Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2008, 19:29   #1
Bulny
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Exclamation [Neuro] The Gods Made Heavy Metal

20 mil na południe od Salt Lake City. Godz 3:53am czasu Nowojorskiego.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x-7pvvPBi0M[/MEDIA].
W małym, betonowym silosie na zboże gnieździła się garstka ludzi. Wśród nich był przełożony nowo powstałego kościoła „Prawdziwie Ciężkiego Metalu” – Joey DeMaio. Był on już starszym człowiekiem. Wyglądał na może tak z 70 lat, choć trzymał się bardzo dobrze jak na swój wiek. Miał długie siwe włosy, oraz ogromną łysinę na czubku głowy. Jego umięśnione jeszcze ciało pokrywała zielona poszarpana tunika. Pod brodą miał koloratkę, a na plecach zwisał bezwładnie shotgun. Mężczyzna podniósł ręce ku górze mówiąc:
- Oto moi drodzy nadszedł czas zbawienia. Dzięki zawartości tej skrzyni – powiedział wskazując na dużą paczkę stojącą za jego plecami na której narysowany był niechlujnie topór – zniszczymy molocha i wprowadzimy nowy ład!
Wszyscy zgromadzeni ludzie zakrzyknęli radośnie:
- Hail!
- Dziś wypełni się proroctwo! Nadejdą lepsze czasy dla nas! Dla całej ludzkości! Moloch zginie w ułamku sekundy gdy dopełnimy rytuału! – Krzyknął starzec. Ludzie znowu powtórzyli:
-Hail!
W tym czasie z głośników, ustawionych obok podestu na którym stał najwyższy kapłan, zaczęła wybrzmiewać muzyka.
Gdy tylko udało się usłyszeć dźwięk gitar, nagle całym zgromadzeniem wstrząsnął potężny wybuch. Wszyscy obrócili się w stronę wyjścia i zobaczyli że drewniane drzwi zostały wysadzone, trupy ludzi którzy przy nich stali leżały w kałuży krwi i kawałkach drewna. Do pomieszczenia w ułamku sekundy wpadł granat robiąc sieczkę z wyznawców stojących w głębi sali. Flaki walały się na lewo i prawo. Gdy wpadło jeszcze parę granatów, pozostali dobyli broni i pochowali się za przedmiotami które mogły ich ochronić. Arcykapłan zeskoczył na tył podestu, szybko odbezpieczył i załadował pompkę. W tym czasie do sali wpadło kilki zamaskowanych gości ubranych na czarno. Każdy z nich trzymał w ręku karabinek automatyczny MP5, a na oczach miał noktowizor. Kule świstały w powietrzu, a ludzie ginęli od nich. Już małe wychylenie łba zza osłony groziło śmiercią. Można nawet rzec, że w powietrzu unosiła się jedna wielka chmura ołowiu. Joey wyskoczył błyskawicznie zza osłony przelatując za przewrócony głośnik, w międzyczasie oddał strzał, który zrobił krwawą miazgę z brzucha jednego z napastników. Po kilkunastu sekundach ciągłego ostrzału, ludzi zgromadzonych w silosie zdolnych do obrony została może dziesiątka. Liczebność wroga przewyższała ich nawet o liczbę dwudziestu pięciu, choć nie było czasu policzyć ich dokładniej, każdy miał w głowie tylko jedną myśl „Uratować swoją dupę”. DeMaio wychylił się zza głośnika by oddać kolejny strzał, w tym czasie zobaczył, że garstka jego ludzi powoli poddaje się najeźdźcy. Żołnierze w czerni powoli likwidowali jego wiernych. Sam oddał strzał trafiając kolejnego frajera w głowę. Tamten upadł na ziemię wypuszczając MP5 z rąk. Broń odbiła się od posadzki oddając jeszcze parę wystrzałów i przy okazji raniła kapłana w nogę. Ten jednak w przypływie adrenaliny nie zdał sobie z tego sprawy. Popatrzył z ukrycia na wrogów powoli likwidujących ostatniego z obrońców. Po chwili jednak przypomniał sobie o skrzyni.
- Cholera! Nie mogą jej dostać! – przeklnął, po czym rzucił się biegiem w jej stronę. Gdy tylko wyszedł zza zasłony poczuł piekący ból w gardle. Spojrzał na jego źródło. Była to jakaś miniaturowa strzykawka, która najwyraźniej wprowadziła jakieś świństwo do jego organizmu. Mężczyzna obrócił się szybko likwidując strzałem jeszcze jednego „faceta w czerni”. Obraz zaczął mu się powoli zamazywać. Jedyną rzeczą którą zdążył zauważyć przed osunięciem się na ziemie był błysk lunety celownika optycznego w dymie po wybuchu.
„Najwyraźniej jestem im do czegoś potrzebny” – pomyślał i zamknął oczy.

Okolice Roswell, Teksas. Godz. 4:57am Czasu Nowojorskiego.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Nf-Y3yG8N_Q[/MEDIA]
Henry O’Donnel siedział właśnie przed swoją posiadłością. Mężczyzna ubrany był w zwykłe wiejskie ubranie, miał słomkowy kapelusz i dwururkę na ramieniu. Miał czterdzieści lat, choć wyglądał dużo młodziej. Był krępym człowiekiem i nosił długą brązową brodę. Posiadał tutaj może z 3 hektary ziemi uprawnej i ładny drewniany dom który najwyraźniej zbudowany był jeszcze przed wojną. Częste ataki bandytów na to miejsce nauczyły człowieka odpowiedzialności oraz umiejętności walki. Farmer zajęty był teraz liczeniem gambli znalezionych po ostatnim napadzie jakichś motocyklistów. Idioci myśleli że nie pokonają faceta z Teksasu na jego ziemi. No cóż, dwa granaty i parę celnych strzałów z dwururki przemieliło ich na drobne. Obliczeniom cały czas towarzyszyła muzyka lecąca z radia własnej roboty, zasilanego silnikiem samochodu.
- To jeszcze raz od początku - 10, 20, 30 eee… 40. Uhuhu, chłopaki mieli chyba ostatnio jakiś ciekawy napadzik na bogatego frajera. Hehe, trupom majątek się nie przyda. – Mówił uśmiechnięty.
Po chwili coś przerwało jego spokój. Jakby ziemia drgnęła. Gdy Henry zdobył to miejsce poprzedni właściciel uciekając ostrzegł go o tym i o tym że bunkier na środku pola może być radioaktywny. O'Donnel oczywiście nie uwierzył, ale powoli zaczynał się przekonywać, że fakt o trzęsieniach ziemi był prawdą. Wstał, i wyszedł z pod daszku który mógłby się na niego zawalić. Gdy zrobił krok ziemia zatrzęsła się jeszcze bardziej. Upadł na ziemię i w pozycji siedzącej obserwował jak jego pole właśnie wstaje na ogromnych metalowych kończynach i odchodzi gdzieś na zachód. Przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom. Potem jednak wstał szybko, uruchomił swojego starego Forda w wersji pickup i ruszył drogą w stronę Rosswell by opowiedzieć o wszystkim sędziemu Hanzowi.

************************************************** *************

Kolejna moja rekrutacja. System w którym gramy to Neuroshima w wersji 1.0 (Przy okazji: jeśli ktoś ma nakładkę w PDF do 1.5 to byłbym wdzięczny za wysłanie mi jej).

Potrzebuję jak zwykle 3-4 graczy. Historia postaci musi kończyć się w w/w Roswell. Przydałoby się, aby postacie w jakiś sposób zdeterminowane były do walki z Molochem. Czy to patriota z NY, czy najemnik z Hegemonii chcący zarobić na walce z maszyną. A może cwaniak z Detroit który szuka mocnych wrażeń, albo fanatyk z Salt Lake City myślący że wypełnia proroctwo Boga Skarpetek. Nie obchodzi mnie to, byleby postać miała powód do walki.

Karta postaci w formie:
Imię, nazwisko „ksywa” (no chyba że ktoś czegoś z tych posiadać nie będzie):
Wygląd:
Charakter: Słabości postaci, cele, ogół zachowań, motywacje i te sprawy.
Historia:
Współczynniki: Losujecie sami. Ufam wam.
Cechy i sztuczki: Macie 2 sztuczki
Umiejętności: 40 pkt na te ze specjalizacji oraz 45 na te z poza.
Choroba: Też losujecie sami.
Ekwipunek: Tutaj macie 200 gambli do wydania. Wydajcie je mądrze, żebyście potem nie gadali „Łeee… Siedzę na pustyni i nie mam ni kropli wody” albo „O cholera! To była moja ostatnia dawka leku”.
Tutaj są koszta ekwipunku: CENNIK
Każde zarobione na obniżaniu cech/odejmowaniu punktów umiejętności gamble mają mieć specjalną adnotację na dole karty.

Aha jeszcze jedno. Na karty czekam do czwartku 7 lutego post wprowadzający napiszę w piątek lub w sobotę.
Zasady pisania. MG pisze co najmniej 1 post na 3 dni. Na 1 post MG ma przypadać co najmniej 1 post gracza, lub jeśli sytuacja będzie wymagała więcej/mniej.
Po tygodniu nieusprawiedliwionej nieobecności postać idzie do tzw. „odszczału”.
Pajeli miśki?
Do roboty

PS: Sory za język. Starałem się oddać klimat neuro
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 03-02-2008 o 15:40.
Bulny jest offline