekith : 08-01-2008 o 20:03. Powód: takie tam błędy :P
Malekith jest offline