Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2008, 16:28   #1
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Post [Storytelling] Gdzież jest Twój Bóg?

Gdzież jest Twój Bóg?

Strzeż mojego życia, bo jestem pobożny,
zbaw sługę Twego, który ufa Tobie.
Ty jesteś Bogiem moim,
Panie, zmiłuj się nade mną,
bo nieustannie wołam do Ciebie.
Rozraduj życie swego sługi,
bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę.
Ty bowiem, Panie, jesteś dobry i pełen przebaczenia,
pełen łaskawości dla wszystkich, którzy Cię wzywają.
Wysłuchaj, Panie, modlitwę moją
i zważ na głos mojej prośby!
Wołam do Ciebie w dniu mego utrapienia,
bo Ty mnie wysłuchujesz.
(Ps 86,2-7)


Rozdział I
Upadek
Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu,
to samych siebie oszukujemy
i nie ma w nas prawdy.
(1 J 1,8 )


Ambustiel
Jest bowiem powiedziane:
Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie,
nie zatwardzajcie serc waszych jak w buncie!
(Hbr 3,15)


Brzęk kajdan rozbrzmiał w Twym więzieniu. Zadziwiające jak tu było czystko, złote kajdany, marmurowe ściany i szklane sklepienie...
-Z nami czy przeciw nam? Bunt nastał przeciw kilku z wielkich, bo oni zwodzą nas przeciw Jehowie!
Przemówił, jak się Ci wydaje, dowódca małego oddziału, młody anioł, miał chyba na imię Verrier. Rozkuli, oddali broń. Gdzie jest Formidiel? Nie ma co się zastanawiać, już lecicie dalej, dalej, w zgiełk bitwy, w wrzawę boju, w krew braci, w szczęku stali, w... potężny odgłos rozległ się w.... twej głowie! Leżysz bez ducha, już Cię podnoszą, już niosą pod sąd! Rozmach bitwy powoli milknie wśród ciszy żałobnych chwil, kiedy to część aniołów zaczyna spadać jak malusieńkie gwiazdki. Gorzki i jednocześnie cudny widok zeszedł Ci z oczu, Twój wzrok powędrował na znienawidzone, a jednocześnie ukochane lica. Formidiel, czy to aby on? Jakim cudem? Wnet kolejne szarpniecie trzymający Cię tronów zaprzepaściło te spojrzenie. Uderzenie, ciemność przed oczyma, i tym razem głos:
-Bracie mój...
Złowieszczy głos, a może tylko cudny niczym ostatnia pieśń nim spadnie kara? A może to Tylko przemożna chęć usłyszenia tego głosu daje o sobie znać. A może... Ktoś biegnie, dobywa miecza, uderza niebiańskich gwardzistów. Jakby wzbić się w powietrze teraz, jakby ucieka. Za późno, chwyta Cię i razem skaczecie z niebios...
-Bracie, skaczemy, uciekniemy...
Czyżby był to głos Formidiela? Już nie widzisz tego anioła, ostatni dech, ostatnie szarpnięcie skrzydeł aby unieść się. Bezskutecznie, błękit i światłość niebios uciekają jakby wystraszone ogromem tragedii by w końcu zniknąć. Boli całe ciało, ogień toczy je. Nie czujesz szat, nie widzisz swych skrzydeł, ostatnie nie spopielone piórko musnęło Twą stopę.
Ciemność, strach przed nieprzewidywalnym i morze cierpienia obmywają Twe ciało. Boli, boli, boli! Czemu boli! Tylko jedno słowo trwa: Ból! Nic poza nim, tylko kolejne poziomy cierpienia zagłuszają każdą myśl. Poza jedną, jakże przemożnym pytaniem: Dlaczego?
Zimniej, ulga, już tak mocno nie boli, cisze zaczynają mącić jakieś dźwięki. Cóż to może być? Teraz tylko piecze skóra.
Trzask, wrzask, łomot! Uderzyłeś o coś, twardego, jakże to boli. Znowu te słowo, czy cierpienie nigdy nie zniknie? Te odgłosy, gwar. Zamazane widzenie, czy ktoś tutaj jeszcze jest? Chyba tak, jakaś zamazana człowiecza sylweta mówi:
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Nie jesteś sam, jakże dobrze by było się rozejrzeć, może spróbować, narażając się na dalsze boleści...

