Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2008, 21:15   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Leżąca w łóżku kobieta spojrzała na dziecko, którego w tym momencie pewnie nikt prócz niej nie nazwałby ładnym. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, lecz mimo tego uśmiechnęła się do akuszerki.
- Będzie miał na imię Kurt... - powiedziała.

- Jaki ślicznych chłopiec... Podobny do taty...
Christina Zeller uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Mały Kurt bez wątpienia był podobny do swego ojca - tak z koloru włosów i oczu, jak i z kształtu nosa i ust. W dodatku wyglądał dokładnie tak samo, jak Johann na zdjęciach sprzed trzydziestu prawie lat.
- Tak - powiedziała. - Wykapany tata...

- ...a mała księżniczka od tej pory... - Christina zamilkła. Zamknęła i odłożyła książkę na stolik. Jej pilny do tej pory słuchacz zamknął oczy i miarowo oddychał.
Wstała. Sprężyny łóżka skrzypnęły cicho, lecz śpiący chłopiec nawet nie drgnął. Leciutko ucałowała czoło synka i wyszła, gasząc światło i zamykając drzwi.

- Tata! - z okrzykiem radości na ustach mały chłopiec ruszył biegiem przez trawnik. Za nim powoli ruszyła wysoka brunetka. Z całej jej sylwetki emanowało wyraźne zmęczenie.
Chłopiec rzucił się ojcu na szyję. Ten przytulił go mocno.
- I jak minął dzień? - spytał. - Opiekowałeś się mamą?
Kurt z niebyt pewną miną spojrzał w stronę matki. Ta uśmiechnęła się.
- Świetnie się bawiliśmy - powiedziała.
Coś w wyrazie jej twarzy zaniepokoiło Johanna.
- Christi? Dobrze się czujesz? - spytał.

Trzyletni chłopiec w ciemnym płaszczyku stał cały czas spokojnie. Tylko smutek na twarzy i siła, z jaką ściskał dłoń ojca świadczyła o tym, jak bardzo wszystko przeżywa.
Rozpłakał się dopiero gdy wyszli z terenu cmentarza i wsiedli do samochodu...

- I jak było w szkole? - spytał Johann.
Wrócił późno z uczelni, ale Kurt jeszcze nie spał. Jak zawsze czekał na tatę.
Kurt skrzywił się.
- Pani powiedziała, że mam wyraźniej pisać, bo nie może odczytać, co napisałem.
Johann uśmiechnął się.
- A co ja ci mówiłem? - spytał.
- Że bazgrzę - ponuro odpowiedział Kurt. - Jak kura pazurem. Wszyscy jesteście tacy sami...
- Wy, czyli kto - wolał upewnić się Johann.
- Jak to "kto" - wyraźne oburzenie zabrzmiało w głosie Kurta. - Dorośli... Wszyscy jesteście tacy sami...
- Zmowa dorosłych - Johann przygryzł wargi, by się nie roześmiać w głos. - Ale nie przejmuj się. - Poklepał syna po ramieniu. - Podrośniesz i kupię ci maszynę do pisania, pięknego "Underwooda". Wtedy nikt nie będzie narzekać...
- To ja wolę teraz lepsze wieczne pióro - odrzekł Kurt. - I motor, jak podrosnę...

- Po co oni do nas przyszli? - po raz kolejny padło to samo pytanie.
Johann z trudem powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami. Nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć jedenastolatkowi zawiłości polityki, której sam nie lubił. I nie zawsze rozumiał do końca.
Poza tym nie bardzo chciał, by jego syn powtarzał opinie ojca na temat anschluss'u Austrii do III Rzeszy. I jeden, i drugi mógłby mieć poważne kłopoty...
- Może kiedyś pójdą tak samo, jak przyszli - powiedział.

- Heirich mówił, że jego ojca wzięli do wojska i pojedzie na front - trzynastoletni Kurt nieco zaniepokojony wpatrywał się w twarz ojca. - Ty też tato pojedziesz?
Johann pokręcił głową.
- Nie sądzę, bym się tam przydał do czegokolwiek - powiedział uspokajająco. - Bieganie z karabinem to nie jest specjalność naukowców.
W rzeczywistości nie był tego taki pewien. Było jasne, że z czasem wielki wódz będzie potrzebował coraz więcej żołnierzy i będzie obojętne, kogo tam się wyśle. A najlepiej było wysyłać tych, których poglądy na temat szaleństwa rozpętanego przez Hitlera nie należały do tych z gatunku poprawnych politycznie.
Kurt uśmiechnął się, ale cień niepokoju w jego oczach pozostał.

Johann z zaciekawieniem zmieszanym z niepokojem otworzył urzędową kopertę. Na stół wypadł arkusz papieru ozdobiony paroma pieczęciami.
Przeczytał, a potem zrobił to ponownie. Ciągle nie bardzo wierzył w to, co zobaczył.
- Peenemünde? - zaskoczenie brzmiące w jego głosie było wyraźnie słyszalne... - I co chce ode mnie Johannes Plendl?
Nazwa miejscowości coś mu mówiła. Kojarzyła mu się z jakimiś badaniami... O Johannesie Plendlu, fizyku zajmującym się falami elektromagnetycznymi, słyszał nieco więcej. Ale i tak nie bardzo wiedział, co on miałby tam robić. To raczej nie była jego dziedzina.
Wzruszył ramionami. I tak nie miał wyjścia.
Sięgnął po słuchawkę telefonu...
- Inga? - spytał. - Mam sprawę...

Johann przez chwilę patrzył na odłożoną słuchawkę, a potem podniósł głowę.
- Kurt! - zawołał.
W drzwiach stanął szczupły, ale dosyć wysoki szesnastolatek.
- Tak, tato? - powiedział.
Johann popatrzył na syna przez dłuższą chwilę.
- Wyjeżdżam na jakiś czas. Być może na dłużej. Będziesz musiał się przenieść do ciotki Ingi. Już z nią rozmawiałem.
Kurt skrzywił się. Wyraźnie.
- Muszę? - spytał. - Przecież mogę zostać sam. Dam sobie radę...
Wiedział, równie dobrze jak ojciec, że jego stosunki z ciotką Ingą nie układały się najlepiej. Perspektywa przebywania z nią dłuższy czas pod jednym dachem nie wydawała mu sie zachwycająca.
Wyraz twarzy ojca powiedział mu wszystko.
- Skoro nie ma innego wyjścia... - powiedział w końcu zrezygnowany.

Spojrzał na stojąca na szafce fotografię, przedstawiającą wysoką, uśmiechniętą brunetkę. Nie pamiętał jej. Gdy zmarła, miał dopiero trzy lata i wszelkie wspomnienia zatarły się w pamięci. Tylko z opowiadań wiedział, jak cieszyła się, gdy się urodził, że chodziła z nim na plac zabaw, że czytała mu bajki na dobranoc...
Do podręcznej torby schował dwa albumy z rodzinnymi zdjęciami, parę książek, które ostatnio 'rozgryzał' przy pomocy ojca i fotografie rodziców.
Rozejrzał się po pokoju. Nic ważnego nie zostawił. Reszta rzeczy mogła trafić do kufra.

List był wyraźnie urzędowy. Z dużo mniej wyraźną pieczątką 'Peenemünde' na znaczku.
Kurt obejrzał go dokładnie ze wszystkich stron, nie bardzo mając ochotę otwierać. W końcu rozciął kopertę. Listy urzędowe rzadko kiedy przynosiły dobre wiadomości.
"Zawiadamiamy... Johann Zeller..."
Litery skakały mu przed oczami.
"...zmarł..."
Opuścił rękę.
Biała kartka sfrunęła na podłogę...

Inga spojrzała na swego męża.
- Przecież tak nie może być - powiedziała. - Od przyjścia tego listu prawie się nie odzywa. Tylko książki i książki... Nawet z kolegami nie rozmawia. Helga mówiła...
Detlef machnął ręką.
- Nie dziw mu się. W końcu od śmierci Christiny byli tylko we dwóch. Johann był dla Kurta ojcem i matką równocześnie. Mentorem i przyjacielem...
Inga westchnęła ciężko.
- W końcu mu przejdzie - powiedział Detlef pocieszająco. - A lepiej, że książki, niż wódka...

Otworzył okno. Czerwcowe powietrze wdarło się do pokoju.
Wiedeń powoli zaczynał dochodzić do siebie po skończeniu wojny. I chociaż po ulicach miasta przelewały się tłumy żołnierzy w obcych mundurach, to jednak nie odczuwało się specjalnego napięcia.
Uśmiechnął się lekko.
Mimo licznych oporów zdołał przekonać ciotkę, że jest w stanie sam o siebie zadbać. W końcu był dorosły...
Wiedział co prawda, że ciotka jeszcze nie raz będzie wpadać do jego mieszkania, by kontrolować siostrzeńca, ale to i tak było lepsze, niż przebywanie z nią pod jednym dachem. Dużo lepsze...
Spojrzał na biurko. Niedokończona praca ojca nie dawała mu spokoju. Połowy z tego nie rozumiał... Przydadzą mu się te studia...
Poprawił okulary, a potem wrócił do lektury.

Grudzień nie pożałował śniegu. Chociaż do Świąt pozostało parę dni, na Franz-Josefs-Kai leżała kilkucentymetrowa warstwa białego puchu.
Kurt z pewną niechęcią spojrzał na zegar. Ta wizyta nie była mu na rękę. Umówił się z paroma kolegami z pierwszego roku i nie miał ochoty się spóźnić. Ale w zasadzie nie miał wyjścia, chociaż nazwisko Ernst Stolz nic mu nie mówiło. Skoro tamten powołał się na jego ojca...
Dzwonek do drzwi obwieścił przybycie gościa.
"Dobrze, że jest punktualny" - pomyślał.
Miał szansę, że po rozmowie zdąży na spotkanie.
Uprzejmie wskazał fotel, gdy Sophie, bardziej członek rodziny niż gospodyni, wprowadziła gościa.
- Znałem pana ojca - powiedział Ernst, gdy wstępne grzeczności zostały zakończone. - Byłem pod wrażeniem jego ostatniej pracy.
- Tak? - spytał uprzejmie Kurt. - O której pracy pan mówi?
Ernst uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
- O tej, której nie zdążył dokończyć - powiedział. - Spotkaliśmy się w połowie 43 roku. Zanim pana ojca wysłano do Peenemünde...
Kurt z zaskoczeniem spojrzał na swego rozmówcę. Sądził, ze ten wyjazd nie był publiczną tajemnicą.
- Wyczułem w pana ojcu ogromny potencjał - kontynuował Ernst. - Ale to chyba rodzinne - dodał, spoglądając na swego rozmówcę.
- Nie sądzę - stwierdził Kurt, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi Stolzowi - bym kiedykolwiek mógł dorównać ojcu.
Ernst pokręcił lekko głową.
- Nie myślę o jego osiągnięciach naukowych - powiedział.
- Czy pan wie - zmienił nagle temat - że pana ojciec odmówił udziału w badaniach i trafił do obozu?
Kurt, nie mogąc wykrztusić ani słowa, wpatrywał się w niego osłupiały.
 
Kerm jest offline