Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2008, 22:03   #2
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Andreas Jegr


W chwilach śmierci mówi się, że całe życie człowieka przelatuje mu przed oczami. Tak mawiała też babka Andreasa, jeszcze za czasów, gdy żyła. On sam był ogromnie ciekaw, choć raczej nie tego czy tak się dzieje, ale tego, ile życia może przebiec przed oczami siedemnastolatka. Zdawał sobie sprawę, że nie przeżył wszystkiego, nie poznał wszystkiego, nie był nawet w pełni człowiekiem bo nie zaznał wszystkich ludzkich zarówno uciech jak i niedoli. Gdy dostrzeżony kątem oka niewielki, ciemny kształt wpadł do okopu, nie było czasu na nic. Obrazy zaczęły się przesuwać przed oczami chłopaka gwałtownie przysłonięte mleczną mgłą zapomnienia i tajemnicy.

- Uważaj Andre – krzyknął Wielki Udo. Upadł na ziemię, ale odwrócony patrzył na uciekającą mu dwójkę atakujących. Nie musiał tego krzyczeć, bo Andreas jako bramkarz, doskonale widział co się dzieje na boisku. Gregor i Buła, atakujący z drużyny przeciwnej, minęli Udo i zmierzali w jego stronę. Widział zacięcie na twarzy Gregora, dostrzegł jak mierzy odległość między piłką a bramką. Od czasu do czasu zerkał też na Bułę, który dzielnie biegł obok i tylko czekał na ewentualne podanie.
Andreas musiał działać. W takich sytuacjach nie miał dużych szans a jedyne, na co mógł liczyć, to błąd przeciwnika. Ten bynajmniej nie zamierzał ułatwiać zadania losowi. Piłka chodziła od nogi do nogi bez najmniejszego problemu. Gregor był znany na podwórku ze swoich umiejętności. Mówiono nawet, że będzie grał w miejskiej drużynie Salzburga, jak tylko osiągnie odpowiedni wiek. Przed takim jak on, bramkarze bezradnie rozkładali ręce. Jednak Andreas nie zamierzał się poddawać. Wyszedł śmiało z bramki na spotkanie piłki.
Delikatne podbicie piłki położyło bramkarza na ziemi, który liczył na to, że rzucając się pod nogi uda mu się złapać piłkę. Futbolówka doskoczyła do nogi Buły minąwszy palce Andreasa. Kurz jeszcze nie opadł, gdy piłka załopotała w siatce. Chłopak bezsilnie opadł na ziemię. Nawet nie obejrzał się. Widział cieszących się zawodników w czarnych koszulach i nie musiał niczego innego wiedzieć. Wtedy, patrząc na świat oczami dzieciaka z podwórka, ta wpuszczona bramka bolała jak najgorsza potwarz. Robił co mógł, ale to nie wystarczyło. W życiu często tak się dzieje, że mimo naszych starań nic się nie udaje. Andreas miał jeszcze nie raz zasmakować tego uczucia, choć wtedy, w kurzu boiska, ściskało go to za gardło po raz pierwszy.