Andrel
Słowa jego ust to nieprawość i podstęp,
zaniechał mądrości i czynienia dobrze.
(Ps 36,4)


Barbatos, jeden z najbardziej nieokrzesanych aniołów jakich znasz oraz Urakabarameel, ten który był uczony w kunsztach ziemskich i niebiańskich, obydwaj stali razem z Tobą przez ciemnym miejscem. Otchłań, ciemny kraj powstały przed ziemią. Duchy z niej uciekające ku światłu gwiazd. I siedem wielkich armii mających strzec zapomnianego. Ciekawość nieznanego i zakazanego. Czy to popchnęło trójkę skrzydlatych by wejść tam, gdzie nie wolno było kroczyć, gdzie bano się spoglądać? Sam nie wiedziałeś czy to zwróciło w tamtą stronę Twych towarzyszy. Pierwszy krok w ciemność i mróz. Lodowaty wicher smaga Twą twarz, nie widzisz swych braci, tylko ich dłonie trzymane w ręku dają Ci tę namiastkę pewności siebie w przytłaczającym miejscu. Brniecie dalej, krok w mrok. Może zawrócić? Lecz gdzie? Cisze zaczynają mącić jakieś szmer, zgrzytania, obce kroki. Strach przeszył Twe ciało panicznym dreszczem. Dobrze chociaż że oni tutaj są, lecz i ta zbłądziliście. Bartabos kurczowa Trzyma Cię za rękę, wystraszony, dyszy. Zgrzyt z prawej, coś przemyka z lewej. Potykacie się, tracicie chwyt... gdzie oni są! Wasze paniczne głosy rozbrzmiewają jako niemy krzyk w suchej krainie. Czołgasz się, szukasz przyjaciół. Światełko, jakiś miraż serwowany Ci przez wystraszony umysł czy... nadzieja. Błysk, potężne oślepiające światło jutrzenki bieli czarne skały i mroki tej okropności. Światło dzierży anioł, jakże przyjemnie, każdy kawałek Ciebie chce wołać: Chwała! Lecz czemu? Bezpieczny, są towarzysze, lecz kim on jest...
-Nie lękajcie się. Jam niosę światło jutrzenki, bracia...
Kim jest wybawca, ten który przyniósł nadzieje. Jeden wielkich, archanioł? Jeden z Twych towarzyszy kłania się mu, czyni to i drugi, a wet i Ty. W jaźni przebłyskują Ci tylko jedne słowa:
-Satanael
Największy pośród skrzydlatych, lecz co on Tutaj robił? Krok, czynicie niepewne kroki, tam gdzie zakazano przebywać. Wychodzisz na światło dzienne. Mrok jest za tobą. Czy aby na pewno? Wnet przemawia największy:
-Bracia, sam Bóg, nasz Bóg zostawił te bluźniercze ciemności, zakazał tam schodzić. Czy tak by postąpił Twórca świata? Powiem wam, nie! Odpowiem Wam, odważni bracia którzy mieli śmiałość zejść tam gdzie zakazuje Razjel. Tak, nie Jahwe, lecz pyszni aniołowie! Bracia, nie znacie dnia ni godziny. Lecz strącimy ich w otchłań...
Także mówiąc uczynił. Nie przepłynęło wiele wody rzek czasu w Tym bycie kiedy dowiedziano się o złamaniu zakazu. Nie ważne jaki los był twych towarzyszy. Lecz jest co innego, to co rozdziera Cię od zewnątrz. To jest... Tak, żal, ból i niemoc. Ukarali, sam Uzjel chwycił Twój bluszcz, Twój wkład w istnienie świata, Twa iskierkę wyrzuconą w Edenie. Jeden z milionów bluszczy, lecz jedyny, Twój. Co zrobili? Co on zrobił, jak mógł? Chwycił w swe brudne łapska! Doprawił kolce i nazwał krzewem cierniowym! Powiedział...
-Korona dla władców.
Co te słowa miały znaczyć? Myślisz nad tym, stojąc tutaj, pośród innych buntowników, przed obliczem Satanaela. Nie słuchasz tego co powie, dobrze wiesz o czym jest mowa, a Ty i tak masz swe powody. Dotarły do Ciebie tylko jedne słowa:
-Wstąpię do otchłani po pomoc milczącego władcy czeluści!
Wzlecieliście, wzleciałeś Ty. Gniew i rozpacz kierowały Twym ostrzem. Tworzyły wolę zwycięstwa i niszczyły wrogów. Zamach, kolejny, parowanie, cios w kolejnego Trona! Teraz liczy się Tylko walka, kolejny cios! Gdzieś walczą wielcy, grzmoty tej bratobójczej wali docierają do Twych uszu i serca. Bratobójczej... brat przecie bratu, chociaż wszyscy maja walczyć za Jehowe. Szczęk zbroi niebiańskiego gwardzisty, szmer milionów skrzydeł, czyżby Satnael wrócił z posiłkami?
Co się stało? Ciarki bólu przeszyły Cię. Gdzie jesteś? Chyba spadasz, w ciemności i osamotnieniu, bez skrzydeł i szat. Zapewne nie jesteś w otchłani, tu jest gorąca jak w środku płomienia. Cios strażnika niebieskiego i...
Znowu straciłeś przytomność. Zapewne, jak strasznie i głośno, huk miejski. Miejski, cóż to za słowo? Leżysz nagi, w jakimś ciemnym zaułku, w kraterze jakbyś uderzył o ziemie. Nigdy nie widziałeś tej okolicy, a jednak zamykasz je w intuicyjnym szablonie „takich miejsc”. Za dużo pytań. I ostatnia rzecz bez odpowiedzi, czemu wokół ciebie są jeszcze trzy osoby, trzej aniołowie. Ktoś podchodzi, dość niski mężczyzna, starszy i jak widać zaszokowany.
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Odwracasz wzrok, wszystko Cię piecze. Ciekawe czy możesz się poruszyć, ciekawe czemu tutaj jesteś, gdzie jesteś. Czemu taki spokój panu w Tobie, ten nostalgiczny spokój, zupełnie inny jak furia po stracie swego ukochanego dzieła, swojej rośliny...

Uhmathael
Bo z wielkości i piękna stworzeń
poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę.
(Mdr 13,5)


-Trzymaj siedem wichrów południa Uhmathaelu!
Zmącił ciszę młodego świata dostojny głos Satanaela wydającego rozkazy wszystkim aniołom. Czwarty dzień i świat zaroił się morskim stworzeniem. Dzień kiedy to Tobie przyszło być aktywnym uczestnikiem tworzenia, dano Ci najwspanialszą możliwość, sam Satanael przyniósł Ci glinę tworzenie mówiąc byś ulepił tyle kwiecia ileż chcesz. Lecz nastał dzień szósty kiedy stworzono Jego. Człowieka. I ostatnią pieczęć tworzenia, kobietę. Cóż znaczą miliardy pól, łąk czy gór przeciw dwóm istotą w których spoczywa boskie tchnienie, aniołom na początku stworzenia i kobietą ku jego końca. I wreszcie siódmy dzień kiedy to aniołowie niemi nic do czynienia. Pod koniec tego dnia Satanael wykonując wolę boską kazał Ci zajmować się po wieki najdalszymi partiami ogrodu, tam gdzie ludzka stopa jeszcze nie miała stanąć. Aniołowie widzący początek i go pamiętających, rozpierzchli się po Edenie w zadaniu nadanym im, zadaniu dbania o ludzie schronienie. Wielcy zajęli się tym czy mieli, a wspomnienie o pracy w ramię w ramię wyblakło.
Czy to aby tak? Myśli kołaczą się w Twej głowie stojąc tutaj, gdzie niebiański wicher gładzi Twe stopy, a myśl ma fizyczna wartość. Nie czujesz strachu, stoisz pośrodku Tych którzy się buntują. Czy tak miało być? Czy Jahwe jeszcze Cię kocha? Nie złożyłeś pokłonu Adamowi. Gdzie jest Bóg? Słowa Stanaela, lecz Ty ich nie potrzebujesz. Lecisz, stajesz naprzeciw tym aniołom, którzy nie mają woli. Trony, najwierniejsi i bezduszni. Już wrzask bitwy dobiega Twych uszu, już walczysz i Ty. Lecz już u podstaw buntu nie zawalczyłeś długo. Już dźwięk ciosu, już ból rany, już spadasz, pierwsza żałosna gwiazdka, już próbujesz się poderwać, już wysiłki spełzają na niczym, już nie masz sił...
Co się stało? Czujesz że.. to niemożliwe! Nie masz skrzydeł, nie masz szat, żałosny, obdarty z odzienia i zapomniany. Czujesz ból, lecz czy to ma teraz znaczenie? W chwili kiedy spadasz i nie wiesz gdzie? Kiedy nie możesz się nawet poruszyć? Trzask jakiegoś pękającego tworzywa, straszne uderzenie o Twe plecy. Smród, odgłosy, okropny hałas. Czy Ty tutaj, czy... gdzie jesteś? Jak strzała przebiło Twe ciało pragnienie, pragnienie otwarcia oczu. Otwierasz, leżysz w jakimś zaułku, w mieście. Miasto, cóż to za słowo które instynktownie pcha Ci się na usta? Leżysz, parujesz, cały obolały w rowie powstałym przy twym zderzeniu z ziemią. Czy to jest ziemia, Eden? Otchłań? A może co innego. Wnet ciemnieje Ci w oczach...
-Wianek z cierni, wrzaski, krzyki, Ecce Homo! Ukrzyżuj, ukrzyżuj, krzyżuj! Uwolnić Barabasza! Ukrzyżuj! Wrzask, cień w mieści, czarny anioł zbierający żniwo dusz. Morze rozstępujące się, wygnani... Spój gdzie był, a go nie będzie, cisi odziedziczą ziemię!
Grad słów, wrzasków, jakże niezrozumiałych i chaotycznych już minął. Co to znaczyło, widzisz sylwetę mężczyzny, człowieka. Jakże inny od Adama, jaki mały i lichy. Chodzi od ściany do ściany przyglądając Ci się... obok Ciebie leży trzech innych buntowników. Może wstać, podnieść braci i powiedzieć słowo Jehowe temu... ...człowiekowi. Słowo boże, wiesz ze już nie jesteś aniołem pański, jesteś bezskrzydły. Skora wydaje się być poparzona, ciekawe czy będzie bolało przy wstawaniu...

Christianus
Czuwam i jestem jak ptak
samotny na dachu.
(Ps 102,8 )


Po że duch boży unosił się nad otchłanią jeszcze przed powstaniem ziemi, powiadano że jest to miejsce spoza światła, a w niej czeluść, miejsce pałacu Apollyona, legendy wśród aniołów, legendy której Wy byliście najbliżej. Wy, siedem wielkich armii, po czterystu czterdziestu aniołów rozstawionych na siedmiu krańcach ciemnego miejsca. Stał nad wami jeden archanioł, Douma, tysiącoki anioł ciszy, dzierżący miecz i bicz. Mieliście walczyć, walczyć z stworzeniami, duchami najczystszego mroku. Czym była sucha kraina, kto ją stworzył, dla czego Jahwe nie unicestwi tego. W mrozie, cieniu i głuchej ciszy tego przedsionku ciemności jak burza wyłoniły się pytania, a za nimi wątpliwości. Z chwilą kiedy mówiono że w najwyższym niebie aniołowie mieli oddać pokłon człowiekowi, mówiono o nim Adam, a na tych którzy tego nie zrobili nie spadła kara wśród siedmiu armii rozpoczęły się na dobre niepokoje. Kim jest Jahwe, czemu go tu niema, czemu nikt nie widział Doumy, po co to wszystko?
Niezwykłe poruszenie pośród armii trwało już pewien czas, gdy teraz osiągnęło apogeum. Wyżsi w hierarchii aniołowie nic nie chcieli mówić, pomniejsi szeptali miedzy sobą coś o Satanaelu, armii znad czeluści oraz o buncie. Nawet duchy niespokojnie tak jak zawsze się pojawiały, zawsze i to absolutnie zawsze, tak teraz skrzydlaci nie musieli walczyć, po raz pierwszy od kiedy sięgała ich pamięć. Jakiś błysk nad wami, potem kolejny i... następny. Jak spadające gwiazdy, jak gasnące pochodnie rzucone z niebios. Cóż to było...
-Kłaniać się i giąć pod chwałą pierwszego, bo niesie on światło!
Zagrzmiał głos obcy i złowieszczy, potężny i zakazany. Mowa która nigdy przedtem nie była wypowiedziana, a tak Ci znajoma jakbyś znał ją od początku. Oślepiające białe światło zabłysło nad otchłanią, najwyższy z najwyższych, Satanael przybył do Was. A u jego boku Douma. Wielkie poruszenie, szmer i dziwienie. O to ma znaczyć? Co się dzieje? Wnet przemówił, a maluczcy ucichli.
-Bracia moich! Synowie Jedynego! Żołnierze siedmiu armii zapomnianych przez Jego! Naszego Boga! Przypomnijcie o sobie Jahwe. Spójrzcie na niebiosa i odejdźcie od pilnowania tego co nasz ojciec powinien zgładzić... Bracia! Weźcie miecze i wbijcie się ponad to plugawe miejsce gdzie zmuszono Wam przebywać. On Was kocha! Przylećcie do ojca i siedźcie po jego prawicy jako jedyni posłuszni! Strąćcie Trony, bezwolne i puste marionetki Metatrona!
Niosący światło zanurzył się w morkach otchłani. Douma ponownie milczał tak jak miał w nakazie. Te słowa pierwszego, jakże puste... lecz prawdziwe. Ariel, władca czwartej armii wzleciał ponad otchłań, za nim kolejni władcy i maluczcy aniołowie. Cóż miałeś czynić? Wzleciałeś i Ty.
Kolejny trzepot skrzydeł, okrzyki skrzydlatych. Prowadzi was Douma, lecąc prędko jakby na odsiecz. Słyszysz rozmowy, czujesz ciepło i światło, odwracasz się za siebie i widzisz... oddalającą się ciemność, a w niej tonące światło które zaprowadził Satanael. Czemu nikt się nim nie interesuje? Jasność, ten cudny zapach i wiatr omiatający całe twe ciało i niosący jakże lekko Twe skrzydła. Jesteś coraz bliżej, dostrzegasz czym było owe pochodnie to... niemożliwe! Oto aniołowie spadają z nieba! Wielkie zdziwienie i wrzawa, wnet jak grom uderza zgiełk bitwy, a Ty i Twoi kompani trafiacie w samo serce bitwy. Jedno uderzenie, drugie, trzecie, szczęk płonących ostrzy, krzyżujesz miecz z jednym z niebiańskich gwardzistów, uderzasz, kolejny z nich! Jak tu cicho, przytłumiony dźwięk walki i wrzask, strach. Czemu? Nawet twe własne myśli milkną...
-Biada ziemi! Biada niebu! Biada otchłani!
Trzykrotnie zakrzyczał Douma upadając pod ciosem innego wielkiego aniołowi. Ariel chwycony przez sześciu Tronów załkał ścicha.
-Biada nam zwodzonym przez tego w którym umarła miłość!
-Uciekajmy Bracia!
-Do boju aniołowie, pokażcie swe oddawanie Jehowie!
Znajome głosy, lecz czyje? Strach pęta twe działania, kolejny zamach mieczem, marny i spłoszony w obliczu klęski, jedni padają, innych chwytają pod sąd. Uderzenie, drugie, trzecie, cios złotej rękawicy, ciemność i ból przed twymi oczyma...
Spadasz, tak czujesz to, spadasz w wrzasku swego własnego ja. Wszystko piecze, pieczę urażona duma. Skrzydła nie bolą, nie czujesz ich, nie czujesz szat. Śmierdzi, coraz bliżej tego strasznego smrodu. Ból się wzmaga, już nawet myśli nie mogą się przebić przez jego fale. Ciepło... Grzmot, trzask, pisk!
Uderzyłeś o coś twardego, miętkom pierzyną zapadającą się pod siłą upadku która zaraz gdy moc osłabła przerodziła się w skałę. Skała, skąd masz pojęcie czym jest? Nagi, jesteś nagi, bezbronny, obdarty z skrzydeł i z obolałą skórom i kośćmi. Powoli otwierasz z wielkim bólem oczy, leżysz w kraterze, z twego ciała unosi się dym. Jakie tu wszystko rozmazane, ciemne, prawie czarne. Wnet do odczuwania włącza się i słuch w wybuch wszelakich dźwięków. Coś podje... podjeżdża? Skąd znasz te słowo i je rozumiesz? Jakaś rozmyta sylwetka, coś mówi.
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Twój palec u nogi ruszył się w boleści, powoli możesz się podnieść, poruszyć głowom, tylko obawy czy to ponownie będzie tak bolało. Smród, jak tu śmierdzi...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 06-04-2008 o 12:26.
Johan Watherman jest offline