Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2008, 12:21   #5
Dogen
 
Dogen's Avatar
 
Reputacja: 1 Dogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputacjęDogen ma wspaniałą reputację
Eva Davis
Obudził ją przytłumiony dźwięk komórki. Szarpnęła się nerwowo na łóżku i obróciła na drugi bok. Telefon nie dawał za wygraną. Jezu, kogo niesie o tej porze. – Pomyślała.
Wtedy dotarło do niej, że telewizor przestał grać, a przecież go nie wyłączała. Chyba. Szybko zerwała się z łóżka jak oparzona i omiotła pokój wzrokiem. Wszystko było jak trzeba. Nic podejrzanego, oprócz telewizora. Podrapała się po głowie i przetarła oczy.
Może faktycznie go wyłączałam, sama nie wiem. – Pomyślała i szybko spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Powinna jeszcze leżeć jak zabita, a tu koniec. Teraz już nie uśnie, przez jakiegoś frajera, któremu zachciało się dzwonić o tak nieludzkiej porze. Wstała z łóżka i podeszła do stolika gdzie trzymała torbę. Telefon umilkł. Zaczęła grzebać w środku, dobre pół minuty, aż w końcu go odnalazła. Sprawdziła połączenie. Nieznany jej numer. Ze złością cisnęła telefon na łóżko. Ziewając, podeszła do telewizora. Przyjrzała się dokładnie i stwierdziła, że telewizor był włączony. Zaczęła pstrykać włącznikiem i nic.
- Kurwa, co jest! – Krzyknęła głośno, kopiąc przy okazji szafkę, na której stał telewizor.
To przecież jakieś pieprzone fatum, najpierw neon, teraz ten złom, czy ja mam moc szerzenia zniszczenia? – Pomyślała, kierując się do łazienki.
W połowie drogi, telefon znowu zabrzęczał. Chwyciła aparat i sprawdziła numer. Ten sam.
No ja zaraz temu nieznajomkowi pokażę...
- Czego! – Rzuciła do słuchawki.
- Hej, pani rozgniewana, czyżbym zadzwonił w nie porę? – Odezwał się w słuchawce męski głos.
Poznała go. Ten miły głosik był jej znajomy już od bardzo dawna.
- Cześć nieokrzesany, w dupę przyjemny Irlandczyku, tak na ciebie mówią Gordon? Irlandczyk, który nie wie, że o tej porze do mnie się nie dzwoni. Wisisz mi cztery godziny snu i czemu znów zmieniłeś numer? Przynajmniej wiedziałabym, żeby nie odbierać i pieprzyć twoją gadkę. – Odszczeknęła ze złością.
- Nie złość się już tak. Musiałem zadzwonić i przepraszam. Muszę cię o czymś poinformować. – Głos po drugiej stronie wydawał się być lekko rozbawiony.
- A co jest tak ważnego o tej porze, co? Chcesz się pochwalić swoimi nowymi dziwkami czy zrobiłeś komuś dziecko, hę?
- Ha, ha, ha, nie, nie tym razem dziecino. Chcę cię poinformować po przyjacielsku, że będziesz miała zapewne dzisiaj gości w barze. Wyjątkowych gości.
- O czym ty bredzisz?! – Eva była już naprawdę wkurzona.
- Ano o tym, że widziałem gliniarzy kręcących się koło twojego baru i wypytujących się o ciebie. Znając życie, niebawem pewnie złożą ci wizytę. Coś ty mała wywinęła? Pobiłaś jakiegoś żula, bo ci zarzygał ladę, czy coś w tym stylu? – Głos już był naprawdę rozbawiony.
- Pierdol się.
- No wiesz co, jak tak z czystej przyjaźni a ty taka jesteś. Chciałem tylko, żebyś wiedziała i była przygotowana, bo szkoda by było takiej ślicznotki. Ten bar bez ciebie to już nie to samo. I pamiętaj, że cokolwiek świnie będą się pytać to nie my, rozumiesz? – Głos tym razem bardzo spoważniał.
- Mówię ci Gordon, pierdol się! – Rzuciła słuchawką.
Usiadła na łóżku. Wzięła głowę w ramiona i stuliła się.
Co jest grane? Co się stało, że mnie szukają? Co mam zrobić? Czyżby chłopaki w coś mnie wplątali? Sama nie wiem. – Eva zaczęła intensywnie jak na tą porę dnia myśleć.

