Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2005, 21:33   #1
Roland
 
Reputacja: 1 Roland ma wyłączoną reputację
3 króciutkie opowiadanka

Chociaż projekt Necropolos upadł to przynajmniej zostało stworzone dość klimatyczne miejsce. Zanim się o tym dowiedziałem to zdążyłem naskrobać trzy króciutkie opowiadanka, których akcja umiejscowiona jest właśnie w Necropolis. Nie jestem dobry w pisaniu opowiadań ale gdy nie mam co robić jest to lepsze zajęcie niż oglądanie głupiej telewizji. Przepraszam za błędy.

Dla wielu dusz miasto Necropolis nie było wymarzonym miejscem pobytu tylko więzieniem. Nikt tak naprawdę nie znał dokładnych wymiarów miasta jednak brak jakiejkolwiek żywej roślinności a także wszechobecny mrok sprawiał, że wielu próbowało znaleźć wyjście z tego piekła.

-Pora wstawać- usłyszał kobiecy głos i otworzył oczy. Widział przed sobą piękną kobietę w dziwnym roboczym uniformie. Jej długie i zadbane włosy o kolorze wiśni sięgały prawie kolan. Nie znał jej jak i miejsca, w którym się znajdował. Znajdował się w ciemnym miejscu przed brzydką bramą. Nagle przypomniał sobie.
-Czy ja umarłem-spytał drżącym głosem. Pamiętał dokładnie nadjeżdżającą ciężarówkę, która nagle wpadła w poślizg i wjechała na przeciwległy pas. Pas, na którym jechał razem z żoną i córką.
-Niestety tak- powiedziała z uśmiechem na ustach nieznajoma.-Witamy w Necropolis, mieście zmarłych dusz.
-Gdzie??- Zbyt duży natłok myśli spowodował, że nie potrafił zadać najprostszego pytania. Przypomniał sobie krzyk żony i córki na tylnym siedzeniu.
-Czy nic im nie jest..??
-Przepraszam komu?- Jej pytanie zirytowało go.
-Chodzi mi o moją żonę i córkę. Co się z nimi stało??
Tajemnicza kobieta sprawdziło szybko listę i pokiwała przecząco głową.
-Pana żona i córka najwyraźniej są wśród żywych nie ma ich na mojej liście.
Odetchnął z ulgą. Przeżyły i to było dla niego najważniejsze. Przypomniał sobie swoją sytuacje i zadał pierwsze nasuwające się pytanie.
-Czy ja jestem w piekle czy w niebie?
Kobieta uśmiechnęła się.
-To zależy czego szukasz?.Chodź pokaże ci miasto, ale najpierw wypełnij ten formularz tak dla formalności…





-Co za koszmar. Dlaczego życie po śmierci tak wygląda?- Kilka ostatnich słów z pewnością słyszanych było przy najbliższych stolikach. Mam 30 lat. Co ja mówię przecież ja nie żyje. Umarłam na gruźlicę w tak młodym wieku. Co gorsza umarłam ze słowami Biblii na ustach. Przez całe życie byłam gorliwą katoliczką. Niektórzy mówili, że byłam przez to zbyt sztywna. Mieli racje. Najgorsze jest to, co spotkało mnie za tą gorliwość. Obskurne mieszkanie w dzielnicy biedaków w mieście umarłych, które powinno być rajem. Siedziała teraz z jakimś nieznajomym w zaplutym barze jakich wiele w Necropolis. Nienawidziła Boga.
-Rozumiem cię- Odpowiedział grubym męskim głosem mężczyzna w wieku ok. lat 30-35. Jedynie, co go charakteryzowało to bujna ruda czupryna.
Czuła, że była to odpowiedź na jej myśli a nie a na słowa. Nie przeszkadzało jej to. W tym tygodniu proponowano jej narkotyki z cztery razy, dwa razy musiała uciekać przed obłąkanymi duszami. Ta rozmowa natomiast wydawała się lekarstwem na wszystkie zmartwienia. Opowiadała rudzielcowi swoje rozczarowania związane z wiarą. Umiał słuchać.
-A najbardziej nienawidzę tych opiekunów. W kółko mówią mi co mam robić. Czym sobie na to zasłużyłam?-Ostatnie słowa były już tylko bełkotem.
Wyraźnie przedobrzyłam z alkoholem. Trudno.
-To rozwal któregoś.- Nie wiedziała czy to powiedział nieznajomy czy to jakiś głos w głowie. Zabij, zabij.
Przecież nie da się zabić ducha.
Przekonaj się, przekonaj.
Głos nasilał się. Nie widziała już dokładnie. Jej ręka sama powędrowała we pod stół. Dłonie zacisnęły się na zimnym metalu.
-Uważaj skarbie to nie jest pistolet na wodę.-Była pewna, że rudzielec coś powiedział. Ale czy teraz miało to jakiekolwiek znaczenie.
-Widzisz tam za oknem. To Opiekun. Załatw go. Dla twojego Boga dla zemsty dla mnie.
Wstała i wyszła z baru z pistoletem w ręku. Zrobi to dla niego.
Przechodzący ulicą opiekun nie miał szans. Był zbyt zaskoczony by cokolwiek zrobić. Kulka z glocka’a trafiła go prosto między oczy. Zniknął.
Kobieta zdążyła pomyśleć o imieniu rudzielca, które wcześniej było tylko nieznaczącym słowem a teraz stało się oczywistością. Samael. Przyłożyła sobie pistolet do skroni i oddała ostatni swój strzał.

Tymczasem w knajpie niedawny towarzysz kobiety przysiadł się do baru. I skwitował uśmiechem pierwszy jak i drugi wystrzał.
-Kolejna stracona dusza?- Barman zadał oczywiste pytanie kończąc je również obrzydliwym uśmiechem.
-Cóż taką mam prace.-odparł Samael.


-Jeszcze raz to samo Sam.
Krępy mężczyzna stojący za ladą pokiwał głową i z niewiarygodną szybkością godną pozazdroszczenia nalał mężczyźnie siedzącemu przy barze kieliszek wódki.
-Proszę.- posunął kieliszek w stronę klienta- Nie przesadzasz dzisiaj z tym?
Mężczyzna drgnął i popatrzył i dziwnie popatrzył się na barmana- Przecież wiesz, że to na mnie nie działa.- odpowiedział po czym wychylił kolejny łyk płynu.
-Więc po co tyle pijesz?? – Zapytał jak co dzień poirytowany sprzedawca.
-Z takiego samego powodu dlaczego ty prowadzisz ten bar. Dla zabicia czasu. – powiedział z lekkim grymasem bólu na twarzy po czym spojrzał na zegarek.
-Już tak późno, ale się zasiedziałem. –Wstał i ubrał swój szary płaszcz uprzednio złożony na krześle obok.
-Znowu to zrobisz. Prawda??
Mężczyzna w białym okryciu na słowa barmana zamarł po czym przybrał najgroźniejszą minę jaką potrafił, a nie było to łatwe.
-Do widzenia Sam. Mam nadzieje, że się jeszcze zobaczymy. – Skinął głową po czym udał się w kierunku drzwi. Usłyszał jeszcze pożegnalne „żegnaj” od barmana, słowo które słyszy prawie co noc od około roku.

