Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2008, 20:06   #6
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Delikatne płomienie świec oświetlały ciepłym blaskiem kapliczkę. Złote wykończenia i kryształowe szybki chwytały promienie, by natchnąć je nową siłą, wspomóc w chwalebnym przedstawieniu którego aktorami były. Pusta twarz wymalowanej na obrazie czarnej kobiety z dzieckiem zdawała się w tym otoczeniu nabierać życia i jakiejś nieopisanej magii. Płonąca aura kapliczki wypełniała cały świat. Choć jego młody umysł nie pojmował tej sceny, tak jak nie pojmował słów jego matki, to czuł całym sobą spokój i unoszącą, choć jakże subtelna radość.
Matczyne ciało było takie miękkie i ciepłe. Jej głos, miarowy, cichy, szept wręcz, uspokajał go. Rytm serca tulił do snu, ramiona obejmowały, chroniąc przed całym światem, pozwalając jedynie temu wspaniałemu światłu dotykać go, koić nawet bardziej.
- Widzisz synku...? Widzisz Boską miłość? Czy wyobrażasz sobie cokolwiek czystszego i milszego... i bardziej bezinteresownego? Poczuj ją i przyjmij do swojego serca. Od Niego nie zaznasz krzywdy, zdrady, bólu...! Nie ma nic o równej wartości... Twoje marzenia mogą lec w gruzach, wszystko co było ci bliskie może pęknąć w jednej chwili... jakbyś nigdy nic nie znaczył. Tylko Boska miłość pozostaje niezmienna, daje pewność, że czynisz dobrze i siłę... i szczęście... Tego skarbu nie można ci ukraść... Tylko jego i aż jego... Ten świat jest zgniły i zły, ale nie bój się synku... To tylko koszmar. Prawdziwe szczęście czeka cię gdzie indziej, gdy obudzisz się daleko stąd, onieśmielony Boską miłością, by w końcu żyć prawdziwie..
Spojrzała na trzymanego w objęciach chłopca. Jej oczy płonęły. Ferwor wylewał się z nich niczym górski potok. Dziecko wbijało w nią wzrok, przepełnione fascynacją, podziwem i strachem. Doniosłość chwili dudniła w głowie jak trąby anielskie.
Nie rozumiał. Nie musiał. Czuł.
Matka ścisnęła go mocniej. Pocałował ją delikatnie w dłoń. Nawet żelazny smak krwi na jej palcach wydał mu się teraz darem Boga.

***

Upadek na posadzkę bolał, to prawda. Słowa, bolały o wiele bardziej.

- Haha! I co z tym zrobisz, dupku? Twoja matka-wariatka mnie też przyjdzie zabić??
Zacisnął zęby w złości. Dlaczego oni mówili takie rzeczy o mamie! Przecież to nieprawda! Dlaczego byli tacy niemili... Oni też chodzili do kościoła, a Jezus mówił, żeby nie krzywdzić innych, więc czemu... Znów nie rozumiał! Od kiedy tylko zaczął chodzić do szkoły, nie rozumiał innych dzieci... Były takie okrutne. Przezywały mamę, a ona jest taką dobrą osobą, nie zasługuje to!
Miał ochotę wstać i bić się z tym chłopakiem, by wyszczekał wszystko co złego powiedział! Nie będziesz czynił złego świadectwa o bliźnim swym! Spojrzał na czarną książeczkę, z wyszywanymi złotymi literami, która przed chwilą wypadła z szkolnej torby, razem z całą resztą zawartości... „Drugi policzek”
Spojrzał w górę na wysokiego, chudego blondyna, który stał nad nim z założonymi rękami i zawadiackim uśmiechem na twarzy.
- Nie. Wybaczam ci, ze tak powiedziałeś, ale proszę, nie mów tak więcej.
- Co? Haha! Ej, patrzcie, jaki żałosny, teraz błaga na kolanach o litość! Hahaha! Będę mówił co będę chciał, śmieciu! Twoja matka jest brudna i śmierdzi jak stary kundel! Jest starą, nienormalną szmatą, nic dziwnego, ze ma takiego głupiego syna! Durna kurwa!
Zauważył, ze rzucił się na blondyna dopiero gdy kopniak posłał go z powrotem na ziemie. Skulił się, ból sparaliżował ciało, nie mógł złapać oddechu. Popatrzył w górę na twarze dookoła. Część się śmiała, część rozglądała nerwowo, niektórzy odwracali wzrok...
Blondyn nagle wydał mu się większy niż był, jego uśmiech rozszerzył się, głos niósł złowieszcze nuty... Płomienie w oczach tak bardzo różniły się od tych, które widział w oczach matki...
Zrozumiał

