Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2008, 20:37   #238
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany


Azyl
Okolice „Sklepu Tysiąca Masek”


Wysoka, smukła postać sprężystym krokiem pokonywała kolejne okalane mrokiem alejki. W otulonych ciemnością wąskich uliczkach próżno było szukać żywej duszy. Jedynie nieliczne, wątłe płomienie otaczały swym miernym blaskiem główną ulicę dzielnicy. Ociężałe wrota Sklepu Tysiąca Masek niechętnie ustąpiły miejsca pod naciskiem ramion przybysza. Zaraz po zgrzycie otwieranych wrót, pomiędzy drewniane ściany holu ozdobione kolażem cieni, wdarł się stukot miarowych kroków. Przemierzywszy parę stóp postać zatrzymał się. Niebieskie oczy spokojnie lustrowały otaczający je półmrok.

- Nie wyczuwam tej przeklętej fasmy. Do diaska, jak zwykle nie ma jej wtedy, gdy jest potrzebna.

Dobywszy z odmętów płaszcza zalakowany zwój pergaminu, postać położyła go w widocznym miejscu. Zarzuciwszy za sobą pelerynę skierowała swe kroki do wyjścia.

Zamykając za plecami wrota postać stanęła na progu. Uniosła wzrok ku przesłoniętemu całunem chmur niebu. W głuchej nocnej ciszy, spomiędzy bocznych alejek dobiegł zachrypnięty głos. Postać nie bacząc na nic ruszyła w swoja stronę. Gdzieś w oddali odbijał się echem huk wywracanej beczki i wtórujący mu wybuch szaleńczego śmiechu.

- Gdzie jesteś Almrithcie? Gdzie twoje zbrojne ramię, gdzie twoja duma? Czemu nie ma cię w ciemności, czemu sam muszę iść przez mrok?

Postać zamarła wpół kroku, niczym woskowa figura. Po plecach spłynął zimny pot.

- Sae? Te skrzypce? - ty wiesz, że możesz z nimi zrobić wszystko. Sae, chcę słyszeć jak brzmi muzyka traw, jak szumi wiatr na wielkich wrzosowiskach. Sae zagraj to, znasz tę jedną melodię. Sae, przypomnij mi dom... Saeanno? Czemu nie grasz?.. Czemu....

Zmarszczone brwi częściowo skryły błękitne tęczówki zwrócone w stronę źródła hałasów. Persona ruszyła zwolna, by po chwili przyspieszyć. W głowie kołatały się natarczywe myśli. Z obranego kierunku do jego uszu dotarł kaszel. Skręciwszy za róg kamiennego muru, postać zamarła. Kilka metrów od niej, oparty o ścianę, siedział mężczyzna. Mdlejący blask, który lał się z pierścienia Croisa rozświetlił muskularny tors piętrzącej się nad nim istoty. Czarny płaszcz niczym kurtyna tajemnicy okrywała ramiona i głowę wędrowca.

- Magyar? Czy... Czy to ty? Co ci się....

Jedyne co zdołał dojrzeć Crois to szeroki, szyderczy uśmiech wyłaniający się odmętów kaptura.




Azyl

"Dom Mintrana”


Harpo zaczął ostrożnie zwiedzać ciasnawy domek. Mając w pamięci pęk kluczy, który nosił przy sobie Minstran zachodził w głowę, co takiego mają otwierać skoro w całej izbie naliczył tylko dwoje drzwi. Wtenczas młodzian pochłonięty był przekartkowywaniem swojej jedynej książki. Uwagę gnoma przykuł obrazek, zawarty miedzy dwiem stronicami woluminu. Gwałtownym ruchem ponownie odebrał dziennik chłopcu. Jego lico przyozdobił szeroki uśmiech, skryty przez gęstą rudy zarost. Stanowczym ruchem odstawił na bok stół, przy którym jeszcze przed chwilą się posilał. Zwijany w rulon dywan poderwał z podłogi tumany, dławiącego kurzu.

Księga nie kłamał, klapa do piwniczki znajdowała się dokładnie tam gdzie wskazywała mapa. Widząc okuty stalą zamek Harpo chrząknął stanowczo. Zdezorientowany młodziany nie pojął od razu, co gnom ma na myśli. Dopiero po chwili zaczął gmerać w kieszeni, by wydobyć zeń pęk kluczy. Harpo wziął głęboki oddech, gdy zobaczył jak wiele żelastwa nawleczone jest na stalowy pierścień. O dziwo pierwszy klucz, którym Minstran podjął próbę otwarcia klapy pasował idealnie do zamka. Całkowity mrok w jakim tonęła piwniczka w ogóle nie przeszkadzał gnomowi. Mimo to przed wejściem do środka Harpo zawahał się. ”A co jeżeli ten dzieciak zamknie mnie w środku”. Na licu Harpo zagościł chytry uśmiech. Teatralnym ruchem wskazał młodzianowi właz do piwnicy.

- Proszę, ty pierwszy.

Młodziutki Mintran z niedowierzaniem spojrzał na gnoma. Z jego krtani dobył się gardłowy odgłos przełykanej śliny. Widząc jednak nalegający wzrok Harpo, który zdawał się niecierpliwić, chłopiec nie zwlekał chwili dłużej i zszedł po wąskich stopniach do wnętrza. Niezdarnie stawiając kroki, w nieprzeniknionej ciemności Minstran musiał przypłacić upadkiem. Chłopiec w mgnieniu oka stoczył się na samo dno piwniczki. Przez kłęby wirującego kurzy, nie mógł się przebić nawet bystry wzrok Harpo. Sam gnom nie wiedział czego może się spodziewać po takim miejscu. Czekał w napięciu aż opadnie pył. Martwą ciszę nagle przerwało kichnięcie podnoszącego się gospodarza. W spowitej ciemnością piwnicy pozostawione w całkowitym nieładzie piętrzyły się stosy opasłych ksiąg. Gnom nabrał w płuca porządny haust zatęchłego powietrza i wziął się do roboty. Przez jakiś czas był pochłonięty przerzucaniem woluminów z kąta w kąt. Przed oczyma miał kolejne nic nie mówiące tytuły. Jednak gnom nie tracił nadziei. Nie bez powodu zaszedł tak daleko. Im dłużej zagłębiał się w chaosie tej pseudo- biblioteki, tym łatwiej było mu dostrzegać pozornie nie dostrzegalny ład. Pod stosami obitych skóra drewnianych opraw, znalazł szczątki zbutwiałego drewna. Być może były to resztki wiekowych półek. Próżno było na nich jednak szukać jakikolwiek oznaczeń czy symboli, mimo to Harpo wiedział już, że niegdyś książki był poukładane tematycznie. Patrząc na stalowe klamry wiążące okładki tomów zrozumiał do czego Mintranowi te wszystkie klucze. Nie miał najmniejszych szans znalezienia czegoś pożytecznego wśród ściśle datowanych części dziennika, więc postanowił skupić się na księgach zatytułowanych najrozmaitszymi imionami i nazwiskami.
W jego sercu tliła się nadzieja, że znajdzie książkę opisaną mianem, które nie jest mu zupełnie obce. Źrenice Harpo gwałtownie rozszerzyły się, gdy czarnym od brudu rękawem starł kurz z kolejnej oprawy. Napisane nieco wyblakłym atramentem litery głosił ”Iomi John Vete”. Gnom natychmiast otworzył księgę. Rozbiegane czerwone oczy badały kolejne skrawki tekstu. Wtem wszystko wokoło zawirowało. Niepostrzeżenie Harpo znalazł się znów w salonie. Z pewnością jednak coś było nie tak. W pomieszczeniu panowała szara mgła, która rozpraszał blade świtało wpadające przez okna.
Wszędobylski nieład salonu, w którym nie dawno podejmował go Minstran, nagle zniknął. Stół i dywan wróciły na swoje miejsce. Na zadbanej sofie, okryta wełnianym kocem smacznie spała jakaś postać. Szeroko rozpostarta księga w dalszym ciągu tkwiła w uścisku Harpo. Nim zagubiony gnom zdołał zrobić cokolwiek w pomieszczeniu rozbrzmiał doskonale znany mu głos, jego własny.

