Spokojnym spojrzenie odprowadził marynarzy. Ostrza zniknęły, jakby nigdy ich nie było.
"Czasami sława się przydaje" - pomyślał, z cieniem zadowolenia. Kolejna jej porcja nie była mu potrzebna. Przynajmniej nie w tej chwili...
Wyciągnął rękę do krasnoluda.
- Diego d'Epinosa - przedstawił się. - Ale wolałbym, byś mówił do mnie Diego.
Podobnie jak krasnolud używał staroświatowego, języka w którym bez problemów mogli się porozumieć. Z krasnoludzkiego znał tylko kilka wyrazów, które, jak sądził, nie bardzo nadawały się do powtórzenia w towarzystwie...
Spojrzał w stronę, z której wyłaniał się oddział straży.
- Oto przykład chodzącej sprawiedliwości. I chodzących kłopotów. Masz rację - znikajmy stąd.
Pociągnął za sobą nie opierającego się krasnoluda.
- Wiem - wrócił do słów krasnoluda - że te szczurki nie sprawiłyby ci kłopotu. Przynajmniej bezpośrednio. Ale w dzisiejszych czasach...
Wyraz twarzy Diega stał się ponury.
- Pewnie nie wiesz... Każdy 'nieludź' - skrzywił się, wymawiając to słowo - to przedstawiciel mrocznych sił, wcielone zło, sprawca i siewca zarazy, gwałciciel, zboczeniec i co tam jeszcze sobie dopowiesz...
- Źle się dzieje - kontynuował - i potrzebni są winni. A kto jest pod ręką?
Pytanie było retoryczne i jako takie odpowiedzi nie wymagało.
- Jak tylko ktoś krzyknie 'bić nieludzi', to zrobi się gorąco. Zły czas wybrałeś na wizytę w złotej klatce.
Spojrzał przez ramię, czy czasem strażacy nie podążają za nimi i odrobinę przyspieszył kroku.
- Zajrzyjmy do jakiejś zacisznej karczmy, Thalgrimie - zaproponował.
Był ciekaw, gdzie zatrzymał się jego tymczasowy towarzysz. Ale bez względu na wszystko był pewien, że jeśli zostanie ogłoszone 'wielkie polowanie', to nie będzie tam bezpiecznie. W zasadzie nigdzie nie będzie bezpiecznie, jako że człowiek 'nieludziowi' wilkiem się stanie...
- Trzyma cię coś w tym pięknym mieście, poza zamkniętymi bramami, rzecz jasna, czy może zaczynasz myśleć o jakiejś zacisznej kopalni w odległych górach? - spytał. |