Cliff przeciągnął się leniwie. Czuł się świetnie. I w zasadzie nie miał nic do roboty. "Pobyczyć się na słoneczku" - pomyślał...
Ze słodkich marzeń wyrwał go głos brata.
- Już idę - odpowiedział. - Na śmierć zapomniałem...
Nic dziwnego - od chwili powrotu do domu traktowany był jak inwalida. Zarówno brat, jak i bratowa Hilda, dbali o niego jak o skarb. Również Estera, chociaż od dawna mieszkała w innym mieście, dowiadywała się o jego zdrowie. - Pamiętasz chociaż, że dziś wielki targ? - dobiegł go głos brata.
- Pewnie, że pamiętam - padła zdecydowana odpowiedź.
Gwar, spowodowany przez tłumy przybywające do miasta, wylewał się nawet za mury miejskie, zatem o zapomnieniu o tak ważnym dniu nie można było nawet marzyć.
- Aleś się wystroił - usłyszał, gdy stanął w drzwiach jadalni.
W zasadzie nawet się nie zdziwił. Nigdy jeszcze nie wychodził do miasta w kaftanie kolczym z mieczem u boku. Z drugiej strony - dopiero od trzech dni miał tę zbroję i nawet gdyby bardzo chciał, nie mógłby paradować w niej wcześniej....
- Masz poderwać jakąś dziewczynę? - kontynuowała Hilda, kryjąc z trudem uśmiech.
Siadając do stołu machnął ręką.
- Mam złe doświadczenia z dziewczynami - stwierdził.
Co prawda sprawa z Karen zakończyła się pomyślnie, ale ile krwi napsuła całej rodzinie...
- Poza tym żona to kotwica dla marynarza - zacytował stare powiedzenie. Nie wnikał w to, że nie zamierzał szukać pracy na morzu. Uważał, że ci, co szukają przygód na lądzie również nie powinni mieć żon...
- No chyba, ze bym znalazł taką jak ty - uśmiechnął się do bratowej. - Masz złote serce i złote ręce. To - wskazał na pusty już talerz - było pyszne.
- Widzę - stwierdziła z nieskrywanym już uśmiechem bratowa - że wrócił ci nie tylko apetyt, ale i giętkość języka. Uważaj tylko - pogroziła mu żartobliwie palcem - byś nie wpakował się znów w jakieś tarapaty ze spódniczkami.
- To mi nie grozi - powiedział wstając od stołu i ruszając za bratem. - Kto raz się sparzył...
Wychodząc nie dostrzegł spojrzenia bratowej, mówiącego, ze jednak ona ma rację...
Do targu nie było daleko. I było na tyle wcześnie, że na placu było jeszcze dużo wolnych miejsc. Poza tym było widać, że kupujący dopiero co zaczęli napływać na targowisko.
- Zdążyliśmy w porę - stwierdził Jonatan, gdy stragan już stał, a towary zachęcały do kupowania.
Cliff rozejrzał się. Inni kupcy, którzy przybyli później, już zaczynali się spierać o to, kto komu zajął miejsce.
- W zasadzie powinieneś wykupić stałe miejsce - powiedział do brata.
Jonatan skrzywił się,
- Był taki pomysł, ale się zmył - powiedział ponuro. - Było paru geniuszy, którzy się nie zgodzili i plan upadł. Ktoś pożałował kilku groszy, jakie by trzeba zapłacić za porządek...
Cliff poklepał go po ramieniu.
- Co się odwlecze, to nie uciecze - pocieszył go. - Następnym razem się uda. A poza tym - spojrzał na wyłożone towary - nawet gdybyś schował się w samym kącie, to i tak miałbyś klientów. O - pokazał wzrokiem - już nadciągają...
Trzy rozgadane niewiasty sunęły wyraźnie w ich stronę, chociaż ich wzrok był skierowany nie tylko na towary, ale i na Cliffa.
- Panie Jonatanie - zaczęła pierwsza - czy ma pan...
Cliff nie czekał, aż kobieta skończy mówić.
- Wrócę wkrótce - powiedział do brata.
- Żegnam panie - skłonił się uprzejmie. - Miłych zakupów...
Odchodząc czuł na plecach co najmniej jedno spojrzenie. Ale nie miał zamiaru się oglądać. Postanowił zobaczyć, co ciekawego pojawiło się na targu...
W końcu, jakby nie było, był synem kupca... |