- Wczesnym rankiem zbudziło mnie natarczywe kołatanie do drzwi.


Niewielka postać gnoma podskoczyła w miejscu, gdy do jego uszu dotarło stukanie do frontowych drzwi. Po plecach spłynął mu zimny pot. Spróbował ruszyć się z miejsca. Jego noga wolnym, monotonnym ruchem przemierzyła jeden krok. Harpo czuł się bezwładnie, jakby powietrze miała gęstość kisielu. Mętlik myśli kipiący w głowie gnoma przerwał doskonale znany mu głos.

- Nie ruszając się z posłania wyjrzałem za okno. Słońce ledwo wychyliło się zza horyzontu, przesłonięte przez ciężkie ołowiane chmury.

Ledwo głos ucichł, a śpiąca dotychczas postać poruszyła się. Wyłaniająca się spod koca ręka sięgnęła w stronę firanki przesłaniającej okno. Rozbiegane oczy gnoma zwrócił się w stronę księgi, obarczając ją winą za to dziwne zjawisko. Skraplające się na czole kropelki potu spadły na pożółkłą pierwszą stronice księgi. Harpo nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc zapisane kropka w kropkę słowa wypowiadane przez głos złudnie podobny do jego własnego. Śledząc uważnie każdą literkę, przeczytał kolejne wersy nim zrobił to wszędobylski głos. Wnet jednak ponownie zabrzmiało kołatanie do drzwi. Czerwone oczy Harpo śledziły słowo za słowem, chcą się dowiedzieć, kto dobija się do drzwi. Gdy spostrzegł imię i nazwisko, które czaiło się w jego podświadomości, napisane czarno na białym, Harpo zachwiał się na nogach. Iomi Vete. Nie bacząc na gnoma głos kontynuował czytanie księgi.

- Nikogo dzisiaj nie zapraszałem- rzekł sam do siebie Minstran. Zresztą mając opinię miejscowego arcyświra, odwiedzał mnie jedynie poborca podatkowy i to z rzadka- pointował z ironią.

Postać śpiąca na łóżku leniwym ruchem zgarnęła koc na podłogę. Usiadłszy na brzegu łóżka zaczęła się rozciągać i ziewać. Harpo nie miał wątpliwości, że twarz należąca do mężczyzny w sile wieku, jest jednym z wcieleń Minstran. Natrętne kołatanie do drzwi sprawiło, że mężczyzna wsunąwszy na siebie spodnie ruszył w ich kierunku, kompletnie nie bacząc na gnoma, stojącego pośrodku jego salonu. Harpo przewidziawszy zamiary mężczyzny dobył z siebie ostrzegawczego krzyku. Nie widząc reakcji Minstrana, odruchowo stanął na jego drodze. Ku jego zdziwieniu postać mężczyzny przeszła przezeń gładko niczym przez wieczorną mgłę. Jedyne co poczuł gnom to zimny dreszcz, jednak jego rozmazane i falujące ciało dopiero po chwili wróciło do pierwotnego kształtu.

Wtem rozbrzmiał ponownie znajomy głos. Harpo mógł tylko bezradnie przyglądać się „przedstawieniu”.

- Uchyliwszy drzwi, dostrzegłem oblicze o ostrych rysach twarzy. Łysy czerep jegomościa „ozdobiony” był jakimiś szkaradnymi malunkami na skórze. Odziany był niczym typowy oprych. Wyeksponowany umięśniony tors, muskularne ramiona sprawiły, że przeszły mnie ciarki po plecach. W pierwszy odruchu, spuściwszy wzrok, chciałem zatrzasnąć drzwi. Jednak coś we mnie drgnęło. Ręce zrobiły się sztywne, odmawiając posłuszeństwa. Pełen oburzenia przerwałem niezręczną cisze. Wtedy spostrzegłem jego oczy. Srebrne połyskujące tęczówki otaczające szpilkowate, falujące źrenice. W mgnieniu oka serce podeszło mi do gardła. Miałem nieodzowne wrażenie, że patrzył na mnie niczym kot na przyszpiloną mysz. Po chwili na jego bladym licu zagościł szyderczy szeroki uśmiech.


- Witam przyjacielu. Wybacz, że nachodzę pana o tak wczesnych porannych godzinach, jednak mam ku temu powody. Mam dla szanownego pana ważną przesyłkę, to jest list. Zechce mnie pan zaprosić do środka – wymuszony, ironiczny ton głosu i plastikowy uśmiech sprawiał, że postać zadał się być niesympatyczna, a na pewno groteskowa. Przedstawiwszy mi się nalegał, żebym zaprosił go do środka. Jakże mogłem odmówić.