- Nie rób tego, proszę - niebieskie oczy wpatrzone w twarz niemal dorosłego Andreasa wyrażały błaganie. Drobna blondynka trzymała się z boku chłopaka, który stał w niewielkiej kolejce przed punktem werbunkowym do wojska. GissenStrasse była pusta, podobnie jak większość uliczek Salzburga. Ogarnięty wojną kraj stał się pustkowiem, betonową dżunglą, zasiedlaną przez zjawy i duchy. Młodzieniec widział to każdego dnia od chwili, gdy szare mundury ze swastykami zawitały do jego kraju. Widział, jak z czasem Niemcy przejmują władze i popychają kraj tam, gdzie sami chcieliby być. A teraz, kiedy ruszyła ofensywa na Związek Radziecki, potwór zwany wojną potrzebował nowych ofiar. Andreas chciał coś zmienić. Jakaś wewnętrzna siła pchała go do przodu szepcząc nad uchem „Ruszaj” oraz „Działaj”. Czuł, że musi coś zrobić. I właśnie teraz, gdy stał przed budynkiem komisji, z dziewczyną uczepioną jego paska, zdał sobie sprawę, że jest we właściwym miejscu i czasie.
- Andre, proszę. Przecież nie musisz.
- Wiem kochanie, ale ja chcę. Niczego tak w życiu nie pragnę jak coś zmienić. Zmienić to, co dzieje się wokół nas od lat. Zmieć to szaleństwo w coś, co będziemy akceptować.
- Andre. Czasami nie wiem, o czym ty do mnie mówisz. Przecież to wojna. Tam zabijają ludzi…
- Taka cena, Lena. Nie martw się, wrócę do Ciebie i świat się zmieni. Jeszcze będziemy mieć dom i psa - pogłaskał ją po głowie. Kolejka przesunęła się do przodu. Chłopak zrobił krok do przodu. Dziewczyna zachwiała się. Pociągnęła nosem i otarła łzę.
- Nie płacz - pomógł jej chłopak. - Będzie dobrze, zobaczysz.
- Nie wiem Andre. Boję się. To wszystko o czym się słyszy…to straszne. Tobie też to może się przytrafić
Nie odpowiedział. Spojrzał na czerwoną flagę ze swastyką. Wiatr podwinął jej brzeg i pokazał stary i spękany mur domu. Gdzieś daleko zaszczekał pies.
- Idź już Lena. Nie powinno cię tu być. Im szybciej wyruszę, tym szybciej wrócę.
Popatrzyła na niego załzawionymi oczami. Zamrugała raz i drugi.
- Obiecaj mi jedno, dobrze?
- Oczywiście. Obiecuję. Co to będzie?
- Nie dasz się zabić…


- Imię? - szorstki głos kaprala wyrwał Andreasa z zamyślenia. Zabrakło mu przed oczami pleców kolejnego rekruta a zamiast nich dojrzał wąsatą twarz kaprawa Kepke.
- Andreas
- Nazwisko?
- Jegr.
- Z Salzburga?
- Tak. Mój ojciec ma zakład szewski a matka pralnię.

Kępkę popatrzył na chłopaka taksując go wzrokiem.
- Wiek?
- Osiemnaście lat - bez mrugnięcia okiem powiedział przyszły żołnierz Trzeciej Rzeszy.
- Osiemnaście powiadasz…jakiś papier masz?
Andreas był gotowy na to. Z kieszeni spodni wyjął kartkę. Wyczuł pod palcami zdjęcie, ale tego wolał na razie nie pokazywać. Podał ją kapralowi mając nadzieję, że wszystko się uda. Żołnierz wziął papier i rozwinął. Ze środka wypadło kilka banknotów. Dolary. Z Ameryki. Położył na nich dokument, który okazał się tymczasowym dowodem Andreasa. Widniała na nim data urodzenia - 1924. Kepke długo się wczytywał w pismo, jakby starał się znaleźć w nim coś więcej niż tylko to, co widać napisane atramentem.
- Tak… - zerknął na boki spojrzał na Andreasa. - Faktycznie osiemnaście lat, a na ten jeden dzień mogę przymknąć oko. - Zamaszystym pismem wstawił w formularz „1923”. Papier oddał zaś pieniądze schował do kieszeni.
- Tak bardzo ci się spieszy synu?
- Tak jest - rzeczowo i krótko odparł chłopak. - Z domu nie może nikt inny iść, bo ojciec pracuje zaś brat nie ma prawej ręki. I jest młodszy.
- Taka postawa mi się podoba - kapral znów coś zaczął pisać w formularzu. - Znasz może szachy? Rozeznajesz się w nich?
- Nie, panie oficerze.
- Szkoda. Zaczynasz swoje życie. Jesteś u jego progu. I od razu zaczynasz gambitem. Czy to właśnie otwarcie dotyczy ciebie czy rodziny?
- Nie rozumiem panie oficerze.
- Gambit w szachach polega na poświęceniu pionka by dalej mieć lepszą pozycję do wygrania partii. Powiedz mi synu, idąc tu, to tych chcesz coś wygrać w życiu czy może chcesz by wygrał ktoś inny?
- Idę walczyć za kraj, panie kapralu.

