Wątek: Nadzieja
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2008, 16:59   #2
John5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Markus z westchnieniem otarł pot z czoła. Pomieszczenie sąsiadujące z kuchnią miało zarówno swoje dobre jak i złe strony. Nadal leżąc zastanawiał się nad swoim snem. Nawet po tylu latach pamiętał wyraz twarzy zdrajcy.

””Teraz pewnie już nie żyje. Mam nadzieję, że smaży się w najgłębszych otchłaniach Tartaru. Przeklęty grek. Żałuję jedynie, że nie miałem okazji wyrównać z nim rachunków osobiście. Twarzą w twarz.””

W tym momencie jego przemyślenia przerwała dziewczyna, informując go, że jest oczekiwany przez senatora w kuchni. Markus zaczekał, aż odeszła po czym szybko się ubrał. Nie chciał aby senator zniecierpliwił się jego opieszałością. Nie miał ochoty męczyć się z rzemieniami sandałów toteż wyszedł bez nich. Po drodze mijając zegar wodny, wspaniały efekt ludzkiej pomysłowości przemknęło mu przez głowę, nieme pytanie o to, ile podobnych mechanizmów istnieje na świecie? Porzucił zaraz bezowocne myśli i wszedł do kuchni.
Nieprzyjaźnie spojrzał na sycylijczyka, ale nie rzekł ani słowa. Trzymał język za zębami i gdy tylko senator dał mu przyzwolenie Markus przysiadł się do czwórki siedzących przy stole. Odmówił oliwek ale wina sobie nie żałował. Po chwili wyszło na jaw, w jakim celu został wezwany. Senator wyraźnie dał mu do zrozumienia, że zadanie jest ważne. Wskazywała na to zarówno otrzymana kwota jak i fakt, że Sextus nie zwykł zlecać mu prostych rzeczy.

Kiedy opuścił kuchnię Markus od razu udał się na targ po drodze zabierając z placu rezydencji dwóch niewolników. W końcu ktoś musiał nieść zakupione rzeczy. A trochę tego było. Rzecz jasna były gladiator nie paradował po ulicach wiecznego miasta z sakiewką, która wielkością nieomal dorównywała małym workom., zabrał ze sobą jedynie część resztę ukrywają solidnie w sobie tylko znanym miejscu. Samo targowisko było tłoczne, jak zawsze zresztą w ten dzień tygodnia. Na straganach można było znaleźć wszystko od zamorskich owoców aż po broń wyrabianą w kuźniach pod Rzymem. Po krótkich poszukiwaniach Markus znalazł i zakupił to co uznał za niezbędne. A mianowicie trochę wina, którego jak dobrze wiedział senator jak zwykle poskąpi. Ale też nowy miecz z piękną, bogato zdobioną metalową pochwą.



Inne sprawunki nie zajęły mu już wiele czasu, po trzech godzinach wrócił do domu senatora. Następnie udał się do stajni, gdzie miał zamiar wybrać wierzchowce odpowiednie do drogi. Kiedy wszedł do ciemnego pomieszczenia wpadł niemal na Kasjusza, który odpowiadał przed senatorem za stan koni.

-Ach. Kasujsz, właśnie cię szukałem-
-Mnie? A do czego jestem ci potrzebny?- mężczyzna zareagował zdziwieniem
-Potrzebuję koni. Porządnych, takich które nie padną mi zaraz po opuszczeniu murów miasta. Z osobistego rozkazu senatora.-
-Pod moja pieczą nie ma złych koni. Osobiście dbam o to, żeby każdy zasługiwał na miano rasowego wierzchowca- mężczyzna obruszył się nieco.
-Dobrze już dobrze, nie było moim zamiarem obrażanie cię. Potrzebuję czterech. Więc jak znajda się jakieś.-
-Cztery powiadasz? Dobrze wybiorę je dla ciebie. Na kiedy mają być gotowe do drogi?-
- Jutro w południe chciałbym, żeby były już gotowe. A teraz żegnaj. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.-

Kasjusz skinął jedynie głową i bez słowa ruszył wgłąb pomieszczeń. Markus był zadowolony, nie stracił wiele czasu a pozostały mu zaledwie kilka rzeczy do przygotowania. Następnie udał się do kuchni, gdzie panował teraz nielichy rozgardiasz. Zbliżała się pora drugiego śniadania i służba szykowała sery i jarzyny do podania senatorowi. Z pewnym trudem Markusowi udał się dojść do głównej kucharki i przekrzykując zgiełk czyniony przez innych udało mu się wyłożyć jej sprawę. Kobieta najwyraźniej nie była w dobrym humorze, potwierdziła go, że przygotuje na następny dzień racje podróżne dla czwórki mężczyzn, po czym niemal wypchnęła go z pomieszczenia, twierdząc iż jedynie zawadza.

„Świetnie, teraz pozostaje jedynie kwestia doboru trójki, która pojedzie ze mną i praktycznie wszystko będzie gotowe.”

Pierwszym, kogo odwiedził był Lucjusz, wolny sługa, który wiekiem niemal dorównywał Markusowi. W chwili, kiedy były gladiator podszedł do niego ten przyglądał się zabrudzonemu posągowi, który stał na placyku centralnym domostwa.

-Witaj Lucjuszu.-
-Hmm? A to ty Markusie witaj, witaj. Spójrz tylko jak to przeklęte ptactwo zapaskudziło tą rzeźbę. Znowu trzeba będzie to wszystko czyścić.-
-Nie ma rady, coś musi zdobić plac, a wygląda na to, ze gołębie, wyjątkowo upodobały sobie akurat ten posąg.-
- Tak na to wygląda. Ale zdaje się, że coś chciałeś?-
-Tak. Chciałem…-
W tym momencie na plac z krzykiem wpadło dwóch młodzieńców, którzy na oko mieli po 20 lat. Obaj o ciemnych kręconych włosach i śniadej cerze. Upadli na ziemię i zaczęli się siłować. Bliźniacy Appius i Aulus. Na twarzy gladiatora pojawił się drobny uśmiech. Wszystko układało się po jego myśli. Tą dwójkę właśnie miał poszukać potem, by jechali razem z nim.
- Appius! Tytus! Podejdźcie proszę.-
Bracie spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem, ale podeszli tak jak tego chciał Markus.
-Świetnie, nie będę musiał mówić do każdego z was z osobna.-
- O co chodzi Markusie powiesz wreszcie? Nie mam czasu, żeby trwonić go na bzdury.- Lucjusz spojrzał z dezaprobatą na młodzieńców.
-Wiem o tym, ale ta sprawa jest ważna. Senator jutro ma mi przekazać pewna przesyłkę, którą mam dowieźć do Rawenny. Mam dobrać sobie ludzi, którzy ze mną pojadą. Wybrałem was, bo uznałem, że będziecie odpowiedni do tego zadania.-
-Ach więc o to chodzi. Cóż będę musiał cię rozczarować Markusie, ja nie mogę się z tobą udać do Rawenny. Jeszcze dziś z polecenia senatora jadę do Tarentu.-
-Ale my możemy i pojedziemy z przyjemnością.- Aulus wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Dobrze więc. Żałuję, że nie możesz się z nami udać Lucjuszu, ale co poradzić. Aulusie, Appiusie czekajcie na mnie jutro w południe z końmi gotowymi do drogi przy stajni. Odbierzcie przedtem z kuchni jedzenie na drogę. A tak i weźcie ze sobą miecze, tak na wszelki wypadek, tu macie pieniądze, powinny starczyć na dwa porządne ostrza. Teraz wybaczcie ale muszę iść została mi jeszcze jedna sprawa, którą pominąć nie sposób. Żegnajcie i pamiętajcie jutro w południe chcę was widzieć gotowymi do drogi.-

Nie czekając na odpowiedź Markus odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia na miasto. Odrobinę skłamał mówiąc, ze musi jeszcze coś załatwiać, ale chciał uwolnić się od towarzystwa bliźniaków, którzy znani byli ze swojej ciekawości i gadulstwa. Teraz mając wszystko za sobą Markus udał się do hipodromu, by obejrzeć wyścigi rydwanów, które właśnie miały się rozpocząć. Jako zagorzały wielbiciel zielonych bywał na wyścigach, gdy tylko pozwalał mu na to czas. Zawsze trzymał się tylko jednaj zasady. Nigdy nie obstawiał kto wygra. Twierdził, że ryzyko, ma na co dzień pracując jako ochroniarz i że więcej mu nie potrzeba. Kiedy zasiadł na wolnym miejscu miał miejsce czwarty dzisiaj wyścig.



Na tej rozrywce Markus stracił niemal cały dzień, ale z zadowoleniem opuszczał hipodrom. Dzisiejszy dzień okazał się korzystny dla jego ulubionego woźnicy, który wygrał we wszystkich swoich wyścigach. Dalsza część dnia upłynęła szybko, zjadł skromny posiłek, bowiem nie zdążył na obiad, porozmawiał z kilkoma osobami po czym położył się spać.

„Trzeba się dziś porządnie wyspać, jutro czeka mnie cały dzień jazdy. Rawenna. Ciekawe jak radzi sobie Tytus? Ponoć nie idzie mu najlepiej. Koniecznie będę musiał go odwiedzić. Dobrze będzie zobaczyć go ponownie. Ile to lat upłynęło od czasu, jak razem, ramię w ramię staliśmy w szyku? Tyle czasu. Tyle czasu…”

Sen w końcu zmorzył gladiatora, który pogrążył się w miękkiej ciemności. Kiedy zbudził się stwierdził, że jest już niemal południe.

„Na Jowisza! Trzeba było nie siedzieć tak długo na tych wyścigach, O mało co nie zaspałem. Oj Sextus natarłby by mi uszu, gdybym się spóźnił. Niech ja tylko dorwę tego, kto jest odpowiedzialny za budzenie, Niech ja go tylko dorwę.”

Pospiesznie ubierając się Markus zaklął w myślach. W pośpiechu założył tunikę i sandały i sprawdził czy wszystko ma przy sobie. Zabrał ze sobą wszystko, miał zamiar ruszać zaraz po tym, jak skończy rozmowę z senatorem i otrzyma list. Przechodząc obok zegara wodnego zauważył, że ma jeszcze kilka minut. Przystanął na moment przed drzwiami biblioteki, poprawiając ubranie i uspokajając oddech po czym zapukał.

-Wejdź Markusie. Czekałem na ciebie.-

Spokojny głos senatora odezwal się stłumiony przez masywne, rzeźbone drzwi.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej

Ostatnio edytowane przez John5 : 13-01-2008 o 23:45.
John5 jest offline