***

Brodaty mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jak podobało ci się nasze spotkanie, młody człowieku?
Faustin uśmiechnął się niemrawo
- Było bardzo miło, ojcze... cieszę się widząc innych ludzi tak oddanych Panu jak ja...
Niedzielny poranek był słoneczny i ciepły. Ludzie nieśpiesznie przechadzali się po zadbanym, Rzymskim parku, ptaki śpiewały swoje radosne pieśni, a Faustin po raz pierwszy od długiego czasu czuł się rozumiany przez kogoś poza matką.
- Mnie również bardzo cieszy gdy widzę młodego człowieka, z tak bogatym życiem duchowym... Widzisz, dziecko, ludzie w tych czasach odwracają się od Boga. Oczywiście, każdego z nich widzimy co niedziela w kościele, dają na tace, modlą się... ale to wszystko to tylko maska. Zgnilizna, młody człowieku, zgnilizna toczy dusze ludzi tego wieku! Ich udawana pobożność jest policzkiem dla pana. Pokaż mi jedną osobę poza nami, która żyje zgodnie ze słowami Mesjasza! Wszystkich ich przepełnia „miłość” do niego, ale czy ktokolwiek, kiedykolwiek naprawdę –posłuchał- co ma do powiedzenia? Być może lepiej by było dla nich, gdyby nie słyszeli... Ignorancja jest mniejszym grzechem, niż jawne łamanie Jego zasad. Ci biedni głupcy posuwają się nawet do postępków iście heretyckich: co im pasuje w Piśmie – do tego się stosują, co nie podoba – wyrzucają z pamięci jakby nigdy nie istniało, ośmielając się nazywać te... skarlałe wydumanki wiarą chrześcijańska. Na nieskończoną litość boską, oni wymyślają sobie Boga, takiego jakim chcą widzieć, nie takim jakim jest! Nie mówię tylko o osobach świeckich... Nie sposób policzyć ile razy zgromadzenie kardynałów naginało, nawet zmieniało interpretacje pisma, by służyło ich celom... Powiedz młody człowieku, czy zakłamywanie słów boga nie jest działaniem na wskroś szatańskim...? Potępienie tylu dusz, nawet tych, które przy odpowiednim pasterzu wróciłby na miłosierne boskie łono, to uczynek ze którym może stać tylko jedna siła... Serce mnie boli, gdy myślę o nich wszystkich... Być może nasze poglądy wydają ci się surowe, może nawet okrutne, ale pamiętaj... walka toczy się o życie wieczne, najwyższa ze stawek. Dla człowieka nic poza samym Bogiem nie może być ważniejszego... Jeśli tą walkę przegramy, oni wszyscy będą potępieni, będą smażyć się w wiecznych ogniach piekieł... Jezus nie ewangelizował tak jak my, to prawda. Być może nawet niektóre z naszych metod byłby przez niego, w czasach gdy mieszkał na ziemi, potępiane, ale pamiętaj... gdy chodził miedzy nami, nauczał, dawał ludzkości szansę na stosowanie się do jego nauk, niczym sam Ojciec pierwszym jego dzieciom... ludzkość tą szansę zmarnowała, kolejny raz. Niczym pies gryzący rękę która go karmi, wbiliśmy sztylet w jego plecy! Szczury, robactwo! Ale Bóg nadal nas kocha, nadal chce naszego zbawienia i musimy przypominać o tym ludziom... na każdy sposób jaki tylko możemy...
Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie widząc i objął chłopaka ramieniem.
-Wróć do domu, pomódl się, zaśnij. Zrozumiesz. Jestem tego pewien.

Tej nocy, płomienie w oczach mężczyzny nawiedzały jego sny.