Wyszedł na ciemną ulice oświetloną jedynie dwoma skromnie świecącymi latarniami. Czeka go długi spacer, więc musi się pośpieszyć aby zdążyć. Po pół godzinie szybkiego marszu dotarł na stacje metra. Zostawił przez ten czas wiele skrzyżowań i długich ulic. Ani jednego ducha. Było późno i znajdował się w niebezpiecznej części miasta. Części do której boją się przychodzić nawet wielcy opiekuni. Jednak taka cisza wokoło i pustki mogły świadczyć tylko o niebezpieczeństwie. Nie przejmował się tym.
Rok, który spędził tu w mieście umarłych był dla niego istną szkołą przetrwania, która zobojętniła go praktycznie na wszystko. Już nie pamiętał jak zginął. Zapomniał również o swojej rodzinie. Zginęli razem z nim. Pamiętał tylko, że przez kilka pierwszych miesięcy błąkał się po mieście i starał się ich odszukać. Pamiętał również swoją opiekunkę o wyglądzie gwiazdy porno. W kółko powtarzała żeby się nie przejmował.
Jakże była zdziwiona gdy dokonałem rzeczy prawie niemożliwej. Zacząłem ją dusić gołymi rękami. Chyb mój gniew dał mi taką moc. –Pomyślał- Wtedy już nie była taka beztroska. Nie było mi jej szkoda.
Bez problemu znalazłem człowieka który dał mi broń i amunicje zdolną zabić każdego w tym przeklętym mieście. Wiedziałem, że bym czymś w rodzaju przeciwieństwa opiekuna. Jego również zabiłem. Od tamtej chwili aż do tej pory zabiłem wielu tych niby dobrych i tych złych. Dzisiaj miałem zamiar dokonać kolejnego mordu. Tym razem moim cele ma być wysoki urzędnik, który ma przemawiać w bogatej dzielnicy.
Mężczyzna w czarnym płaszczu rozejrzał się po raz ostatni po czym zszedł schodami prowadzącymi do metra. Znał bardzo dobrze tą stacje. Na dole było jak zwykle chłodno i wilgotno. Działało tylko jedno światło w rogu metra, to niewiele jak na tak dużą przestrzeń. Za jakieś 5 minut powinien pojawić się pociąg.
-Coś jest nie tak- Pomyślał przyszły zabójca. Szybko sięgnął po broń. Swojego przedpotopowego Colta Dragoon’a kaliber.44. Podobno te rewolwery były używane głównie przez oddziały kawalerii ze względu na swoją wagę. Po śmierci ciężar nie pełnił aż takiej roli.
Lufa rewolweru razem ze wzrokiem strzelca wędrowała po kolumnach znajdujących się w podziemiach.
-To już koniec- usłyszał za sobą głos i zamarł w bezruchu.- Wiedziałeś, że właśnie tak to się skończy. To była tylko kwestia czasu.
Uśmiech szaleńca pojawił się na ustach człowieka w płaszczu. – To będzie prawdziwa przyjemność zmierzyć się z tobą.
-Wiesz kim jestem? – Spytała ukryta postać z dużym zdziwieniem.
-Jakże mógłbym nie słyszeć o gościu od czarnej roboty. Roguel to twoje imię prawda.- dłoń na broni zacisnęła się. Swoim głosem napastnik zdradził swoją obecność. Oby nie był taki dobry jak o nim mówią..- zdążył pomyśleć po czym wykonał szybki zwrot o 180 stopni.
Anioł był na tą reakcje przygotowany. Prostą sztuczką sprawił, że jego głos dochodził z przeciwnej strony metra. Wychylił się za kolumny i oddał jeden precyzyjny strzał w plecy przeciwnika.
Gdy się odwrócił pojął swój błąd. Było już jednak za późno. Przeszył go straszny ból. Nie ważne gdzie kula trafiła ból było czuć wszędzie. Zimno, paraliżujące zimno.
-A więc tak działają kule aniołów- powiedział ledwie słyszalnym szeptem.
-Jak już mówiłem to koni…- anioł nie zdążył dokończyć. Cel okazał się mocniejszy niż przypuszczał. Zazwyczaj jeden strzał wystarczał aby ofiara szybko odeszła. Nie tym razem. Nie docenił go.
Miał tylko jedną szanse. Wiedział, że na drugi strzał nie będzie miał sił. Wykonał kolejny zwrot o 180 stopni i upadając oddał ostatni strzał. Prosto w bark napastnika. Mógł wymierzyć lepiej.
Dwie postacie osunęły się na ziemie.
-I co?- spytał anioł drżącym głosem – jak wypadłem?
- Rzeczywiście nie kłamano mówiąc, że jesteś dobry.
To rzekłszy człowiek w czarnym płaszczu odszedł.
 
Roland jest offline