Administrator | Cliff spokojnie wędrował przez targowisko. Od czasu do czasu uśmiechał się do co ładniejszej dziewczyny, uważając jednak, by nie przesadzić. Co prawda fakt, że otrzymywał uśmiech w odpowiedzi był wielce budujący, to jednak ciągle dźwięczały mu w uszach ostrzegawcze słowa bratowej. A kłopoty nie były mu do niczego potrzebne.
Zatrzymał się na moment przy straganie z bronią. Asortyment był dość bogaty, a z Johnem Parkinsonem, właścicielem straganu, znającym Cliffa jeszcze z czasów, gdy ten pomagał swemu ojcu, można było wymienić kilka uwag na temat znajdującego się na straganie oręża. Ucieszyć oko widokiem egzotycznego szamsziru i pochodzącego z niemal równie odległych stron kindżału. Tudzież podziękować za kolczy kaftan, który właśnie dzięki Johnowi trafił w ręce Cliffa.
- Świetnie się go nosi - Cliff poklepał się po okrytej zbroją piersi.
- Dziewczynom też się w tym podobasz - zaśmiał się John. - Widziałem, jak na ciebie patrzą. Tylko uważaj - dodał - by nie powtórzyła się historia z Karen.
Cliff uśmiechnął się z lekkim przymusem.
- Chyba zmądrzałem od tamtego czasu - powiedział i pożegnawszy się ruszył dalej. "To już druga osoba z gatunku 'życzliwych'" - pomyślał. - "Jeszcze coś wykraczą..."
Zbyt przesądny nie był, ale... No właśnie. Ale...
Ruszył dalej, by po paru krokach zatrzymać się przy straganie z wyrobami ze skóry. Kilkanaście pasów... szerokich i wąskich... Było nawet coś - mocowanie na nóż, które można by owinąć wokół kostki nogi i schować w bucie. - Ludzie to kupują? - spytał sprzedawcę.
Ten skinął głową.
- Od czasu do czasu.
Za plecami sprzedawcy wisiały ubrania... Długi do kostek płaszcz, z głębokimi kieszeniami i kapturem. Dwie krótkie kurtki, do pasa, podbite kożuszkiem, spinane u dołu dodatkowo skórzanym pasem z klamrą. Jedna cała czarna. Pachnąca nowością skóra błyszczała na ramionach i mankietach srebrem nabitych ćwieków. Obok wisiało coś w rodzaju długiej kurtki bez rękawów, z mnóstwem kieszeni, niektóre z nich były dobrze schowane i mogły pomieścić dużo niewielkich przedmiotów i mogły nie być tak łatwo wykryte. Było też kilka par spodni. Długie i krótkie, z grubej i delikatnej skóry, sztywne i miękkie. Przebierać, wybierać, kupować...
- Szukasz czegoś specjalnego, Cliff - spytał sprzedawca. Kolejny z licznej rzeszy pamiętających małego Cliffa przyjeżdżającego z ojcem na targ.
- Ta... - odpowiedział zapytany. - Ale nic z tego, czym pan dysponuje, panie Tomie. Potrzebne mi dobre buty...
Nieco zdziwione spojrzenie kupca spoczęło na obuwiu Cliffa. - A co masz tym do zarzucenia? - padło pytanie. - Na moje oko wytrzymają jeszcze kilka sezonów...
Cliff pokręcił głową. - Potrzebne mi buty, które wytrzymają wiele mil - powiedział - i ani mnie nie obetrą, ani się nie rozpadną...
- Masz zamiar biegać po pokładzie? Zawsze myślałem, że żołnierz okrętowy więcej leży w hamaku... - Prawie prawda - Cliff uśmiechnął się. - Ale dla odmiany mam zamiar trochę pospacerować po stałym lądzie.
- Skoro tak - kupiec odpowiedział uśmiechem na uśmiech - to mnie odwiedź przed wyjazdem. Wpadła mi w ręce wspaniała peleryna. Na oko twój rozmiar. Przymierzysz i jak będzie pasować, to jakoś się dogadamy. A buty - wskazał głową stojący kilkanaście metrów dalej stragan - to u Steffena. Nie znasz go... Jest dość humorzasty... Ale buty ma niezłe...
Stragan z butami... Na drewnianych kozłach, przyczepione za uszy wisiały szeregi butów, takich zwyczajnych, żółtych do smarowania przetopionym sadłem, takich już pod glanc przyszykowanych i ciżem kobiecych z czerwonymi sznurowadłami na wysokich obcasach. Są też lekkie sandały, domowe pantofelki i solidne buty dla każdego podróżnego. Wysokie buty z oślej skóry. Równie wysokie buty ze skóry - jak zachwalał sprzedawca - węża morskiego. - Piękna robota, okazyjna cena... - krzyczał handlarz na cały głos. "Skóra węża morskiego" - pomyślał Cliff z przekąsem. - "Ucho od śledzia..."
Ale nic nie powiedział. Jeśli znajdą się naiwni, to w końcu nie jego sprawa. A robota i tak wyglądała na solidną.
Jego wzrok padł na ładne czarne skórzane buty. Były wysokie, z wywijanymi cholewkami i grubą podeszwą. Wyglądały na mocne i wygodne, nadawałyby się na przygody na lądzie.
Spojrzał na kupca i zapytał.
- Mogę przymierzyć? – wskazał na buty, a właściwie na puste miejsce… przed chwilą były tu buty.
- Złodziej! - zawołał kupiec, a na jego twarzy odmalowała się wściekłość. - Ukradłeś te buty!
- Panieee - cień ironii błysnął w tonie Cliffa - gdybym je ukradł, to bym tu nie stał...
Zabrzmiało to racjonalnie i kupiec ucichł. Ale tylko na chwilę, bo pewnie nie mógł przeżyć straty.
- To twój wspólnik to zrobił! - rozdarł się ponownie.
Sytuacja wzbudziła zainteresowanie trzech strażników którzy wyraźnie zmierzali w tą stronę.
Cliff z trudem powstrzymał chęć nakarmienia kupca jego własnymi butami...
- Masz pecha - powiedział zimno. - Nie trafiłeś na kmiotka ze wsi... Jestem Cliff Diamond, i to jest moje rodzinne miasto... Nie mówiąc już o tym, że drogo cię będzie kosztować to oskarżenie... Grzywna za takie bezpodstawne oskarżenie jest nad wyraz wysoka...
Miał nadzieję, że kupiec zna to nazwisko... I że się opamięta... |