Warren Gralowe
Warren swym skuterem z łatwością wbił się w ruch uliczny. Drogę miał już tak obeznaną, że mógł poruszać się z zamkniętymi oczami. Ale to jest Nowy Jork, tu może wydarzyć się wszystko. Trzeba zachować czujność. Dobrze, że miał blisko, jakieś pół godzinki i dotrze na miejsce. Zanim dojechał na uczelnie już myślał o końcu zajęć. Dzisiaj nie był zbyt ciekawy dzień. W zasadzie to mógłby sobie darować ale poczuł, że przynajmniej ma pretekst żeby wyrwać się z domu. Zatrzymał się na światłach, sprawdził jeszcze czy wszystko wziął i wtedy zobaczył ją...
Przechodziła na drugą stronę. Jezu. Przecież to była kobieta z jego snu. Idealnie taka sama. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Z rozwartą buzią obserwował jak przeszła na drugą stronę i zniknęła za rogiem. Na zielonym szybko ruszył, zajeżdżając jakiemuś taksówkarzowi drogę, co skończyło się tyradą wyzwisk, i skręcając w ulicę gdzie przed chwilą zniknęła. Przejechał powoli, obserwując chodnik. Nic, nie ma jej. Zapadła się pod ziemię.
Jezu, ja chyba dostaję świra – pomyślał.
Spojrzał na zegarek. Jeszcze chwila a spóźni się już całkiem. Zawrócił i kątem oka znów ją zauważył. Serce mocniej zabiło.
Przecież to niemożliwe. Nie mogła tam się znaleźć – myślał ciężko.
Stała na gzymsie, na ostatnim piętrze kamienicy. Jej czerwoną suknię delikatnie rozwiewał wiatr, a ona po prostu sobie tam stała. Nikt nie zareagował, nikt nie zwrócił uwagi. Wszyscy gnali przed siebie, a przecież tak bardzo kontrastowała z szarością otoczenia, wręcz błyszczała.
Był zszokowany, postanowił dalej jechać i jak najszybciej znaleźć się na uczelni. Musiał to wszystko sobie poukładać, bo działo się z nim coś dziwnego, czego nie rozumiał, a mało rzeczy nie rozumiał.
W ekspresowym tempie znalazł się na parkingu obok uczelni. Po drodze niemal nie spowodował wypadku. Zaparkował skuter, zebrał rzeczy i z dalej szybko bijącym sercem pobiegł na wykład.
Muszę z kimś pogadać, muszę coś z tym zrobić, tak nie może być – myślał jeszcze gorączkowo, szybko pokonując ostatnie schody do wejścia.

ks. Richard Rakus
Do Maxima było blisko. Mieszkał niedaleko kościoła, dosłownie parę ulic. Jakieś dziesięć minut piechotą. Richard szczelniej otulił się płaszczem, bo z rana już było chłodno.
Zwolnił kroku i zaczął się zastanawiać.
Co się mogło stać? Czyżby Maksim znów wpadł w jakieś kłopoty, ta okolica wręcz prosiła się o wieczne kłopoty. No nic zobaczymy, mam nadzieję że to nic poważnego.
Spojrzał na zegarek. Było bardzo wcześnie. Za wcześnie na wizyty domowe. Ale z tego co mówił proboszcz, sprawa wyglądała na poważną. Musiał to sprawdzić, w pewnym sensie odpowiadał za tego chłopaka. Tak rozmyślając, doszedł do kamienicy, w której mieszkał Maksim. Nie wyglądała zbyt okazale, odrapana i stara, z obskurnym podwórkiem w środku. Mieszkała tu raczej biedniejsza część mieszkańców. Wszedł na podwórko i rozejrzał się w koło. Było bardzo cicho, za cicho. Najwyraźniej mieszkańcy kamienicy odsypiali jeszcze poprzedni, ciężki dzień. Stanął pośrodku podwórka, i zlustrował okna. Zatrzymał wzrok na jednym oknie i... zamarł. Ścisnął bezwiednie ręce w pięści. W oknie na parapecie stał Maksim. Był cały goły. Jego twarz zastygła w smutnej masce. Lekko, lecz niebezpiecznie wychylił się do przodu i zdawałoby się, że jakaś niewidzialna ręka powstrzymywała go od upadku. Richard ponownie rozejrzał się, ale wszędzie cisza i spokój. Za spokojnie jak na rozgrywaną w tym momencie scenę.
Jezu! Maksim! Co ty wyrabiasz?! – krzyknął w duchu.
Spojrzał ponownie w górę i chłopak coraz bardziej się wychylał. Ich oczy spotkały się.
- Richardzie! Niech cię piekło pochłonie! Spóźniłeś się! – ochrypły krzyk chłopaka rozbił się o mury kamienicy.
 
__________________
Wycofuję się na z góry upatrzoną pozycję

Ostatnio edytowane przez Dogen : 14-01-2008 o 17:33.
Dogen jest offline