Vete minął próg. Z każdą chwilą w umyśle gnoma, coraz głośniej huczała myśl „Czy mnie dojrzy?”. Z chwilą, gdy postawił stopę w salonie Harpo zamarł w bezdechu. Iomi spokojnie rozglądał się dookoła siebie. W jednym momencie spojrzenie mężczyzny i gnoma spotkały się. Krótka chwila trwała wieki. Harpo był pewien, że został wykryty. Nie zamierzał się podać. Powolnym ruchem sięgnął do maski. Vete był bez porównania szybszy. Maska tkwiła parę cali od twarzy gnoma, gdy Iomi stał sięgając dłonią w stronę twarzy gnoma, chcą odebrać mu maskę. Z jego gęby przez cały czas nie schodził szeroki szyderczy uśmiech. Nagle maska przyssała się do twarzy gnoma. Wokoło niego zerwał się magiczny zefir. Potężna łapa slaad wzięła łukowaty zamach, celując szponami wprost w gębę maga. „Zaraz przefasonuje ci tą buźkę”. Wtem slaad dostrzegł wyciągnięty wskazujący palec mężczyzny, tkwiący w swoim torsie. Potężna łapa spadał na głowę maga, nie wyrządziwszy mu krzywdy. Harpo wydał z siebie pomruk nie zadowolenia.

- Co jest?

Wtem zabrzmiał znajomy głos

- Ugościwszy przybysza najlepiej jak umiałem spytałem otwarcie:

- Co wielmożnego pana sprowadza w moje jakże skromne progi? – ten jednak zupełnie zignorował moje pytanie:

- Czyżby trzymał pan w tej butli Timbu?

Zdezorientowany Harpo spojrzał za siebie. Na małej szafce nocnej leżała butla być może po jakimś trunku, w której tkwiło kilkanaście owadów przypominające ważki.

Wtem rozbrzmiał ponownie pomału irytując go głos

- To zadziwiające – kontynuował nie speszony przybysz – ile właściwości ma światło wytwarzane przez odwłoki tych kruchych istot.
- To prawda.- szybko wtrąciłem- Ich nieocenione umiejętności służą mi jako nocna lampka, ale wracając do przyczyny pana nie zapowiedzianej wizyty...- i tu znacząco urwałem. Mój sztuczny uśmiech, był jak fraszka przy jego szyderczym grymasie, który niczym maska tkwił na jego licu.
- Tak się składa, że przybyłem, aby osobiście wręczyć panu zaproszenie do Wieży Kłów.
- Zaiste jest pan w błędzie. Musiał mnie pan z kimś pomylić. Jestem zwykłym, szarym handlarzem. Po cóż miałbym gościć w siedzibie szanownych czarodziei?
- Na pisemnym zaproszeniu od samego Niedoścignionego widnieje ewidentnie pana godność.
- Doprawdy, a to ciekawe. Pan pozwoli, że spojrzę na nie. Hmm... Ma pan w zupełności racje. Ku mojemu zdziwieniu, jestem adresatem tego zaproszenia. Doprawdy całkowite zaskoczenie.- Poczytawszy zaproszenie kilkukrotnie spojrzałem na nadawcę. Widząc w podpisie imię i nazwisko mojego szanownego gościa nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. – Pan wybacz, lecz nawet ja wiem, że Niedoścignionym kolegium Czarowszytych, nie jest kto inny, jak Claudius De’elder
- Tak się akurat składa,- powiedział pewnym siebie głosem mag- że wczoraj zaszła drobna zmiana. Nawet pan sobie nie wyobraża mojego zdziwienia... – przytaknąłem odruchowo, jednak moje myśli kłębił się niczym burzowe chmury, wokoło powodu dla którego zostałem „zaproszony”. Z tego co wyczytałem z pamiętnika Kolegia nie były zainteresowane moją przypadłością. No poza jednym wyjątkiem- Srebrne Płomienie, ale to było tak dawno.

- Przykro mi panie Vete, ze względu na moją chorobę muszę odmówić.
- W pełni rozumiem pana obawy, jednak musze nalegać i osobiście dopilnuję, żeby bezpiecznie wrócił pan po wszystkim do domu.

Wtem złowrogi wzrok Iomiego zwrócił się w stronę Harpo. Tkwiąc ze wzrokiem wbitym w maga gnom nawet nie zwrócił uwagi, gdy księga zamknęła się z hukiem. Nim powietrze znów zawirowało, Harpo zdołał usłyszeć stanowczy nakaz: „Nie waż się iść za nami”. Księga upadła na ziemię. Oczy gnoma momentalnie przywykły do mroku. Harpo bez zastanowienia schylił się po księgę. Ze zdziwieniem dostrzegł, że większość zapisanego tekstu kompletnie wyblakła. Wytężając oczy gnom z trudem dostrzegał pojedyncze zdania, znajdujące się na papierze.

„Szaleniec, nie trudno się domyśleć, że zabił swojego mistrza. On nawet tego nie próbuje ukryć. Wyraźnie chełpi się tym wśród swoich podwładnych”

„Jakim cudem mógł zgasić tyle iskier życia, a Matka nawet nie drgnęła palcem? Dlaczego? Gdzie jest sprawiedliwość?„

„Jest pewny siebie, ambitny, wyraźnie irytuje go, że nie zna przyczyny mojej choroby. Jeżeli jest tak potężny, że nawet Matka nie chce stawić mu czoła, to czemu sam nie zabił De’eldera? Do czego potrzeby był mu ten elf?

„Wszędzie tylko plotki i domysły... Co robi całymi nocami w swoich komnatach? Nieraz widziałem tlące się do rana lampy. Może warto to sprawdzić? Ale po co, skoro nazajutrz i tak zapomnę”

„Śledziłem go jak krążył po Przestrodze. Wyraźnie czegoś szuka. Szuka pod każdą cegłówką, pod każdym liściem, pod każdą psią miską.

„On Pierworodnym? To by tłumaczyło dlaczego Matka, przymyka oczy na jego czyny. Ale to przecież głupia bajka, którą opowiada się dzieciną by szybciej zasnęły. Nonsens.”

„Księgi, mnóstwo ksiąg. O mało mnie nie złapał. Jedno słowo przewijające się we wszystkich tytułach: „Matka””

„Nie jest zemną dobrze, ataki nasiliły się.”

„Też mi diagnoza: „Jestem pewien Mintranie, że źródłem twojej choroby był bezpośredni kontakt z aberracją. Powinowactwem zdarzenia, którego byłeś świadkiem jest twoja choroba.”

„Możesz tego nie pamiętać, ale obserwowałem cię trzy lata i dobrze wiem, że mało które słowo ulega twojej uwadze, a jeszcze mniej pióru. Jestem pewien, że gdzieś to zapisałeś. Spisane przez ciebie słowa są za cenne by przepaść bez echa. Wiedz, że posunę się do najgorszych rzeczy, żebyś sobie przypomniał, więc dla własnego dobra radzę ci, przypomnij sobie!”


Ostatnie strony tomu poświęconego Iomiemu Vete zostały poryte rycinami przestawiającymi rozkład pomieszczeń Wieży Kłów. Pomiędzy szczegółowymi rysunkami komnat, znajdują się jedynie konturowe zarysy górnych poziomów. Bez namysłu Harpo wyrwał te stronice. Nawet przez myśl mu nie przeszło, jak zareaguje na jego wandalizm właściciel lokum. Zupełnie pochłonięty lekturą gnom, całkowicie zapomniał o Mintran. Rozejrzawszy się dokoła bez problemu dostrzegł siedzącego w kącie mężczyznę, które najlepsze lata swojego życia miał już za sobą. Harpo kompletnie nie wiedział, skąd bierze się mętne zielonkawe światło oświetlające kąt, w którym usadowił się mężczyzna. Mintran nie zwrócił uwagi na podchodzącego gnoma. Trzymając w lewej dłoni butelkę z brzęczącymi ważkami, które były źródłem światła, prawą dłonią przewrócił kolejną stronicę. Wtem blady blask padł na przeciwległą ścianę. Naświetlona część ściany zaczęła jaśnieć takim samym blaskiem, co przycięło uwagę gnoma. Świecące litery na murze głosiły:


„Ten, który wznosił do niej swe modły, wbrew jej zakazom;
Ten, który karcił i mordował jej sługi, wbrew jej prawom;
Ten, który zdejmował jej znamiona, wbrew jej woli;
Wyrzekł się tego świata, wyrzekł się następnego, wyrzekł się siebie
A dane było mu ją ujrzeć. Teraz wrócił.
A krwawe niebo płakało, szepcząc...
...Sominusie

O umysł Harpo musnęła się jedna myśl. ”A więc tego szukałeś Vete. Mężczyzny, który spotkał Matkę, we własnej osobie”





Azyl
"Gdzieś"


Bezwładne ciało Croisa leżało na miękkiej kozetce. Ciężkie niczym ołowiane powieki, pomału rozchylały się ukazując oczom nieznane pomieszczenie. Czarne niczym węgiel ściany chybotały się, zdeformowane przez umysł wracającego do przytomności Croisa.

Smukłe rzeźbione w czekoladowym drewnie meble i pokryte błyszczącą skórą fotele zdradzały, że biczownik nieznanym sobie sposobem trawił do domostwa należącego bynajmniej nie do jakiegoś nędzarza. Nim błądzące spojrzenie Croisa się uspokoiło, mężczyzna dostrzegł, że w odwróconym do niego tyłem fotelu siedzi jakaś postać. Za szerokiego ciemnobordowego oparcia było widać jedynie przedramię wiążące w uścisku dłoni szklanicę z jakimś mętnym płynem. Fotel odwrócił się gwałtownie, gdy tylko Crois oparł stopy na marmurowej posadzce. Ozdobioną tatuażem twarzy skrywał półmrok. Niewątpliwie oczy biczownika ujrzały ją nie pierwszy raz. W nadwątlonej pamięci jakby przez mgłę, Crois przypomniał sobie piekło jakie rozpętało się w pewnej starej chacie, gdzieś w Azylu. Niezawodna intuicja podpowiadał mu, że ma teraz przed sobą istotę, której zawdzięcza cały ten pokaz „fajerwerków”.

- Nie mogłem się doczekać, aż się obudzisz. Twoja jaźń jest nadwyrężona, tylko dlatego zwlekałem z przebudzeniem. Ale gdzież moje maniery. Wszystkie nauki przepadły niczym krew w piach, tylko dlatego, że rzadko miewam gości. Moje miano brzmi Iomi John Vete
- postać nachyliła się ku Croisowi. Smuga światła, wpadająca przez wąskie okno, podkreśliła rząd perłowo białych zębów odsłoniętych przez szeroki, choć fałszywy uśmiech.- Witam cię w skromnych progach mojego przybytku, Wierzy Kłów.- Postać pomału oparła się o oparcie krzesła. - Pewnie się domyślasz, że nie jesteś tu bez powodu. Dzisiejszego dnia los była dla mnie łaskawy. Cóż za ironia losu. To czego potrzebujemy, nigdy nie udaje nam się znaleźć, gdy tego szukam, chodź byśmy się nie wiem jak starali. Wpadamy na to zazwyczaj przez przypadek i to dokładnie w tedy, gdy przestajemy szukać.- Wtem czas, gdy słowa ucichły, w półmroku zalśniła para srebrzystych źrenic. – Do rzeczy.- mówiąc te słowa postać wstała i wolnym krokiem zaczęła się zbliżać w stronę Croisa – Odkąd przybyliście do Azylu, pragnąłem się z wami spotkać. Gdyby nie Srebrne Płomienie zaoszczędzilibyśmy sobie zabawy w kotka i myszkę. Doprawdy cały ten pościg był żenujący, gdyż nie mam zamiaru nastawać na wasze zdrowie, czy życie. Innaczej mówiąc, nie ja jestem osobą, której powinniście się obawiać.- stojący o krok od Croisa, Vete wciągnął ku niemu tacę, na której stało kilkanaście kryształowych szklanic wypełnionych do połowy sączonym przez niego płynem[i]- Proszę skosztuj, N’ashtas to silny alkohol produkowany od założenia tego kolegium przez tutejszych mnichów. Doskonale uśmierza ból i przywraca bystrość umysłu. Tylko nieliczni spoza członków frakcji mieli okazję go skosztować. Jednak jeżeli nie chcesz, nie będę nalegać. Część z was była już w Azylu, lecz tylko Almirith miał okazję mnie poznać. – Iomi oparłszy się o szklany blat ławy, po raz kolejny uśmiechnął się do siebie- Wracając do sedna. Pragnę przyjacielu, abyś zaniósł swoim towarzyszą pewną kuszącą propozycję. W najbliższym czasie planuje pochwycenie pewnego bezczelnego maga imieniem Sominus. Tak się składa, iż wiem, że ów kuglarz wypuścił w Azyl kilka swoich golemów, które miały was ująć. Nie interesuje mnie czym zasłużyliście sobie na wrogość tego starucha. Wnioskuje też, że skoro on nadal żyje, to nie umiecie sobie z nim poradzić sami. Jak to mówią wróg naszego wroga, jest naszym przyjacielem, więc proponuje wam sojusz. Znam umiejętności panienki Saenny i Almiritha. Jestem pewien, że umiejętności reszty od nich nie odbiegają. Mając w was sprzymierzeńców, będę miał pewność, że ów mag mi się nie wymknie. Mam tylko jedną szansę, aby go pojmać. Interesuje mnie tylko jego wiedza, gdy wydobędę z niego to czego pragnę, Sominus będzie wasz. Sporo się natrudziłem by złożyć wam tą propozycję. Pragnę byś to docenił i przekazał swoim towarzyszom, zaproszenie na jutrzejszą kolację, na której omówimy szczegóły. Daje ci słowo honoru, że nie stanie wam się krzywda. Jeżeli taka twoja wola możesz odejść. Na dowód mojej dobrej woli przyjmij ten Żelazny List Emisariuszy. Jeżeli właściciel tego listu zostanie w jakikolwiek sposób zaatakowany na terenie Azylu, w mgnieniu oka pojawi się moja przyboczna gwardia. Tymczasem bywaj przyjacielu. Wzywają mnie obowiązki. Któryś ze strażników odprowadzi Cię to wyjścia.- mówiąc to Iomi ukłonił się kładąc na pobliskim blacie srebrny zwój. W chwilę potem opuścił pomieszczenie.




Azyl
„Przybytek Pieśni”



- Fialar...

Szept ulatywał w powietrze ginąc w pustce i ciszy. Był niczym mały ptak, który nie miał jeszcze dość sił, by wylecieć z gniazda. Jedno słowo, niby takie samo jak dawniej, a jednak teraz zadawało ból duszy Leariona. Parę dźwięków wydawanych przez zaciśnięte z goryczy gardło zlewało się w imię przyjaciela i wiernego towarzysza. Imię tak często powtarzane, tak ważne, tak bliskie, teraz przypominało ostrze sztyletu raz po raz wbijanego w serce ślepca.

Kłamstwo dodawało sił, jednak wciąż pozostawało kłamstwem. Ale Learion chciał w nie wierzyć, chciał by stało się prawdą, choć w głębi okaleczonej duszy wiedział, że tak się nie stanie. Gorzki smak wypełniał gardło gnoma, nie pozwalając mu na wypowiedzenie innych słów, poza imieniem utraconego przyjaciela.

Klęcząc na twardej podłodze, z opaską leżącą parę kroków dalej, Learion skulił się, by potrzymać kolejne spazmy powodowane płaczem. Jednak na niewiele się to zdało. Łzy same napływały do oczu i spływały w dół, po policzku, by na moment zatrzymać się na brodzie i po chwili spaść na ziemie. A Learion słyszał, jak każda z łez rozbija się o podłogę. Słyszał te puste dźwięki, który razem zlewały się w melodie smutku i tęsknoty. Muzykę, która brzmiała tak ostatecznie, jak odgłos kamiennej płyty nasuwanej na grób.

Learion nawet nie poczuł, jak Żywiec otula mu ramiona. Przedmiot nie wiedział, czym jest smutek i strata przyjaciela, ale w jakiś sposób rozumiał, że nie może pozostawić gnoma samego sobie. Choć nie potrafił pocieszyć ślepca, chciał mu dodać otuchy najlepiej, jak tylko potrafił.

Trykk unosił się w pobliżu Airuinath nie do końca wiedząc, co powinien zrobić. Podobnie, jak żywa zbroja, nie wiedział, dlaczego Learion płacze i nie potrafił mu pomóc, ani pocieszyć. Zrobił więc to, co uważał za najlepsze w tej sytuacji. Metalowy łeb barana szturchnął leżącą kobietę w policzek. Airuinath cicho jęknęła, ale Learion nie zauważył tego, zbyt pogrążony w swoim smutku, by zwracać teraz uwagę na otaczający go świat.

Świat, który nagle zmalał do niewielkiego punku jakim był ślepiec. Gnom czuł się, jak zawieszony w pustce, jakby ktoś odebrał mu coś najcenniejszego na świecie. Jak gdyby... ktoś odebrał mu fragment duszy. A strata ta wydawała się ostateczna i nieodwracalna. Learion coraz lepiej rozumiał, że pustka wcale go nie otaczała, lecz od początku była wewnątrz niego. Wypełniała go, niczym woda wypełnia naczynie. A kłamstwo nie było wstanie nic zmienić.

Pogrążony w rozpaczy, otulony mrokiem, którego już nic, ani nikt nie potrafił rozproszyć, Learion wiedział, że przegrał. Przegrał jedynego przyjaciela, przegrał swój wzrok i przegrał samego siebie.



Azyl
„Gdzieś”


Gdy członkowie Loży rozproszyli się i znikli w ciemnościach, Ana z cichym westchnieniem odwróciła się w kierunku swoich nowych towarzyszy. Kobieta mogła jedynie mieć nadzieje, że okażą się tak przydatni, jak uważała reszta spiskowców. Tak, czy inaczej, wpierw trzeba załatwić dla nich licencje, inaczej mogli narobić więcej szkód, niż pożytku podczas „likwidacji” tego przeklętego Istahra.

- Dobrze, skoro nasze małe negocjacje dobiegły końca, proponuje udać się po licencje...
- A co z symbolem na moim czole? Kiedy go ściągniecie?
- wtrącił się Valquar
- Gdy nadejdzie właściwy czas, czyli gdy Istahr nie będzie już miał żadnej władzy.

Z początku elf najwyraźniej miał zamiar się sprzeciwić, ale chyba w porę zrozumiał, że decyzja Any jest ostateczna i jego gadanie nie zdoła jej zmienić. Tym bardziej, że Valquar nie znajdował się w pozycji dzięki, której mógłby czegokolwiek żądać. Ana spojrzała po pozostałych członkach grupy, ale widząc, że nikt nie ma zamiaru dyskutować, uśmiechnęła się tylko lekko i powiedziała:

- Skoro sprawę symbolu też mamy omówioną, to lepiej ruszajmy. Za mną proszę.

Całość grupy ruszyła za „gospodynią”, bardzo szybko wychodząc z obrębu słabego światła i wkraczając w ciemność. Trudno powiedzieć ile kroków mieli już za sobą, gdy gdzieś w oddali, w mroku, zamajaczyło słabe światełko. Towarzysze, pod przywództwem Any ruszyli w tamtym kierunku, coraz bardziej zbliżając się do światła i już wkrótce znaleźli się ponownie w kamiennej, zimnej komnacie w Sklepie Tysiąca Masek.

- Gdzie jest Crois? Przecież miał tutaj czekać!

Rzeczywiście, nieobecność mężczyzny była trudna do przeoczenia. W komnacie było cicho i spokojnie, bez śladu jakiejkolwiek niedawnej walki. Wyglądało więc na to, że Crois opuścił sklep z własnej woli albo został zaatakowany z zaskoczenia i nie miał szans na obronę. Almirith jako pierwszy rzucił się do wyjścia, ale ledwo zdołał dotrzeć na próg, gdy zatrzymał go zimny i kpiący głos Any.

- Dokąd się spieszysz elfie? Myślisz, że w pojedynkę zdołasz odnaleźć swojego towarzysza w mieście tak olbrzymim, jak Azyl? Jeżeli tak, to wybacz, ale muszę sprowadzić cię na ziemie. Nie mas żadnych szans na jego znalezienie, chyba że... skorzystamy z pomocy magii. Ale do tego potrzebne są wam licencje, więc może zamiast na ślepo uganiać się po Azylu, pójdziemy do jednego z Kolegiów i zajmiemy się zalegalizowaniem waszych magicznych zdolności?

Ani Sae, ani Almirith nie mogli odmówić logiki słowom Any. Rzeczywiście bez magicznego wsparcia ich szanse na znalezienie Croisa były praktycznie równe zeru. W końcu, nie wiedzieli ani kiedy opuścił sklep, ani dokąd się udał, ani czy nie został uprowadzony przy pomocy magii. Tak, naprawdę Crois mógł być wszędzie... albo nigdzie. Po plecach Sae przeszły ciarki na myśl o tym, co mogło się stać jej towarzyszowi, gdyby wpadł w ręce któregoś z ich wrogów. Ana tylko delikatnie się uśmiechnęła wiedząc, że zdołała ich przekonać, poczym ruszyła do wyjścia. Nadszedł najwyższy czas, by odświeżyć znajomość z Ediliusem.

***

Siedziba Kolegium Triady Piękna była równie dziwaczna i niesamowita, jak i nazwa samej organizacji. Grupa stała przed wielkimi, prostymi schodami wykutymi w jednej kamiennej bryle. Wzdłuż schodów, mniej więcej w połowie ich długości, w równych odstępach wzniesiono trzy podesty z posągami. Ten postawiony po środku przedstawiał młodego, nagiego mężczyznę siłującego się z lwem. Wojownik klęczał na jednym kolanie, rękoma trzymając rozwarty pysk bestii, niebezpiecznie zbliżający się w kierunku gardła człowieka. Drugi z pomników, umieszczony po lewej stronie, ukazywał tego samego mężczyznę i lwa, jednak tym razem pokonane zwierze leżało u stóp zwycięzcy. Wojownik natomiast stał w tryumfalnej pozie, jedną nogę opierając na pysku bestii, a zaciśnięte w pieści dłonie wznosił ku niebu. Ostatni z posągów, stojący po prawej, prezentował kolejny raz tą samą parę. Jednak tym razem, to zwierzę było górą. Mężczyzna leżał na plecach, a jego szyja znajdowała się w straszliwym uścisku paszczy lwa. Lewą dłonią wojownik chwycił jeszcze splątaną grzywę zwierzęcia, ale od razu było widać, że nie ma już szans w walce i stał się kolejnym łupem drapieżnika.

- No cóż... Witam w siedzibie Kolegium Triady Piękna. A tymi posągami się nie przejmujcie. Kolegium zmienia je co miesiąc, prezentując w ten sposób dzieła swoich nowicjuszy. Czasem można trafić tu na coś interesującego, ale zazwyczaj możemy jedynie „podziwiać” okazy prawdziwego beztalencia, jak zresztą sami widzicie. A teraz zapraszam do środka, musimy odnaleźć mojego dawnego znajomego i załatwić wasze licencje.

Po swoim krótkim wykładzie Ana ruszyła na górę po schodach, w kierunku budynku, zapewne będącego siedzibą Kolegium. Jak na taką organizacje siedziba Triady Piękna była nadzwyczaj skromna. Proste ściany, wykonane ze sporych, szarych kamienni ustawionych jeden nad drugim, strzeliste, wąskie okna, umieszczone wysoko nad ziemią i bardzo pochyły dach, sprawiały, że budowla zdawała się znacznie większa niż była w rzeczywistości. Zupełnie jakby została przez kogoś, lub coś, straszliwie rozciągnięta.

Gdy grupa wspięła się na szczyt schodów, stanęła przed głównym wejściem do siedziby Kolegium, które prawdopodobnie było jedynym elementem budynku, który wyróżniał się pod względem wyglądu. Podwójne drzwi miały wielkość dwóch rosłych mężczyzn i przyjemną, złotą barwę, jakby ktoś odlał je ze złota. Na ich powierzchni wyrzeźbiono płaskorzeźby przedstawiające najrozmaitsze istoty zamieszkujące Azyl. I tak można tam było znaleźć jakiegoś niebianina, zacięcie kłócącego się z czartem. Gnoma demonstrującego kuglarskie sztuczki grupie ludzkich, elfich i goblińskich dzieci. Gdzieś indziej krasnolud targował się z infrytem o cenne bojowego topora.

Drzwi wykonane były z nadzwyczajną precyzją i wiele czasu możnaby spędzić przyglądając się przedstawionym na nich scenom, jednak Ana nie dała swoim towarzyszą czasu na podziwianie czegokolwiek. Jednym ruchem sprawiła, że drzwi otworzyły się przed grupą i dumnym krokiem wkroczyła do budynku. Pozostali chcąc, nie chcąc, musieli ruszyć za nią, mijając prosty portal, w którym znajdowały się drzwi i nie zaszczycając spojrzeniem witraża umieszczonego ponad nim. Pomimo to zdążyli zarejestrować, że kolorowe kawałki szkła ułożone były w kształt dziwnego kwiatu, który zdawał się być połączeniem wielu innych roślin.

Najciekawsze czekało jednak dopiero wewnątrz budynku. Zamiast po zimnej, kamiennej podłodze, grupa stąpała po miękkiej, mokrej ziemi. Powietrze było wilgotne i wypełnione zapachem kwiatów. Zasadniczo wszystko to nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że podróżnicy znaleźli się w środku okropnie zaniedbanego ogrodu. Ze wszystkich stron otaczały ich różne rośliny. Część z nich doskonale znali, inne były im zupełnie obce. Jednak wszystkie bez wyjątku kwitły, otaczając podróżników całą gamą barw. Nawet Ana była zaskoczona widokiem tego ogrodu. Gdy była tu ostatnim razem, siedziba Kolegium wyglądała zupełnie inaczej.

- Edilius? Jesteś tu?

Pytanie Any przez dłuższy czas pozostało bez odpowiedzi i gdy kobieta już szykowała się do zadania go po raz kolejny, rośliny po jej prawej stronie zafalowały i po chwili wypadł z nich spocony i pobladły mężczyzna. Czarne, krótko przystrzyżone włosy, w które zaplątało się kilka kwiatów i gałązek, oraz przyklejona do czoła krótka grzywka, były pierwszym co dostrzegało się w wyglądzie mężczyzny i jako pierwsze wywoływało niepokój. Było z tymi włosami coś nie tak, coś czego nikt z obecnych nie potrafił zdefiniować. Drugą rzeczą, która rzucała się w oczy w wyglądzie mężczyzny, była jego młoda, wręcz chłopięca buźka i mina aniołka, który dopiero, co wysadził gabinet swojego ojca w powietrze. Wydawało się, że ten przyjazny wyraz człowiek ma przyczepiony do twarzy na stałe. Ostatnim, co zaskakiwało były oczy adepta. Wszystko byłoby z nimi w porządku, gdyby nie fakt, że białka miały zieloną barwę, a za to tęczówki były idealnie białe.

Chłopak zatrzymał się przed Aną zgięty w pół, z rękoma opartymi na kolanach. Najwyraźniej miał za sobą spory bieg, bo sapał, jakby ledwo co zdołał uciec przed stadem tygrysów.

- Wi... Witam... Pa... ni... Ann...- mężczyzna najwyraźniej starał się mówić pomimo zadyszki, ale niezbyt mu to wychodziło.
- Spokojnie Edilius. Po pierwsze złap oddech, a później zrób coś z tymi oczami. Białka powinny być białe, a tęczówki zielone. Ile razy będzie trzeba ci to powtórzyć zanim zapamiętasz?

Mężczyzna nic nie odpowiedział, ale najwyraźniej uwaga Any zawstydziła go, co nietrudno było poznać po zaczerwienionych policzkach. Edilius zamknął oczy, a gdy po chwili ponownie je otworzył, wyglądały już dokładnie tak jak powinny.

- Świetnie chłopcze.- skomentowała Ana, poczym odwróciła się w kierunku swoich towarzyszy- To jest Starszy Adept Edilius. Mój dawny przyjaciel i... pomocnik. Ale o tym będziemy mogli porozmawiać kiedy indziej. A teraz Ediliusie powiedz mi co tu się stało?
- Tu? Ach, znaczy się w przedsionku. Emm... Wpadliśmy na pomysł, że możemy stworzyć galerie obrazów. Ale chcieliśmy, żeby były bardziej interesujące, więc zamiast malować je farbami, to chcieliśmy ułożyć je z kwiatów. No, ale te rośliny tak wolno rosły i za nic nie chciały kwitnąć, więc wraz z paroma Adeptami postanowiliśmy użyć zaklęcia przyśpieszonego wzrostu. No i chyba troszeczkę przesadziliśmy z ilością energii, jaką włożyliśmy w zaklęcie. Ale tylko troszeczkę...
- Tak, to wszystko tłumaczy. A czy Starsi Adepci wciąż mają przywilej wydawania licencji?
- Tak, proszę Pani. A czemu Pani pyta?
- Potrzebuje parę dla moich znajomych. Możesz mi kilka wypisać?
- Emm... przecież wie Pani, że nie mogę! To byłoby wbrew zasadą Kolegium. Wpierw musiałbym zbadać osoby, które chcą uzyskać licencje, potem poddać je kilku testom, a na koniec odebrać od nich przysięgę. No i jeszcze w grę wchodzi kwestia wynagrodzenia dla Kolegium...
- Ediliusie, o zapłatę nie masz się, co martwić. Przecież wiesz, że jeżeli mi na czymś zależy, to nie żałuje pieniędzy. Pamiętam, że jak byłeś w mojej rezydencji, to bardzo spodobał ci się jedna z rzeźb, który to był?
- Oryginał „Złotego kota z Adrosis”...
- Świetnie, a więc moi ludzie przyniosą jutro rano rzeźbę, a ty wypiszesz mi teraz licencje. Dalej, biegnij po pergaminy, pieczecie i atrament.
- Ale pani, ja nie mogę. Przecież, to będzie wbrew procedurze!
- Dla mnie zrobiłeś wyjątek, pamiętasz Ediliusie? Dlaczego nie miałbyś go zrobić kolejny raz? Zapłata cię nie zadowala?
- Nie, Pani, zawsze byłaś dla mnie bardzo hojna. Ja po prostu nie wiem, czy powinienem.
- Z całą pewnością powinieneś. Nie ma nic złego, w tym, że chcesz zdobyć kolejne wspaniałe dzieło do waszej Wielkiej Galerii. A co się stanie, jeżeli parę osób zyska licencje szybciej niż zwyczajnie? Nic! A jeżeli teraz odmówisz, być może stracisz jedno z największych dzieł, być może to, które dopełni waszą Wielką Galerie. Chciałbyś tego?
- Nie...
- No to leć po przybory, a ja i moi towarzysze poczekamy tu na ciebie.


Chłopak wahał się jeszcze przez moment, poczym niepewnym krokiem ruszył w kierunku z którego przyszedł. Po chwili zniknął pośród gęstej roślinności. Nie trzeba było długo czekać na jego powrót, z całym asortymentem dość zwyczajnych przyrządów pokroju pióra, atramentu, paru skrawków pergaminu, niewielkiej deski, pieczęć i jeszcze kilku sakiewek. Starszy Adept wygodnie usadowił się na ziemi, na kolanach kładąc drewniany „blat”, przybory rozstawił wokoło siebie, poczym patrząc ze śmiertelną powagą na Sae, głosem prawdziwego profesjonalisty zapytał:

- Imię szanownej pani?

***

- Nie wierzę! To jakieś głupie oszustwo! Nie możliwe, żeby ten zapieczętowany skrawek papieru, posypany odrobiną proszku, pozwalał legalnie korzystać z magii.

Cała grupa stała na szczycie schodów prowadzących do siedziby Kolegium. Nad ich głowami nocne niebo przecinały smugi różnych istot w pośpiechu zmierzających do swoich legowisk, żeby bezpiecznie spędzić noc. Valquar stał w jednej dłoni zaciskając pergamin jaki otrzymał od Starszego Adepta i wyzywająco patrzył na Ane. Ubrana na czarno kobieta spodziewała się takiej reakcji, dlatego zachowanie elfa ani odrobinę nie wyprowadziło jej z równowagi. Gdy sama przyszła po licencje, też spodziewała się czegoś niesamowitego, jakiś magicznych rytuałów, czy chociaż jakiegoś magicznego przedmiotu. A tu zwyczajny, zapieczętowany skrawek papieru z napisanym imieniem osoby posiadającej licencje. No cóż... może nie było to zbyt magiczne, ale ważne, że działało.

- Spokojnie mój drogi. Nie ma powodu żebyś się tak unosił. Ty i twoi towarzysze macie licencje. Teraz trzeba tylko zebrać wszystkich, wręczyć im pergaminy i omówić sposób w jaki chcecie zająć się Istahrem. Możemy więc ruszać, czy wolicie się tutaj kłócić i przyciągnąć czyjąś uwagę? Może i macie swoje maski, ale nie zapewnią wam one pełnej ochrony, jeżeli będziecie zbytnio przyciągać zainteresowanie.

Sae też była zaskoczona tym, czym okazały się licencje, ale w przeciwieństwie do towarzyszy nie dała tego po sobie poznać. Było wielce prawdopodobne, że „zła i okrutna” niziołka zdobyła licencje, gdy była w Azylu ostatnim razem. Nie powinna więc być zdziwiona jej formą.

- Ona ma rację elfie. Nie mamy czasu do stracenia, a już na pewno nie możemy go marnotrawić na kłótnie. Licencje są prawdziwe, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A skoro ich sprawę mamy już za sobą, pora ruszać do „Przybytku Pieśni”.

Skrzypaczka nie czekała już nawet na odpowiedź towarzyszy, tylko obróciła się na pięcie i pośpiesznie ruszyła na przód. Odczuwała dziwny niepokój, choć sama nie była pewna, co jest jego źródłem. Z całą pewnością nie licencje, a więc co?





Azyl

„Przybytek Pieśni”


Coś delikatnego otarło łzy z oczu Leariona. Zaskoczony gnom drgnął i spróbował się cofnąć, ale gdy poczuł, jak ktoś ujmuje go za nadgarstek, od razu zrozumiał. Airuinath odzyskała przytomność i teraz klęczała tuż obok niego. Gnom spodziewał się, że kobieta zapyta go o Fialara, ale jednak pytanie nie padło. Czy więc Pocieszycielka już wiedziała?

- Fialar... on... odciąga tego konstrukta.

Kłamstwo ledwo przeszło przez zaciśnięte z goryczy gardło i niewiele brakowało, a z oczu Leariona znów pociekłyby łzy. Jednak ślepiec nie chciał rozpłakać się, jak małe dziecko, na oczach Airuinath. Dopiero teraz gnom zrozumiał, że nie tylko on wiele stracił. Pocieszycielka straciła całą swoją przeszłość, wspomnienia, męża i oddanego przyjaciela. Jednak oni nie zginęli... oni po prostu nigdy nie istnieli. Ale to tak naprawdę nie miało znaczenia. Airuinath utraciła bardzo wiele, ale pomimo to Learion nigdy nie widział, żeby kobieta pozwoliła sobie na chwilę słabości.

- Wiem Learionie... Wiem. Ale nie możemy tu zostać. Chodź, musimy stąd wyjść.

Jej głos zdawał się być spokojny, ale ślepiec słyszał w nim smutek. Ona wiedziała, co teraz dzieje się w duszy gnoma. Wiedziała, bo kiedyś sama to czuła, a pomimo to pozostała silna. Learion skinął głową i z pomocą kobiety podniósł się na nogi. Powoli, ramię w ramię, ruszyli w kierunku wyjścia, a tuż za nimi podążały dwa żywe, milczące przedmioty.

***

Choć podróż nie była długa, to znalezienie odpowiedniego dachu i dostanie się na niego zajęło trochę czasu. Jednak warto było się pomęczyć, ponieważ miejsce było idealne. Niezbyt blisko, ale też nie za daleko od „Przybytku Pieśni”, z doskonałym widokiem na wejście. Airuinath siedziała w pobliżu krawędzi obserwując, a Learionowi nakazała położyć się i odpocząć. Z początku gnom nie chciał się zgodzić, ale ostatecznie poddał się, choć wiedział, że i tak nie zdoła zasnąć.

Leżąc na plecach Learion zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło. Nad złym działaniem maski, nad zniknięciem konstrukta... nad wszystkim. Jednak jego rozważania prowadziły do nikąd. Zbyt mało wiedział na pewno, a zbyt wiele się domyślał, by móc dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków.
Nagle coś się zmieniło... coś tuż na granicy świadomości. W ciemności, która otaczała Leariona naglę zapłonęła niewielka iskra. Zamigotała... poczym zgasła... i zapłonęła na nowo. A zaraz za nią, kolejne światełka rozpalały się gdzieś w oddali. Mrok, w którym ślepiec przebywał od bardzo dawna, nagle nabrał ciemnogranatowej barwy, a na jego tle zapaliła się cała masa drobnych świetlistych punktów. Learionowi aż zaparło dech, gdy zrozumiał co się dzieje. On... On miał wizję! Wizję nocnego nieba!

Airuinath z troską spojrzała na towarzysza, gdy ten nagle poderwał się do pozycji stojącej, by po chwili uklęknąć i zacząć wodzić rękoma na około siebie, jak ślepiec, który czegoś szuka. Pełna obaw kobieta powstała i ruszyła w kierunku przyjaciela.

- Learionie co robisz?
- Cii... Nie ruszaj się, bo go spłoszysz.
- Kogo?
- Fialara.


”O nie. Z żalu postradał zmysły”

- Learionie tutaj nikogo nie ma poza nami.
- Jest! Czuję go! Przesłał mi wizję nieba. On tu jest, wrócił.
- Przyjacielu połóż się i odpocznij. Jesteś zmęczony. Musiałeś się zdrzemnąć i coś ci się po prostu przyśniło.


Jednak Learion nie słuchał towarzyszki. Jego dłonie sunęły po powierzchni dachu w poszukiwaniu przyjaciela. Gnom był pewien, że Fialar gdzieś tu jest, czuł jego obecność. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że jego dłoń na coś natrafiła. To było jak zanurzenie ręki w ciepłej wodzie, ale trwało tylko krótką chwilę, po której dziwne uczucie obecności Fialara nagle znikło. Niemal równocześnie do uszu ślepca doszedł zaniepokojony głos Airuinath.

- Learionie, Sae i pozostali wrócili. Widziałam, jak przed chwilą wchodzili do „Przybytku Pieśni”, ale był z nimi ktoś jeszcze. Chyba kobieta, ale jest zbyt ciemno, a lampy oświetlające wejście do Przybytku dają za mało światła, żebym mogła mieć pewność.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 10-05-2008 o 14:29.
g_o_l_d jest offline