Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2008, 01:07   #16
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Czas już najwyższy na uwolnienie prawdy i sprawdzenie tego opowiadanka pod kątem zastosowania wiedzy z Mitów Cthulhu. Z pozoru proste i żartobliwe opowiadanko niosło ze sobą tyle nieścisłości, że miejscami robiło się aż gęsto od nich.
Same błędy podzielone były na istotne i mało istotne. Oczywiście to był tylko i wyłącznie mój podział. Błędy są zaznaczone na czerwono (te istotne) oraz na niebiesko (te mniej istotne). Punktacja była oczywiście stosowna, choć do puli 5 punktów liczyły się błędy istotne - pozostałe nabijały punkty extra!! Zatem można było nieźle się obłowić. Odpowiedzi nadeszły liczne i w większości poprawne, choć niektóre błędy pozostały niezauważone. Od razu widać było, że ta odsłona jest troszkę prostsza, co było moim zamierzeniem. Taka chwila oddechu przed kolejnymi spotkaniami z Mitami. A teraz, by już nie przedłużać, oto rozwiązanie.
------------------------------------------------------------------------------
Za oknem zapadł zmierzch. Aldebaran błysnął zielonkawo (ta gwiazda zawsze była określana jako czerwona - nawet przez astrologów) dając znać, że jutro będzie wilgotny i zimny dzień. Podrzuciłem do ognia drew i wyciągnąłem z lodówki piwo. Świerszcze zaczęły swój wieczorny koncert nie zważając na niebo, księżyc oraz na samotną chałupkę stojącą pomiędzy polami kukurydzy. W pobliżu, ani nawet dalszej okolicy, nie było żadnej innej osady ludzkiej, poza tą żałosną imitacją domu. Nie martwiłem się tym, bo dzięki temu miałem spokój oraz potrzebną w tych sprawach dyskrecję.
Nabiłem sztucer. Kilka sztuk naboi wcisnąłem do kieszeni spodni. Pod pachę wsunąłem pokaźnych rozmiarów księgę, by wreszcie sobie zapolować. „Nienazwane Kulty” szalonego Prinna (to nie Prinn jest autorem tylko von Juntzt, Prinn jest autorem De Vermiis Misteriis) doskonale nadawały się jako wabik. Nikt, kto nie ma w żyłach krwi, nie może oprzeć się zewowi tej szalonej księgi. Uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi. Przywitało mnie chłodne powietrze oraz zapach kwitnącej kukurydzy.

Droga na polanę nie była daleka. Lubię te przechadzki i ten zapach, bo zawsze zapowiada niezłą zabawę, której na tym odludziu mi brakuje. Dlatego człowiek robi co może by nie zwariować od tego ciągłego słońca, świerszczy oraz gwiazd na niebie. Przy polnej szopce zatrzymałem się na chwilę by wziąć ze środka słoiczek kosmicznego miodu. Choć do bardzo cenna maść na oparzenia (to magiczny napój umożliwiający podróże w kosmosie) to nie zaszkodzi mieć ją by zwabić miłośników tego trunku. Trawa mile szeleściła pod butami, kukurydza delikatnie trzeszczała pochylając się od słabych podmuchów wiatru. Na polankę dotarłem po kilku minutach. Czas rozpocząć zabawę.

W jednej ręce trzymając sztucer, położyłem przed sobą księgę. Otworzyłem na losowej stronie. Ta czynność zawsze ma coś w sobie z mistyki, bo nigdy nie wiesz na co trafisz. Tym razem wiedziałem, że to będzie wyzwanie. Na stronie dumnie prezentował się shantak. Ogromne pazury, masywny tułów oraz cienkie patyczki na plecach dopełniały całości. Odetchnąłem, bo przynajmniej nie będzie latał (akurat to nieprawda - shantaki to wierzchowce bogów zatem z całą pewnością latają). Zmarnuję mniej pocisków. Przeładowałem sztucer i zacząłem inkantację.

