Diego
Wyszedłeś z karczmy. Przy wozie niziołka kręciły się dzieci. Nie dane im jednak było zaspokoić ciekawości i zajrzeć do środka pojazdu, bo owczarek czujnie krążył wokół. Ale sama Gorliwe interesowała dzieci równie mocno jak wóz. W końcu chłopiec bez ręki pierwszy odważył się pogłaskać bestię, na co pies... zmrużył z rozkoszy oczy. Niemniej więcej odważnych nie było.
Jak każdego z tych kilku dni w mieście poszedłeś na drugą stronę rzeki. Tam, gdzie mieszkał August de Baries. Dom rodziny de Barries nie równał się z rezydencjami Alei Książęcej, ale i tak robił wrażenie. Dwupiętrowy, dwuskrzydłowy, ze stajniami i domkiem służby, z ogrodem w bretońskim stylu. Wiedziałeś, że z tyłu za żywopłotem jest w okalającym posiadłość murze dziura, ale przeciskanie się miedzy krzaczorami nie licowało z Twoją godnością, Jeszcze. Bo
"godność jest wprost proporcjonalna do cierpliwości. A cierpliwość do posiadanej gotówki. -
Sam to wymyśliłem? Czy kogoś cytuję?"
Irytował Cię fakt, że nie znasz twarzy swego wroga. Trudniej nienawidzić kogoś takiego. Natomiast dwukrotnie widziałeś karocę i mimo, że aksamitna kotara w jej oknie ani drgnęła, wiedziałeś kto był w środku. Ale nie po to tu przyjechałeś, nie dla wykradzionych spojrzeń i zapachu mimozy. Ciebie przywiodła potrzeba zemsty.
Znowu wydawało ci się, ze firanka w oknie na piętrze się poruszyła.
"Cisnąć w okno kamieniem?" Takie myśli w ogóle nie powinny przychodzić Ci do głowy. Zdecydowanie czas zradykalizować kroki.
Wobec czego udałeś się do łaźni by odświeżyć się przed wieczorem.
Amfiteatry w Brionne były dwa. Już zdążyłeś się potknąć o symetryczność miasta: dwa rynki, dwa parki, dwa cmentarze. Ale przypuszczałeś, że chodzi o ten na prawobrzeżu. Tam miało się odbyć przedstawienie.
Zjawiłeś się punktualnie. Do amfiteatru zewsząd ściągali ludzie. Ty bezbłędnie skierowałeś swe kroki w stronę stojących nieco z boku trzech mężczyzn. Bo choć nie wiesz dlaczego, nie byłeś zaskoczony, że go rozpoznałeś - Augusta de Baries.
Niechęć między nieznajomymi a Twoim wrogiem była wyraźnie zauważalna.
-
Pan wybaczy. To nie czas i miejsce na tę rozmowę – młody briończyk zwracał się tylko do jednego z mężczyzn, głos mu drżał –
Wracam do rodziny.
Wysoki, przystojny arystokrata
patrzył w Twoim kierunku
-
Nie tak szybko Auguście –odezwał się tonem nienawykłym do sprzeciwu –
Chciałem Ci kogoś przedstawić. "Danie podane na tacy" Pappo
Nie zawiodły Cię instynkty. Zjadłeś znakomity posiłek, a właściwie przekąseczkę. Tajemnica zimnych lodów nie dawała ci spokoju, ale postanowiłeś rozwiązać ją później i nie przeszkadzać obsługującemu Cię dziewczęciu w flircie z młodym szlachcicem.
Gdy wyszedłeś z karczmy okazało się że Gorliwe oddaliła się samowolnie od wozu. To nie było typowe zachowanie. Dwukrotnie musiałeś zagwizdać by w końcu wyłoniła się zza zakrętu.
Powolutku jechałeś przez Brionne. Na moście ruch odbywał się w ślimaczym tempie. Razem z innymi obserwowałeś zamieszanie na nabrzeżu w porcie, gdzie spławiający drzewo flisacy wyławiali jakieś ciało z wody. Na szczęście stąd niewiele było widać. Choć parę osób najwidoczniej miało w tej materii odmienne od Ciebie zdanie, a zaaferowany chłop, ewidentnie nie miastowy, zawracając zaprzężony w osła wóz, jeszcze dodatkowo zablokował drogę. Przez olbrzymi korek, który to spowodowało przedarło się dopiero kilku szlachciców w czerwono-złotych mundurach. Za nimi udało Ci się w końcu powoli ruszyć.
Po kolejnych dwudziestu minutach stanąłeś pod „Piańskimi progami”. Karczma i dom wujostwa obok skąpane były w słońcu. Wszedłeś do środka z okrzykiem „Niech Esmeralda Błogosławi tej karczmie i jej właścicielom”. I zatrzymałeś się w progu zaskoczony. Nie było gości, a na środku izby ciocia Seia płakała głaszcząc inną szlochającą niziołkę.
-
Pappo, synku – ciotka podbiegła do Ciebie i uścisnęła mocno. -
Jak dobrze, że już jesteś.
– Nie przejmuj się nami. Już nam lepiej. - Faktycznie obie jak na komendę wyciągnęły białe krochmalone chustki, w które wysmarkały się donośnie.
-
Zamknięte bo wieczorem popremierowa impreza Jabell, a martwimy się trochę bo zniknęła córka Fuksji. – wyjaśniła Ci ciotka -
Kojarzysz Fuksję? Prawda? To córka siostry żony mego brata Sama, płynęli z nami po Reiku kilka lat temu...Ale ciotka nie rozgadała się na dobre, choć wiedziałeś, że potrafiła. Zamiast tego razem z Fuksją wprawiły w ruch cały dom. Także wkrótce wszystko zaczęło wyglądać, tak jak oczekiwałeś . Dostałeś przytulny pokój z wielkim łożem i kominkiem, ciepłą kąpiel, zajęto się Twoimi końmi, a z kuchni zaczęły dobiegać cudne zapachy.
Peter
Całkiem jędrna wydała Ci się pierś staruszki. Ale gdy, na Randala, zareagowała zalotnym uśmiechem, a Ty przez chwile miałeś ochotę też się uśmiechnąć, pomyślałeś, że może jednak najpierw burdel, potem inne przyjemności.
-
Przecież nie będę starucha biła, bo mi zejdzie – odpowiedziała na Twoją propozycję zmiany celu uderzeń – głos też miała przyjemny, jak się nie darła.
40-letni staruch chyba nie usłyszał tego niespodziewanego przejawu troski swojej, hmm...partnerki?, bo oddalał się właśnie pośpiesznie.
Spojrzałeś groźnie na kilku gapiów, którzy najwyraźniej nie kupili biletów na wieczorny spektakl i próbowali bawić się za darmo na tym improwizowanym przedstawieniu. Podziałało. Gawiedź rozeszła się szukając innej rozrywki. Teraz obgadywano wóz niziołka i strażników przeszukujących fircyka z kwiatami.
Nie przepadałeś za gwardią miejską ruszyłeś więc w stronę dzielnicy kupieckiej.
Krążyłeś wąskimi uliczkami, bo idąc prosto do celu za dużo można przegapić. Miasto żyło intensywnie, czego nie można powiedzieć o wszystkich jego mieszkańcach. Na przykład o wyławianej właśnie z rzeki dziewczynie. Młoda, niezbyt ładna, niezbyt bogata sądząc po przyodziewku. Pchnięta raz mieczem. I z pierścionkami na dłoniach. Cóż, te dostaną się strażnikom.
Szedłeś dalej. W uliczce prowadzącej do Rynku Małego znalazłeś całkiem niezły nóż i kapelusz, no może śpiący obok nich facet, znalazł je pierwszy, ale nie budziłeś go żeby zapytać. Nachylałeś się właśnie by znaleźć niezłe buty, Twój rozmiar, kiedy z hukiem przywitał Cię znajomy. Zalany facet wstał i nie zwracając na was uwagi ruszył przed siebie.
-
Ha, Peter – znajomy zagaił inteligentnie, a Ty myślałeś jak bardzo tego trutnia nie lubisz i co byś mu zrobił, gdyby nie był co najmniej tak duży jak Ty. –
Słyszałem, coś, co pewnie chciałbyś usłyszeć... – wyraźnie zaczął negocjacje
Machat
Białowłosa wzięła od Ciebie lilię i może nawet uzyskałbyś jakiś efekt, ale okładany mięśniak w tym samym czasie chwycił ją za cycek i tego pojedynczy kwiatek nie mógł przebić.
W czasie incydentu ze strażnikami kulawy zniknął Ci z oczu.
Pomyślałeś, że w teatrze może nadarzyć się okazja upłynnienia większej ilości towaru. Kusił Cię dodatkowy zarobek, w sumie plotka wymieniała parę szlacheckich nazwisk uzależnionych od Briońskiego snu. Gdyby kupowali bezpośrednio od Ciebie...
Liza wyglądała wspaniale. Dobrze się czułeś idąc z nią pod rękę do amfiteatru. Wyszliście trochę wcześniej, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Chciałeś zabłysnąć jakimś wyśmienitym żartem, ale wyszedł wam spacer w ciszy i była to cisza bardzo przyjemna.
Już pod samym teatrem ustawiła się kupa żebraków węsząc tu dzisiaj dobry zarobek. Liza wysupłała miedziaki z sakiewki. Chciałeś ją powstrzymać, ale co miałeś powiedzieć?
"Przestań, to nie żaden weteran, ślini się bo za dużo ćpa i pije, wiem, bo kupuje od Twego wuja i żebyś dziewczyno widziała jak mieszka, nie na darmo ma ksywę Książę." Spacer w milczeniu to dobre rozwiązanie.
Niedaleko wejścia do amfiteatru, głównego, bo kupiłeś naprawdę drogie bilety, zobaczyłeś jednego z potencjalnych, wymarzonych klientów. Oktawian de Maurissaut wysiadał z powozu i szedł w stronę Jana de Veille – książęcego szampierza.
Eryk
Miło było rozmawiać z dziewczętami, jeszcze milej pogadać z Misiem. Niestety z nowych rzeczy o wdowie de Chenier dowiedziałeś się jedynie, że ma na imię Julia. Do rozwiązania nurtującej Cię zagadki zostało tylko kilka godzin.
Wieczorem punktualnie stawiłeś się w rezydencji. Służący wprowadził Cię do salonu. Czekałeś uzbrojony w cierpliwość i niezmierzone pokłady dobrego wychowania. Ale po 30 minutach zacząłeś wątpić w dobre wychowanie narzuconej towarzyszki. Z trudem powstrzymałeś się od ruszania bibelotów poustawianych na pólkach i kominku. W końcu pani de Chenier pojawiła się.
-
Mam nadzieję, że nie spodziewa się Pan spędzić ze mną wieczoru – zaczęła bez ogródek –
Pana ciotka to niezwykle uparta osoba i świetnie udaje głuchą, och proszę się nie oburzać, że nazywam rzeczy po imieniu – przerwała domniemaną próbę protestu -
więc postanowiłam rozmówić się z Panem. Niezależnie od tego co pani Dambasle wspólnie z moim pasierbem knuje, ja w tym nie będę uczestniczyć.
-
Proszę – wręczyła Ci dwa bilety do teatru –
niech Pan zabierze kogoś w swoim wieku.-
Miłego wieczoru – odwróciła się jeszcze w drzwiach -
i niech Pan już idzie.
Miałeś niesympatyczne uczucie deja vu. Drugi raz dzisiaj kobieta zmusiła Cię do wysłuchania monologu i nie pozwoliła zareagować.