Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2008, 23:40   #16
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Derricka obudziło stukanie do drzwi. Za oknem wstawał nowy dzień.
- Dziękuję - powiedział na tyle głośno, by usłyszała go tylko osoba stukająca.
Przeciągnął się.
Nie bardzo chciało mu się wstawać. Miał wrażenie, że pomysł z pobudką skoro świt nie był najlepszy...
Gdy w końcu opuścił łóżko słońce stało już nieco wyżej. Obmył się resztką wody z dzbanka, włożył spodnie, buty i koszulę, a potem, w ramach rozgrzewki, przeprowadził kilkuminutową walkę z cieniem.
Ubrał się do końca, przypasał miecz i sztylet, wziął do ręki bagaże. Rozejrzał się dokoła. Wszystko zabrał.

Ledwo zszedł na dół barmanka, z wrodzonym sobie wdziękiem, zapytała:
- Jak tam panie, zadowolony ze służącej? Bo jak w czymś panu urągała, to zleję ją na kwaśne jabłko.
Derrick uśmiechnął się znacząco.
- Jestem w pełni zadowolony. Aż żałuję, ze muszę już ruszać dalej.
Na twarzy barmanki pojawił się wyraz zadowolenia.
- Już podaję śniadanie - odwróciła się w stronę kuchni.

Parująca jajecznica, najwyraźniej prosto z patelni, była całkiem niezła, podobnie jak chleb.
Powoli konsumując zastanawiał się, czy rzeczywiście chce jechać do Aldersbergu.
>>> Gdyby tam była zaraza, to ta trójka by o tym powiedziała... Chyba... <<<
Oczywiście była też możliwość, że owi podróżni uciekali przed zarazą, ale nie wyglądali na takich, którym zbytnio się spieszy...
Wypił do końca swoje zioła, a potem podszedł do baru.
- To było świetne - powiedział. - Dawno nie jadłem tak dobrej jajecznicy...
Barmanka uśmiechnęła się szeroko. Co odrobinę Derricka zaskoczyło.
- Czy w drodze do Aldersbergu są jakieś zajazdy? - spytał, kładąc na ladzie kilka srebrników
- Był jeden - barmanka z zadowoleniem schowała pieniądze. - W połowie drogi. Ale spalił się dwa miesiące temu i jeszcze nie do końca odbudowali.
- To wezmę chleb i ser na drogę... Nigdy nie wiadomo, co mają na składzie...
Nawet gdyby odbudowywany zajazd dysponował wszystkim, co potrzeba, to chleb oraz ser i tak by się nie zmarnowały...
Uregulował do końca rachunek, zapakował prowiant do plecaka i pożegnawszy miłym uśmiechem barmankę ruszył do wyjścia.

Wyszczotkowana i wymyta Sadza aż lśniła.
Derrick z zadowolwniem pokiwał głową.
- Wspaniała robota - rzucił chłopakowi pięć miedziaków. - Aż wstyd nazywać ją Sadzą.
Chłopak uśmiechnął się.
- Jak wygląda droga do Aldersbergu? - spytał Derrick.
Stajenny pokręcił głową na znak niewiedzy.
- Słyszałem, że to półtora dnia jazdy - powiedział. - A w połowie drogi stał zajazd, co się spalił niedawno. Jeden z tych trzech powiedział, że dach już stoi, ale ciągle kiepsko tam wygląda. Tyle, ze w nocy na łeb nie pada...
Nieco pocieszony tą wieścią Derrick ruszył w stronę Aldersbergu.

Zajazd "Pod głową dzika" rzucał się z daleka w oczy. Przede wszystkim bielą świeżych desek.
Stajenny natychmiast zaprowadził Sadzę do stajni, która, sądząc z wyglądu, nie padła łupem ognia.
Wchodzącego do głównej izby Derricka ukłonem powitał gospodarz.
- Gość w progach - stwierdził - radość karczmarza. Ale wygody u nas niewielkie. Jeno jadła trochę i łoża byle jakie.
Derrick uśmiechnął się.
- I nocleg w stajni lepszy od spania pod gołym niebem. A jak człowiek dużo w polu nocuje, to potem nawet byle łoże książęcym mu się wydaje.
- Jak się wszystko spaliło - karczmarz machnął ręką dokoła - to i w stajni goście sypiali. I noc na sianie sobie chwalili, po dniu spędzonym w kulbace...
>>> Noc na sianie najlepsza z dziewuchą <<< - pomyślał Derrick, nie podsuwając jednak tego pomysłu gospodarzowi. Nie chciał korzystać z oferty kolejnego kuchennego popychadła. Albo i gospodyni, bo i takie rzeczy czasami się zdarzały.

Wbrew zapowiedziom karczmarza zarówno jedzenie, jak i nocleg były całkiem niezłe.
Skoro świt Derrick ruszył w stronę miasta. Tym razem trochę szybciej niż poprzednio, tak że jeszcze przed południem ujrzał mury miasta. I przeszkodę, która drogę do tego miasta tak jakby zagradzała.
>>> Cholera, czy inna zaraza <<< - pomyślał zastanawiając się, czy jednak nie zawrócić. W końcu jednak ruszył dalej.
>>> W końcu na siłę mnie tam nie wepchną, a czegoś się dowiem <<<.
Poza tym nawet stąd widział, że bramy Aldersbergu są otwarte, co przeczyło wszelkim zasadom postępowania w czasie zarazy. W dodatku ludzie nie tylko wchodzili, ale i wychodzili z miasta.
Zatrzymał się na moment koło wałęsającego się bez celu żołnierza.
- Cóż takiego dzieje się w mieście, ze wojsko stacjonuje pod murami? - spytał.
Żołnierz spojrzał na niego.
- E tam, panie. Gówno się dzieje - powiedział. - Ruchawka w mieście była, to teraz siedzimy tutaj i czekamy aż mieszczuchy ochłoną. I pomagamy w wyłapywaniu winnych, co to ich potem się wiesza na wewnętrznych murach.
Splunął w piach.
- A przez to nam nawet na dziwki do miasta iść nie wolno... - dodał.
Derrick skinieniem głowy podziękował za informacje.

Do bramy nie było daleko.
Sama brama, ze względu na położenie zwana najpewniej zachodnią, robiła niezłe wrażenie. Górowała nad murami, które, tak na oko, miały z osiem metrów wysokości. Dwaj żołnierze stali po bokach odziani w pełne płyty, zaś kilku innych, w lżejszych zbrojach, przeszukiwało wszystkie wjeżdżające i wyjeżdżające wozy, na niezbyt przyjazne uwagi podróżnych odpowiadając, że "chodzi o potrzeby zapewnienia maksimum bezpieczeństwa".
Żołnierze tylko rzucili okiem na Derricka i ten bez problemu mógł jechać w głąb bramy. Dopiero na samym końcu długiego przejazdu wyrósł przed nim podoficer.
- Radziłbym zostawić wierzchowca w stajni, zaraz za bramą - powiedział, gdy Derrick zatrzymał Sadzę. - Zadbają dobrze nawet o takiego pięknego rumaka.
- Dziękuję, sierżancie - odpowiedział Derrick. - Jeśli będzie pan kiedyś potrzebował usług chirurga, to polecam się...
- Medyk? - spytał sierżant z cieniem zainteresowania. - Paru już przybyło na wezwanie pana hrabiego.
Usunął się z drogi.
- Proszę pamiętać o stajni - powiedział na pożegnanie.
Derrick uniósł ręke do kapelusza i pojechał dalej.

- Srebrnik za dzień - powiedział stajenny, zanim Derrick zdążył zsiąść z konia.
>>> Zaiste miejskie ceny <<< - pomyślał Derrick, idąc za stajennym by sprawdzić, czy miejsce, w jaki została ulokowana Sadza warte jest tej ceny.
Nie było wcale źle. Stajnia wyglądała na czystą, a znajdujące się tu konie - na zadbane.
Nagle w oczy Derricka wpadł wierzchowiec zdecydowanie różniący się od innych. Czarna maść, srebrzysta grzywa przetykana złotem, długi, srebrzysty ogon...
- Piękny ogier - powiedział, zatrzymując się. - Czyj?
- A... ten... - odrzekł stajenny, - Takiej jednej czarodziejki. Dzisiaj przyjechała. Wspaniałe, długie czarne włosy, zielone oczy. Ubrana w spodnie i obcisły kubraczek, w sam raz do figury - uniósł oczy na znak, że kształty czarodziejki zasługiwały na uznanie. - Nosi bardzo wysokie buty, aż do połowy uda. I pewnie długo była w podróży - dodał - bo opalona bardziej, niż damie przystoi, no i trochę koniem od niej zalatywało.
Zachichotał, a potem spojrzał przepraszająco.
- Wygląda na jakieś trzydzieści lat, ale to wie... czarodziejka, panie - machnął ręką. - Równie dobrze może mieć i trzysta. W każdym razie dość miła, dała napiwek prosząc o dbanie o konia, mówi proszę, dziękuję, ale patrzy na człowieka jakby nie istniał.
Wzruszył ramionami.
- Dobra - powiedział Derrick - już wszystko wiem.
Rzucił stajennemu trzy srebrniki.
- Parę dni zostanę. Jeśli się okaże, że dłużej, to dopłacę.
Stajenny schował denary i skinął głową.
Derrick kontynuował:
- Gdzie znajdę jakąś dobrą gospodę?
Stajenny podrapał się po głowie.
- Chyba "Pod Rozbitym Dzbanem"...
Derrickowi nazwa nie wydała się najlepsza, ale stajenny szybko wyjaśnił:
- To dobra gospoda. Skóry z człeka nie zedrą, jadło dobre, a wbrew nazwie rozróby tam się nie zdarzają. Zwykle kupcy i rzemieślnicy tam bywają, a to towarzystwo dość spokojne. To kilkanaście przecznic w stronę zamku. A szyld widoczny jest z daleka...
- Dzięki - powiedział Derrick. Poklepał Sadzę na pożegnanie i ruszył w stronę gospody.

Miał czas, więc szedł powoli, przy okazji zwiedzając miasto. Od razu rzucało się w oczy, że miasto rozrosło się wokół zamku położonego na szczycie wzgórza. Siedzibę hrabiego otoczyły wianuszkiem siedziby szlacheckie, a wokół rozsiadło się właściwe miasto - dużo mniej barwne i kolorowe, niż posiadłości szlachty.
W mieście przeważały przeciętnej urody budynki mieszkalne. I oczywiście liczne konwisarnie, gręplarnie i manufaktury wełniane. Cóż, w końcu miasto musiało z czegoś żyć...
Jedynym elementem, różniącym Aldersberg od innych miast był stosunek liczby zbrojnych do zwykłych mieszkańców. Dużo wyższy, niż przeciętny... I nie dało się ukryć, że żołnierze nie zachowywali się jak wojacy na przepustce...

Obrócił się gwałtownie, gdy za jego plecami rozległ się trzask, rżenie koni i bolesny krzyk. Rozciągający się przed nim widok był jednoznaczny. Wielka fura przewróciła się a spadające z niego skrzynie przywaliły kogoś.
Derrick ruszył w tamtą stronę, ale inni byli szybsi. Zanim Derrick dotarł na miejsce zdarzenia przygodni przechodnie i dwóch wojaków odrzuciło skrzynie na bok. Bogato ubrany kupiec leżał na ziemi i skręcał się z bólu. Obok stał ubrany w liberię lokaj i zamiast pomagać swemu panu wydzierał się jak głupi.
- Noga strzaskana - krzyczał. - Trzeba będzie uciąć...
Twarz kupca zrobiła się blada. Stojąca obok lokaja dziewczyna, na którą do tej pory Derrick nie zwracał uwagi, upadła na kolana obok leżącego, przy nodze którego zaczęła rosnąć kałuża krwi...
- Ojcze - rozpacz brzmiała w jej głosie.
- Zamknij się, głupcze - wysyczał Derrick do ucha lokaja, a potem przyklęknął przy leżącym.
- Jestem medykiem - powiedział.
Rozciął nogawkę i zaczął opatrywać nogę leżącego. Krwawienie ustało.
Derrick podniósł głowę i spojrzał na żołnierzy, którzy ciągle stali w rosnącym tłumie otaczającym miejsce wypadku.
- Weźcie jakąś dłuższą deskę - wskazał przewróconą furę. - Trzeba go zanieść do domu.
- Zapłacę wam - powiedziała dziewczyna.
Na pierwszy rzut oka widać było, że stać ją na zrealizowanie obietnicy.
 
Kerm jest offline