Pierwszy shantak przypełzł z zachodu (one nie pełzają). Słyszałem jak brnie przez kukurydzę, jak łamie jej łodygi i miażdży żyzną, próchniczą ziemię. Odczekałem aż pojawi się w zasięgu wzroku. Najpierw dostrzegłem grzbiet a potem jego samego. Mała główka kiwała się na krótkiej szyjce. Pazury wystawiły się w pozycji do ataku. (Shantaki są ogromne, z długą szyją oraz sporym łbem - tutaj może ta malutka główka jeszcze przejść, bo przecież o brontozaurach też się mówiło, że malutka główka na długiej szyi) Strzeliłem. Noc ucichła a martwy shantak padł bez mruknięcia.(Shantak nie padłby po jednym pocisku ze sztucera) I wtedy usłyszałem ten głos w mojej głowie.
Odwróciłem się, ale nikogo nie było w pobliżu. Chociaż...na granicy widoczności, w pierwszych rzędach kukurydzy dostrzegłem ciemną postać. Chyba mnie zobaczyła, bo wyszła swobodnie z ukrycia rozwiewając swój żółty płaszcz (zwykle to raczej jest szmata lub zniszczona tkanina niż płaszcz). „Królowa” przemknęło mi przez myśl.

„Królowa w żółci” (Oczywiście to Król w Żółci). Wycelowałem w nią sztucer i pociągnąłem za spust. Nie powinienem tego robić, ale człowiek nie myśli w takich sytuacjach zdając się na instynkt. Tym razem on mnie zawiódł.
- Głupcze – syknęła kobieta. – Odważasz się strzelać do Starych Bogów (nie ma Starych Bogów tylko Starsi i akurat Król w Żółci do nich nie należy)? Do mnie, która pieczętuje się ich Znakiem (Król pieczętuje się żółtym znakiem, który różni się od znaku Starszych Bogów)? Jak śmiesz?
Wiedziałem, że jest za późno na proszenie czy kajanie się. Tacy jak ona nie przebaczają. Nigdy. Mieli eony na to, by wykształcić w sobie całkowitą obojętność na sprawy ludzkie. Czasami miało to swoje dobre strony, ale nie tym razem.

- Ia, Ia, Cthulhu fhtagn...- zacząłem drżąco.
- Śmiertelniku – zaśmiała się przy tym pokazując kształtne, wampirze zęby. – Chcesz przyzwać Jego? Tego śmiesznego brązowego stworka (zielonego), który chodzi wiecznie zaspany? I tak ci nie pomoże. Pewnie śpi gdzieś na szczycie gór (na dnie morskim, konkretnie na dnie Pacyfiku). Nie przebudzisz go.
- Ia, Ia, Cthulhu fhtagn...-kontynuowałem.
Królowa zbliżyła się. Czułem już anyżkowy zapach oraz kwiatową woń. Jej twarz zdawała się być piękna i urzekająca.(Hastur jest panem rozkładu i woni anyżku nie rozsiewa, ponad to jego twarz trudno nazwać piękną, gdyż zwykle nosi maskę) Gdybym nie wiedział, kim ona jest, to pewnie... Strzeliłem ponownie. Nie dała się nabrać i kolejna kula upadła jej pod nogi. Mimo to stanęła. Podparła się pod boki i zaczęła rozpinać płaszcz. Zacisnąłem oczy szykując się na najgorsze. Królowa zwykle ukazywała swoje prawdziwe oblicze, odsłaniając swoje ciało (prawdziwe oblicze skrywała maska, której odsłonięcie powodowało szaleństwo. Zatem zdjęcie płaszcza to tylko moje marze….znaczy niedopatrzenie).

- Patrz śmiertelniku. Nie co dzień oglądasz boskie ciało na tym odludziu. Przynajmniej odejdziesz szczęśliwy z tego świata.
Płaszcz nie zdążył się rozpiąć do końca i odsłonić tego, co mogło mnie wpędzić w trwałe kalectwo umysłowe. Coś w środku mnie zawyło przeciągle, ale umysł nadal trwał przy zamkniętych oczach. Zerwał się wiatr i zimno dojmująco objęło mnie we władanie. Otworzyłem oczy. Królowa szczelniej owinęła się płaszczem, a obok niej zobaczyłem starucha. Mikry wzrost nadrabiał bujną fryzurą oraz długimi paznokciami (Ithaqua to Przedwieczny rozmiarami przekraczającymi wieżowce zatem mikry wzrost jest błędny). Wiedziałem, kto to. Aż za dobrze...
- Itaqua (błąd w nazwie - powinno być Ithaqua). Ty bydlaku...-syknęła Królowa.
- Do usług Pani – rzekł nowoprzybyły. – Przybywam jako posłaniec bogów (Ithaqua nie był posłańcem - tą funkcję pełni Nyarlathotep). Nie są zadowoleni z tego, że ingerujesz w to, co dzieje się tu i teraz.
- Nie są zadowoleni? Nie są zadowoleni?! – tupnęła nogą w ziemię. Przez tą jedną, krótką chwilę wyglądała niemal...normalnie. – Jak oni ośmielają się mi przerywać!
- Mogą Pani. To są w końcu Środkowi Bogowie (Nie ma takich Bogów, są Zewnętrzni). Oni mogą wszystko.
- A gdzie ten drugi pokurcz, który zawsze przebywa z tobą. Ten od klucza (Ten od klucza to Yog-Sothoth a nie Yig)...
- Pani, Yig nie mógł przylecieć.(Yig nie mógł przylecieć bo nie jest posłańcem i nie ma takich mocy - to Pan Węży) Ma inne, pilne sprawy.
- Jasne. Znów mu Pickman (ach, żartobliwe nawiązanie do modelu Pickmana nie pomogło by wspomniany mógł się tu znaleźć z właściwego powodu; chodziło raczej o Randolpha Cartera, który miał spotkanie z Przedwiecznymi i uciekł im skutecznie tak dobrze, że nie wiedzą, gdzie go szukać - nawiązanie do wspomnianego wcześniej „tego od klucza”) uciekł? Niezły z niego model – prychnęła i postawiła kołnierz. Zimno stało się przenikliwe i osobliwie promieniowało od mikrej postury posłańca.

Itaqua pominął milczeniem zaczepkę i patrzył tępo na Królową. Ta gniewnie strzelała wzrokiem to na mnie to na posłańca. Nie opuściłem lufy sztucera. Nie wiem, czy to z zimna czy z odrętwienia, ale ciągle mierzyłem do Królowej. Już nie powtarzałem swojej mantry, bo nie musiałem. Co prawda to nie Cthulhu, ale zawsze coś. Kukurydza, ta bliżej polany, zaczęła pękać. Trawa pokryła się szronem. Chrząknąłem znacząco. Nie chciałem nikogo poganiać, ale to przestawało robić się ciekawe.
- Nie poganiaj mnie chłopcze! – krzyknęła Królowa. – Kazałabym cię ściąć, jak za dawnych czasów, gdy zniszczyłam Carcossę.(Carcosa - literówka zamierzona - to wcześniejsza nazwa miasta Yhtill, które zostało zrównane z ziemią przez Króla w Żółci i dopiero potem nazwane Carcosą. Zatem Król w Żółci nie mógł jej zniszczyć) Ciesz się, że Środkowi Bogowie na ciebie patrzą, bo już byłbyś mój.
Zamilkła. Gniew na jej twarzy był taki...ludzki. I do tego ta uroda...
- Odchodzę. Ale jeszcze wrócę...I nie będę sama. Wraz z moim wiernym Widmem Kłamstwa odwiedzę cię (Król w Żółci miał swojego pomocnika, który jednak zginął a jego śmierć przyczyniła się do powstania Carcosy. Ów pomocnik zwał się Widmem Prawdy a nie Kłamstwa), człowieku. Nie będę już taka miła...
Odwróciła się na pięcie i odeszła w kukurydzę. Wodziłem za nią lufą aż zniknęła z pola widzenia. Potem opuściłem broń i odetchnąłem.

- Na mnie też czas. Bywaj człowiecze. Pamiętaj, wszyscy na ciebie liczą – powiedział po czym po prostu zniknął.
Mróz momentalnie zelżał, szron się roztopił a powietrze wypełniło ciepło nocy oraz świerszcze. Odetchnąłem pełną piersią. Z wrażenia opadłem na kolana. Sprawdziłem sztucer oraz lekko mokrą księgę leżącą na ziemi. Delikatnie przetarłem ją szmatką i odłożyłem na miejsce. Spojrzałem na niebo. Ten sam Aldebaran mrugał do mnie zalotnie. Znów wrócił mi uśmiech. Samotność jest zła, ale jak nie można inaczej, to trzeba to czymś zapełnić. Może przyjdzie jeszcze inna królowa.

Spojrzałem na księgę. Odwróciłem karty księgi. Lubiłem wyzwania. Mistyka znów zalśniła na ręcznie pisanych stronach. Spojrzałem na ilustrację. Czekało mnie kolejne wyzwanie. Porosty z Yuggoth. (Nie Porosty a Grzyby) Choć nie brzmiało to groźnie, to zlekceważenie tej formy życia często kończyło się przygnieceniem przez ich odrażające i śluzowate cielsko. (Grzyby z Yuggoth są wielkości człowieka, mają różowy kolor lub zielonkawy kolor, posiadają skrzydła, dwa chwytaki oraz pełno nibymacek)Już zaczynałem je słyszeć jak jeden z porostów przedziera się przez pole kukurydzy.

W górze, gdzieś w kosmicznej pustce, pośród grającej czeredy młodszych bogów (nie ma młodszych bogów), Azathoth, Sułtan Bogów i Wielka Mądrość Wszechświata (to nie są tytuły Azatotha, raczej Sułtan Demonów oraz Bóg-Idiota) wraz z innymi mu równymi trwali w pustce i patrzyli na to, co dzieje się w dole.
- Stawiam całą rasę Tcho-tcho, że nie da rady – zamyślał rogaty Nyarlathotep do innych (Posłaniec bogów nie ma rogatego awatara).
- Przebijam Dholami, mój ładny przedwieczny (odniesienie do Nyarlathotepa, który nie jest Przedwiecznym tylko tylko Bogiem Zewnętrznym)– słodka myśl od przepięknej kobiety w czerwonym stroju zelektryzowała wszystkich (Shub-Niggurath to akurat nie kobieta i nie ma o niej takiego wyobrażenia, pewnie najbliższa prawdy byłaby tu sylwetka kozy; nie należy też zapominać, że kult Shub to kult płodności i często jej wyobrażeniem jest właśnie piękna kobieta, choć nigdy nie jako postać samej bogini a tylko jej symbol).
- Shub, moja droga – zaczął mówić kolejny przedwieczny Shoggoth (shoggothy to rasa służebna a nie Przedwieczni). – Ty wiesz, jak podbić zakład. Lepiej popatrzmy na to, co się stanie. I musimy pomyśleć o nowej książce dla naszego dzielnego śmiertelnika.
Całe grono zamruczało mentalnie, zahuczało, a Azathoth zaśmiał się idiotycznie (Azatoth to Kipiący Chaos Atomowy - raczej się nie śmieje) i zdmuchnął jakieś pobliskie słońce swoim oddechem. I tylko biedny Cthulhu zasnął gdzieś w Himalajach (i znów biedny Cthulhu - Himalaje to nie jego rejon)i śni o czasie, gdy wreszcie gwiazdy będą w porządku i minie mu ten cholerny sen.
----------------------------------------------------------------------------
Takie kolorowe wypracowanie to pewna pała w dzienniczku. Przynajmniej jeśli chodzi o przedmiot Mity Cthulhu. Policzmy teraz uczestników zabawy za tą odsłonę.
Kitsune - 5,05 pkt.
Redone - 4,3 pkt.
DogGhost - 3,9 pkt.
Dalakar - 1,4 pkt.

Co w przeliczeniu na globalną punktację daje taką oto listę:
Redone 11,55 pkt.
DogGhost 9,65 pkt.
Kitsune 8,55 pkt.
Dalakar 3,15 pkt.
Adr 2,0 pkt.
Rainir o pkt.

Walka robi się ciekawa. Następne odsłony będą pewnie równie emocjonujące. Tym bardziej, że sam Inspektor Legrasse poprosi o pomoc w ujęciu groźnego przestępcy. A może to nie jest zwykły przestępca? Jaka będzie prawda, zobaczycie już niedługo. Pytanie ukaże się do środy (wyjątkowo, ale nie będę miał czasu na nic wcześniej), zatem wypatrujcie go pilnie i szykujcie swoje szare komórki.
Zapraszam wszystkich gorąco.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem