Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2008, 09:37   #8
zbik_zbik
 
Reputacja: 1 zbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumny
Thoden.

Tarczownik był zadowolony z akcji w karczmie, jeszcze się odwrócił czy nikt go nie goni, ale nikogo nie dostrzegł. Pociągnął kolejny łyk rumu. Zza rogu wybiegł młody mężczyzna, średniego wzrostu, o czarnych włosach i kolczykiem w uchu, wpadłby na Thodena gdyby nie to że był krasnoludem. Przeskoczył nad Jego głową tylko muskając lekko rude włosy. ‘Długi Język’ zdenerwował się tak bardzo że twarz stała się czerwieńsza od brody, a i ta trochę jakby pociemniała…
Odwrócił się i posłał za człowiekiem masę wulgaryzmów w swoim i ludzkim języku łącząc je jakby to miało jakiś sens, ale w połowie swoich ‘wywodów’ przerwał gdyż dostrzegł jedną z dziewek karczemnych ze strażnikiem miejskim idących w jego stronę. Szybko się zawrócił i zaczął biec ale zza rogu wyskoczyło kilku innych strażników, był to pościg za tamtym człowiekiem, niefortunnie wpadli na ciebie i wszyscy leżeli na ziemi, niestety krasnolud pod nimi wszystkimi, w tym czasie strażnik z kelnerką zdążyli dojść, a ona wskazała palcem na brodę krasnoluda wystającą ze stosu ciał które powoli się podnosiły. Gdy tylko to było możliwe Thoden wstał i próbował uciec ale trafiła go w tył głowy pałka jakiegoś strażnika. Cios był silny i próba ucieczki zakończyła się na ziemi i utracie przytomności.

Oczy się otworzyły i zobaczyły kamienny mur. Zamknęły się i znów otworzyły. Krasnolud zdziwił się: „skąd mur przede mną, jak ja leże na plecach”. I poczuł że nie ma na sobie zbroi, zerwał się jak polany zimną wodą i nie zwracając uwagi gdzie jest szukał zbroi topora i reszty ekwipunku. Dopiero po chwili – jak przystało na krasnoluda zaklął i ruszył do drzwi. Ale nie było drzwi tylko krata. „Jak to krata, gdzie ja jestem?” Wyraz zdziwienia był niezwykle zabawny i staruszek w kącie zaśmiał się i prawie zakrztusił przy tym wodą.
Thoden rozejrzał się, był w pomieszczeniu 2x2 przy dwóch ścianach sienniki przy jednej drzwi a właściwie kraty zamknięte kłódką a naprzeciwko malutkie zakratowane okienko. Już wiedział gdzie jest…

Rezen Groun.

Uciekał ile sił w nogach, za jeden budynek, za drugi, mało nie wpadł na jakiegoś krasnoluda, ale na szczęście był niski i udało się go „przelecieć”, był już daleko gdy krasnolud zaczął przeklinać. Przeskoczył jakiś płot, przemknął przez jakieś podwórko zabierając po drodze z czyjegoś stolika jeden z dwóch pączków leżących na talerzyku. Dotarł na rynek, jeszcze raz obszukał się, i znów nie znalazł sakiewki. A dobrze pamiętał że na statku zabrał sakiewkę jakiemuś kupcowi. Niestety, był to dzień targu, a to znaczy – dzień złodziei. Znaczy to po prostu, że w tym mieście jest ktoś lepszy niż on. „Ciekawe czy jest gildia” – zastanowił się zabierając komuś ze straganu ładne, skórzane, czarne buty. Ruszył dalej.
- Rezen Groun? – usłyszał za swoimi plecami. „Skąd mógłby ktoś mnie znać” – pomyślał i ruszył dalej udając że to nie do niego. Za chwilę ktoś stanowczo pociągnął go za ramie, wręczył list i odszedł. Zacząłeś czytać.

Witaj, cieszę się że jesteś w naszym mieście, mam dla ciebie pracę, nie będzie ona dla Ciebie zbyt trudna – a przynajmniej mam taką nadzieję - można zarobić sporą sumkę. Moja propozycja to 1000ZK za wykonanie, niezależnie od czasu w jakim to zrobisz. Niestety nie mogę zdradzić więcej szczegółów, jeśli się zdecydujesz to zapraszam do zamku na głównym trakcie północnym kilka wiorst od miasta. Czekam na Ciebie jutro przed południem.
Z uszanowaniem Sokół


Felix Kordan

W południe już nie było co sprzedawać, został mu ostatni duży bochen czarnego chleba. Felix dał go sąsiadowi.
To w podziękowaniu za podwiezienie – powiedział po czym machnął ręką i ruszył targiem, musiał jeszcze sam zrobić trochę zakupów. Kupił trochę ubrań, igły z nićmi, szczotkę do podłogi, kilka worków i innych tym podobnych rzeczy które były w domu po prostu potrzebne, szedł już całkiem załadowany wszystkim, ale nie chciał wracać z sąsiadem bo musiałby długo czekać, postanowił że zaniesie wszystko sam. Ruszył miastem przeciskając się przez tłumy. Bardowie śpiewali prawie na każdym rogu głównej ulicy, nawet on wrzucił do kubełka jednego z nich jakiegoś miedziaka.
Kordan przypomniał sobie że jest głodny. Wszedł do jednej z karczm, jak pewnie wszystkie inne była pełna, ale znalazł miejsce przy jednym ze stołów, przy którym siedzieli flisacy ale zgodzili się aby się dosiadł.

Cliff Diamond.

Szedł w gruncie zadowolony z tego że dziewczyny wodzą za nim wzrokiem. Uśmiechnął się do kilku, do innych mrugnął okiem, tak podobał im się, zaśmiał się w duchu.
Ruszył oglądając stragany a właściwie produkty na nich wystawione, Zobaczył ładne czarne skórzane buty, na pewno mocne i wygodne, nadawały by się na przygody na lądzie. Spojrzał na kupca i zapytał.
- Mogę przymierzyć? – wskazał na buty, a właściwie na puste miejsce… przed chwilą były tu buty. Kupiec się rozłościł i zaczął się na Cliffa wydzierać, oskarżał o złodziejstwo jednocześnie nie ruszając się z miejsca.
- Panie gdybym je ukradł to bym tu nie stał. – zabrzmiało to racjonalni i kupiec ucichł, ale tylko na chwilę bo wymyślił że zrobił to wspólnik, znów się wydzierał. Sytuacja wzbudziła zainteresowanie trzech strażników którzy wyraźnie zmierzali w tą stronę.

Drax.

Wyszedł z domu, był już trochę umęczony, pan Felipe zaproponował kolejny nocleg właściwie za darmo, Elf zgodził się ale obiecał, że wieczorem umyje okna. Ruszył spokojnie w stronę targu.
- Drax, mam coś dla ciebie. – dobiegł głos z tyłu, zanim się odwrócił list był już w jego rękach a człowiek który go dawał gdzieś znikł.
- Dziwne, o co może chodzić – zastanawiał się głośno spoglądając na zapieczętowany kawałek papieru, przełamał pieczęć i otworzył list. Zdziwienie dosięgło granic, był on w języku elfów. W rodzimym języku Draxa. Zaczął czytać, pochłaniać znak, za znakiem. Przeczytał raz, drugi i trzeci. Za trzecim dopiero zastanawiał się nad treścią.
Witaj. Na wstępie wyjaśnię że nie jestem Elfem ale znam Wasz język. Potrzebuję pomocy, pomóc mogą mi tylko niektóre osoby, wśród nich jesteś Ty. Za pomoc oferuję ci wyżywienie i dach na głową w Rybim Brzegu przez cały czas wykonywania mojej prośby. Będziesz mógł w jej trakcie poznać wiele zachowań ludzkich i krasnoludzkich w najróżniejszych sytuacjach. Więcej szczegółów wyjawię Ci jutro przed południem. Czekam na ciebie w moim zamku na trakcie północnym, o strzał dobrego elfiego łuku od miasta.
Z uszanowaniem Sokół


Thrulir Hammerfll

Miał już dość bycia kapłanem, prawdziwa krasnoludka dusza wyrwała się w końcu z więzów. Ruszył szukać przygód. Znalazł je tuż za rogiem gdzie jakiś gość zaszedł krasnoluda od tyłu i przystawił nóż do gardła.
- Dawaj całą kasę jaką masz bo zginiesz – odezwał się udawany chropowaty głos. Thrulir wiedział już że to mięczak. Mocnym cisem z łokcia trafił człowieka w miednicę, ten upadł. Był to młody chłopaczek który chyba zaczynał łobuzerskie życie.
- Lepiej zacznij uczciwie pracować – rzucił napastnikowi były kapłan Sigmara zabierając mu sakiewkę, odwrócił się i ruszył na targ. Zatrzymał go jeden ze strażników miejskich.
- Dzień dobry, prosimy o kulturalne zachowanie na targu i nie używanie przemocy, straż miejska czuwa. – Thrulir kiwnął głową zdziwiony i poszedł dalej, odwrócił się i stanął na chwilę. Spojrzał na tego strażnika. Mówił te słowa do wszystkich krasnoludów wchodzącego na targ, i tylko do krasnoludów
 
__________________
Dobry dyplomata improwizuje to, co ma powiedzieć,
oraz dokładnie przygotowuje to, co ma przemilczeć.
zbik_zbik jest offline