- Dobrze, dobrze. Nie przeszkadza ci to, że jestem Niemcem? Będziesz walczył dla Rzeszy.
Andreas już tak szybko nie odpowiedział. Zerknął na siedzącego przed nim żołnierza i czuł wzrok innych za nim, którzy szykowali się do wstąpienia do armii.
- Nie. Chcę zakończyć wojnę. Nie jest ważne kto wygra, ważne że się skończy…
- Jesteś jeszcze młody. Nie znasz życia. Łatwo mówisz o czymś, czego nie znasz…Ale masz w sobie coś. Mam nadzieję, że doczekasz końca.
Niemiec podbił formularz pieczątką. Podał niewielką karteczkę i wskazał drzwi za sobą.
- Witajcie żołnierzu w szeregach armii - uścisnął mu rękę.
Chłopak odpowiedział stanowczym uściskiem. Kapral nie śmiał się, jakby zdając sobie sprawę z tego, co może się zdarzyć w przyszłości. Andreas skinął głową i ruszył do drzwi. Wtem zatrzymał się i już spokojnie spytał się kaprala:
- Jak tam jest?
Odpowiedź, jaka padła, zdawała się brzmieć potem w uszach młodego Austryjaka przez resztę jego kariery frontowej.
- Strasznie. Tam jest piekło.


Trzecia doba w okopie podobno jest najgorsza. Choć wokół słyszy się o błyskawicznej wojnie i śmiałych postępach, to tutaj jest inaczej. Andreas dawno już poznał prawdę o tym, co jest wysyłane jako wieści, a co tak naprawdę się dzieje. Nazwy tej ukraińskiej mieściny nawet nie starał się zapamiętać. Zajęto ją szybko, ale potem miejscowi postanowili ją odbić. Ukraińcy nie poddawali się i szturmowali raz za razem okopy, które już raz stracili. Trwało to już stanowczo za długo. Dowódca obiecał, że już jutro powinna zjawić się tu 5 batalion pancerny i wspomóc atak na pozycje wroga. Do tego czasu muszą wytrzymać i nie dać się zabić.
Wieczory były najlepsze dla chłopaka. Lato było przepiękne a ściana lasu kusiła zielenią i świeżością. Wiedział jednak, że w nocy zamienia się w drapieżną bestię plującą ołowiem i szarpiącą bagnetami. Wieczorem jednak przypominało mu to austriackie łąki z odległymi górami. Odkładał wtedy na chwilę karabin i wyciągał zdjęcie Leny. To zdjęcie, na którego odwrocie widniał napis: „Pamiętaj”. Był najmłodszy w kompanii, ale wszyscy go lubili. Potrafił zagadać z każdym, coś powiedzieć, porozmawiać. Ludzie czasami chcieli z nim sami pogadać o czymkolwiek. Czuli, że dzięki temu na chwilkę bodaj zapomną o okropieństwach wojny. Choć przez chwilę.
- Młody. Dziś masz pierwszą wartę. Jurgen bierze następną.
Skinął głową i kontynuował patrzenie na las. Trwał tak przez kilka minut. Chłonął ciepło powietrza i świeży zapach macierzanki.
Po zmroku na świat wychodziły strachy. Las stawał się nieprzyjaznym miejscem a każdy krzak potencjalnym wrogiem. Zdwoił czujność. Widział obok siebie jeszcze czterech ludzi z oddziału i widział w ich oczach zmęczenie. To kolejna noc i kolejna, która może być ich ostatnią. „Pamiętaj”
Najpierw był trzask. Potem drugi. Wreszcie zagrzechotały erkaemy. Las ożył, a wszyscy zaczęli strzelać. Andreas patrzył na to wszystko i starał się dostrzec któregoś z napastników. Gdy widział jakiś kształt to strzelał licząc na to, że trafi. Nie chciał nikogo zabijać, ale w obronie własnej skóry gotów był do wszystkiego. I o dziwo zadawanie śmierci nie sprawiało mu przykrości czy żalu. Nigdy nie zabijał bez sensu, dla samego zabijania. Jednak w obronie siebie gotów był na wszystko. Huknął strzał. Kolejny cień padł nieruchomo parę metrów od niego. I wtedy nadleciał granat.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline