Oin rozglądał się z krytycznym podejściem po obozie swej „armii”. Stanął pewny siebie przed ogniskiem. Jego półtorej metra wzrostu nadrabiała masywna sylwetka. Okrył się szczelnie swoim płaszczem z niedźwiedzia brunatnego, przykrywając swoje brązowe, skórzane, luźne portki i ciężkie, masywne, czarne, krasnoludzkie buty wojskowe. Naramienniki płytowe pod płaszczem uwydatniały już wystarczająco szerokie bary Oina. Zarzucił na siebie płaszcz z wyszytym numerem dwunastym. Założył futrzane rękawice.
Patrząc się w ogień, przez chwilę zastanawiał się, czy ten cały cyrk ma jakikolwiek sens…
Może Młotek ma racje i lepiej się stąd wynieść jak najdalej. Szybko odpędził jednak myśli, które go przerażały. Oin spojrzał na Młotka, który niechybnie już się w pory zesrał ze strachu.
-Jam jest Oin syn Grunda z dziada Ulthera XIV z klanu Drakan! Nie było jeszcze takiego co by mi dorównał…chyba, że są w większej liczbie. Zaprawdę powiadam wam, nie ma lepszego wojownika niż Krasnolud! Tylko krasnolud potrafi psia jucha, tak uderzyć komuś w łepetynę, że aż żołądek dupą wychodzi. Gdy z wojny wrócicie do domów, żony stojąc w progu, jako zwycięzców was witać będą! Poległych na tarczach wzniesiecie i bohaterami okrzykniecie. Śmierci się nie lękajcie, to ona srać w pory będzie. Tylko nas zobaczy na polu bitwy.-
Krasnolud podszedł do drzewa i rzucił swoje rzeczy załadowane w plecak wojskowy na ziemię. Popatrzył w krzaki.
-Dobrze, że schowałem swój topór w krzaki. Czułem, że ten parszywy jaszczur coś knuje. Jak mnie dupa swędzi, to znaczy, że coś się święci…albo się nie umyłem.-
Wybuchł gromkim śmiechem, wyciągając topór z krzaków.
Topór Oina
Położył go na plecaku i usiadł koło ognia. Wyciągnął fajkę, nasypał tytoniu i rozpalił.