Wątek: Dziecię Chaosu
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2008, 16:43   #7
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dość wysoki, szczupły mężczyzna, poruszający się z gracją wytrawnego szermierza, od czasu do czasu poprawiał ciemne, rozwiewane wiatrem włosy. Jego opalona twarz świadczyła o częstym pobycie na świezym powietrzu. Na pozór zachowywał się całkien beztrosko, ale jego stalowe, przenikliwe oczy bacznie lustrowały okolicę.
Brązową, skórzaną kurtkę i i tego samego koloru spodnie uzupełniały wysokie buty za skóry węża. Opasujący biodra szeroki pas był spięty ozdobną klamrą, zaś biegnący przez ramię i pierś pendent zapinany był klamrą z białym rumakiem – symbolem Estalii. Wiszący przy lewym boku rapier, oraz tkwiący przy prawym boku tileański puginał świadczyły o tym, że mężczyzna nie tylko słowami jest w stanie bronić swoich racji.
Zza pasa wystawała rękojeść bogato zdobionego pistoletu.

Miasto byłoby bardzo miłe. Prawie jak rodzinne strony... Gdyby nie to, że wszyscy siedzieli tu jak w klatce... Nawet port, na który właśnie spoglądał, wielkie okno na świat, nie stanowił furtki prowadzącej ku wolności. Oddziały straży i resztki statków, których kapitanowie widocznie nie chcieli podporządkować się prawu, stanowiły informację jasną dla każdego. Nawet głupca, którym nie był.
Rzecz jasna, gdyby się uparł, mógłby się stąd wydostać. Aby przedostać się przez mury nie trzeba było skrzydeł. Starczyłaby solidna lina i ciut szczęścia. A złoty klucz otwierał wszystkie wrota. Na razie jednak nie chciał uciekać się do takich metod.
Choroby, za którą stały - jak zwykli gadać ludzie - najrozmaitsze ciemne moce, na razie się nie obawiał. Może należał do tych grupy tych, których choroba się nie imała. A może miał szczęście, tak jak podczas spotkania z tymi zarażonymi banitami.
Wzdrygnął się nieco na wspomnienie twarzy, na których wypisane było szaleństwo. Jedno z przekleństw związanych z chorobą... Zabić, bez względu na wszystko...
Odpędził nieprzyjemny obraz i ruszył dalej. Wąska uliczka, prowadząca z portu w stronę centrum miasta, nagle okazała się zablokowana.
Diego skrzywił się, słysząc rozbrzmiewające wyzwiska, których adresatem był rudy, jednooki krasnolud.
"Przeklęty rasizm" - pomyślał.
Nie rozumiał takiej postawy. I nigdy mu się nie podobała.
- Od kiedy to kundle atakują wilka - słowa wypowiedziane z czystym, estalijskim akcentem przecięły powietrze. - Sporządziliście już testamenty i pożegnaliście się z rodziną? Tak się boicie zarazy, że wybraliście szybszą śmierć?
Diego z szyderczym uśmiechem obserwował gwałtowną reakcję marynarzy.
- Hej, jednooki - zawołał, tym razem w języku Imperium. Spodziewał się, że zarówno krasnolud, jak i marynarze zrozumieją przynajmniej większość słów.
- Dawno się nie widzieliśmy... Pomóc ci? Jak w Szarych Górach? Ramię, przy ramieniu...
Miał nadzieję, że krasnolud nie okaże niepotrzebnego zdziwienia.
I że marynarze uciekną. Wolałby nie przelewać niepotrzebnie krwi. Ale nie zawahałby się nawet przez moment...
- Pokażemy tym szczurom, gdzie raki zimują?
W dłoniach Diega błysnęły obnażone ostrza, a uśmiech zniknął z twarzy. W tym momencie przypominał polującego drapieżnika.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 31-01-2008 o 19:41.
Kerm jest offline