***

Starzec zachwiał się na nogach i wzniósł ręce w panicznej obronie. Kolejne uderzenie wybiło oddech z jego piersi. Poczuł trzaśniecie w dolnych żebrach i upadł na kolana. Oni nie żartują. Histeria zaczęła narastać w jego zawsze spokojnej, uczonej głowie. Coś trafiło go w twarz. Poczuł jak przednie zęby, z których utrzymania w jego wieku taki był dumny, wypadają, ocierają się o dziąsła, język, niemal wpadając do gardła, krew wypełnia usta. Czyjaś stopa, niewiadomo skąd, przydepnęła jego gardło zatrzymując przepływ powietrza.
- Ostrzegaliśmy, ze to się stanie, pierdolony poganinie. Możesz winić tylko siebie. Bóg dał ci życie a przez to szansę, my podobnie, ale ty naplułeś mu w dłoń. Naprawdę sądziłeś, że twoje czarcie kłamstwa pozostaną nieukarane? – przez czerwoną mgłę bólu widział spowitą cieniem twarz niskiego chłopaka, który go zatrzymał w alejce. – Nie wiem czy prowadzi cię sam Pan Ciemności, czy twoja własna głupota i ślepota, ale twoje wykłady... „profesorze”... poważnie godzą w Boskie interesy. Widzisz, namawiając ludzi do porzucenia wiary, nie tylko wspierasz Złego, ale skazujesz tych głupców na niewyobrażalne męki w trzaskających płomieniach szatańskich czeluści! Wiesz czym jest piekło, pierdolony poganinie? Co teraz czujesz, powiedz...? Czujesz ból? Strach? Paraliżujące przerażenie, rozrywające serce i tępiące zmysły? To wszystko jest niczym wobec agonii którą szykuje ci ten, któremu służysz! – uśmiech Faustina narastał. Drżące oczy starca wyrażały o tyle więcej niż jego charczenie, nieskoordynowanie ruchy, siniaki. W imię Pana! Ten biedny człowiek, zwiedziony intrygami Boskiego wroga zaczyna zdawać sobie sprawę z tego co mu grozi, jeśli nie wyrazi skruchy, nie obieca poprawy, nie wróci na drogę Jezusa. Idź z powrotem ku światłości, człowiecze i chwal Pana! Teraz cierpisz, ale czymże to wobec przysługi jakiej właśnie doświadczasz z rąk gorliwych wiernych! Będziesz pławił się w Boskiej chwale... Jeśli nie po dobroci, to wiedziony strachem! Twoje ostateczne ocalenie jest w zasięgu ręki. Jeśli sam nie chcesz po nie sięgnąć, wepchniemy ci je w dłonie! Deus volt! – Zmień swe postępowanie, starcze. Dajemy ci jeszcze jedną szansę. Skorzystaj z niej, lub zgnij w otchłani.

Nacisk na gardło zelżał. starzec, zanosząc się gulgoczącym kaszlem przewrócił się na bok, wypluł mieszaninę zębów i krwi. Trzęsąc się jak w febrze popatrzył za odchodzącymi młodzieńcami... Oczy tego oprawcy... Będą go nawiedzać do końca życia. To szaleniec... nie... W tej chwili był gotów uwierzyć, ze to prawdziwy diabeł...

***

Bolało. Odległe odgłosy bitwy coraz bardziej cichły. Swąd spalenizny, prochu i ludzkich wnętrzności odurzał. Wiatr wył i pluł falami pasku w jego zapłakane oczy, podrażniony nos i ziejąca ranę na plecach. Zarzęził lekko, próbując odkasłnąć krwawą pianę z tchawicy, ust i nosa. Słodki, metaliczny smak przypominał mu czasy dawno przeszłe...
-Mamusiu... – zajęczał. Łzy pociekły strumieniem na zmoczoną już posoką ziemię. Widział ciała swoich kompanów, Brytyjczyków, zgliszcza ich czołgów. Biedni ludzie, skazani na piekło. Nikt nigdy nie pokazał im właściwej drogi. Jakież Faustin miał szczęście... Niedługo aniołowie zaniosą go wprost przed kryształowe bramy Świętego Piotra, a potem zasiadać będzie w nieskończoność wśród kojącego, ciepłego światła Boga... razem z mamą i braćmi z Kościoła... I będzie tak spokojnie...
Tylko czemu czuł strach? Przecież czeka na niego prawdziwe życie! Całą nędzną egzystencje na tym padole szykował się i radował na ten dzień... Nie powinien się bać... i tak żałować...
- Nie...chce... umierać... – wyszeptał, coraz słabiej. Nagle, jak pocisk z armaty uderzyło go przerażenie. Oddech stał się cięższy, bezwładne ręce poruszyły się w nowym wigorem. Nie może jeszcze umrzeć, to nie jego pora, Bóg mu daje znak strachem! Musi walczyć, tyle jeszcze dusz jest mu przeznaczone ocalić! Musi wstać, znaleźć medyka, da rade, musi dać, DEUS VOLT!
Ręce załamały się pod nim. Padł na piasek bez siły w mięśniach i bez siły w sercu.
Napad płaczu wstrząsnął jego ciałem. Zawodził tak mocno, jak tylko pozwalała mu na to jego rana. Umierał. Boże – błagał, resztkami świadomości – nie zabieraj mnie... nie chce umierać... mamo... ratuj mnie...

Nastało światło.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline