Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2008, 16:11   #1
Bulny
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
[WFRP] Ach, te księżycowe noce...



Rozdział I
Bóg, Honor i Księga…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=zdOir8kGYoE[/media]Wstąpiłeś już, księżycu, na niebieskie szczyty
I niepewnymi śniegi powlokłeś błękity,
A twój promień niepewny, blady i srebrzysty,
Odbija się o kryształ lodu przezroczysty,
Lub na gałęzie giętkiej i wzniosłej topoli,
Z którą szumny Akwilon lub Zefir swawoli
I opadłymi z liści gałęziami chwieje,
Twój promień to się skryje, to znów zajaśnieje.



Gwiazd tysiące, na nieba jaśniejąc błękicie,
Zdają się przyrodzeniu nowe wlewać życie;
Gdzieniegdzie pośrebrzone mijają się chmury;
Ty panem się wydajesz uśpionej natury.
Lecz czemuż twoje drzące i blade promienie
Nie rozpędzą zupełnie czarne nocy cienie?
Ty obrazem nadziei w smutnej jesteś duszy:
Otrze ona łez kilka, całkiem nie osuszy.



Ale oto już widać nadchodzącą chmurę,
Ta w wkrótce w cieniu całą pogrąży naturę.
Nadeszła; już nie widać pięknego księżyca;
Lecz wiatr zawiał, znów niebo się rozjaśnia;
Wiatr burzliwy gwałtowny przedarł obłok mglisty
I znowu w dawnym blasku błysnął księżyc czysty,
Jak cnota i poczciwość, czernione potwarzą,
Prędzej czy później zawsze w blasku się okażą.


****

Pełnia księżyca zawsze fascynowała artystów…
Najsławniejsi trubadurzy i poeci tworzyli swe dzieła mówiące o jej majestacie i grozie…
O jej pięknie i przerażających właściwościach…
O jej magicznej mocy i ogromnej potędze…
Najwięksi wojowie ginęli na polach bitwy, otoczeni jej blaskiem…
Najgorsze bestie żądne krwi budziły się podczas niej do życia…
Najpodlejsi kochankowie dokonywali zdrad skąpani w jej świetle…
Najznamienitsi bohaterowie dokonywali w jej czasie chwalebnych czynów…
A zwykli ludzie? Ich pełnia księżyca zwyczajnie nie obchodziła…

****

Zmrok zapadł już dawno temu. W końcu nadeszła zima. Dni stawały się coraz krótsze ustępując potędze nocy. Starszy mężczyzna siedział, w koszuli nocnej, na łóżku czytając grubą, zakurzoną księg. Louis DeLonette był zamożnym człowiekiem. Opanował co najmniej dziesiątą część handlu w okolicach granic Imperialnego państwa z zachodnim sąsiadem – Bretonią. To nie był jednak koniec jego kapitalistycznych podbojów. Tej nocy musiał się wyspać, aby być rześkim na jutrzejszym spotkaniu z właścicielem pewnej faktorii handlowej, którą miał wykupić – Waldemarem Zeiterem. Blask zimowego księżyca leniwie wdzierał się do, oświetlonego pojedynczą świecą, pomieszczenia, zajmując coraz większe połacie drewnianej podłogi. Mężczyzna w sile wieku przetarł oczy. Sen coraz bardziej dawał mu się we znaki. Księgi rachunkowe nie mogły jednak czekać do jutra. Trzeba było uzupełnić cały miesięczny przychód przed wypłaceniem podatku baronowi. Po chwili jednak jego umysł dał za wygraną. Louis zdjął okulary ze swojego garbatego nosa, kładąc je na dużym stoliku nocnym. Potem przeczesał palcami długą, brunatną brodę i podrapał się po łysinie pokrywającej jego czoło.
- Czas na sen… - Szepnął, obracając się w stronę pościeli. Spała tam już jego żona Mathilde. Mimo śrdeniego wieku wciąż zachowywała ona młodzieńczą urodę. Nawet ząb czasu nie zdołał wygrać potyczki z jej ślicznym ciałem. Mężczyzna ucałował małżonkę, po czym zgasił świecę, dając blaskowi nocnego księżyca swobodę w działaniu. Tamten nie zwlekał długo i zalał całe pomieszczenie zielonkawym blaskiem.
Człowiek przechodził już w fazę błogiego, mocnego snu. Jakiś huk wyrwał go jednak momentalnie z tego stanu. Kupiec otworzył oczy przecierając je. Drugi huk. Coś było nie tak. Hałasy dochodziły z góry. Louis nie zwracał uwagi na pytania żony. Założył skórzane kapcie, po czym ruszył pędem na górę. Trzeci huk. „Złoczyńcy?” – pomyślał, dobywając pogrzebacz z kominka obok schodów. Po szybkim wbiegnięciu schodami stanął na chwilę, szukając w księżycowym świetle jakichkolwiek postaci. Czwarty huk. Dochodził z pokoju jego córki – Elizabeth. Mocno wystraszony człowiek wiedział, że nie ma czasu ani sensu wołać straże. Nim doczeka się interwencji, bandyci uciekną. Szybkim ruchem ręki nacisnął klamkę. Drzwi pomieszczenia momentalnie otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Widok, który ujrzał mężczyzna, momentalnie go zamurował. Jakiś zbir w czarnym płaszczu właśnie zeskakiwał z okna z jego córką w rękach. „Nie… To nie może być prawda. To tylko sen.” – myślał kupiec rzucając się, z ciężkim narzędziem w ręku, w stronę okna. Było jednak za późno. Tamten zdołał wyskoczyć. Opadł na podstawionego konia, i razem z pomocnikiem udali się w nieznany kierunku, gnając krętymi uliczkami miasta.
– Elizabeth! – rozległo się echo okalające swoją potęgą większość okolicznych domów.
Nie!!... – mężczyzna upadł na kolana. Życie nie miało już sensu…

****

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Zklqr1xj32Q[/media]
Od jakiegoś czasu okoliczna pogoda płatała figle. Choć jest już długo po żniwach, to pierwsze śniegi nie dosięgły jeszcze okolic Middenheim. Od niemal tygodnia bezustannie lało. Wszystkie drogi zamieniły się w jedne wielkie rzeki błota, którymi podróżni musieli brnąć, z braku lepszej nawierzchni. Dodatkowo było bardzo zimno, choć jeszcze nie tak mroźnie, jak w czasie przechodzenia starego roku w nowy. Choć pogoda nie sprzyjała jeździe, byli jednak tacy, którzy nie mogli sobie pozwolić na przestój. O takich też bohaterach opowiada nasza historia, dziejąca się gdzieś nieopodal gór środkowych. Grupka ośmiu wędrowców przemierzała właśnie mokry szlak dążąc bezustannie do celu ich podróży – miasteczka Volfendorf. Ludzie z okolicy dużo rozpowiadali się o tym miejscu jako o jednym, wielkim ośrodku Sigmaryckiego kultu. Mówiono o nim, że na jedną karczmę przypadają tam trzy kaplice i zakon. Podobno na ulicach tego miasteczka łatwiej spotkać mnicha, aniżeli jakiegokolwiek kupca, lub chłopa. Czy było to jednak prawdą? Miało się to okazać dziś wieczorem. Tak bynajmniej mówili przechodzący gdzieniegdzie włóczędzy. Wieczór zbliżał się nieubłaganie. Choć deszczowe chmury zakrywały promienie słońca, to widać było, że powoli zapada zmrok. W końcu zaczyna się zima. Nie dziwne jest to, że dni są coraz krótsze, ani to, że jest coraz zimniej. Dziwnym zjawiskiem są jednak jeźdźcy podążający polną, błotnistą drogą w stronę miasteczka.

Orszak rozpoczynały cztery piękne, dorodne konie, razem z jeźdźcami. Na jednym z nich jechała młodziutka, urocza niewiasta, za którą na drugim wierzchowcu, niczym cień podążał męzczyzna, wyglądający na woja ze wschodu. Trzeciego dosiadał młody elf. A na czwartym, najbardziej wysuniętym na czoło ogierze siedział szlachcic – Adren von Volfgrim. Kuzyn właściciela tutejszych ziem, oraz początkujący mag. Za nimi, brodząc w błocie szedł człowiek wyglądający na kapłana albo zakonnika. No nie zapominajmy też o dwóch kolejnych mężach. Byli to przedstawiciele krasnoludzkiej rasy, którym pogoda dawała się we znaki jeszcze bardziej aniżeli ludzkim przyjaciołom. Na końcu jechał inny, dziwny, choć pocieszny wierzchowiec, razem ze swoim jeźdźcem. Niziołek kołysał się w rytm chodu jucznego muła, na którym siedział. W końcu nie można było sobie pozwolić na utratę cennego pożywiania, więc ktoś musiał go pilnować.

W końcu, po długiej, męczącej podróży, zza drzew wyłoniło się miasteczko. To na pewno Volfendorf. Ludzie spotkani po drodze mówili chyba prawdę. Nad całym osiedlem górowała masa strzelistych wieżyczek, oraz kopuł zakończonych symbolami Młotodzierżcy. Miejscami ten widok można by trafnie porównać z widokiem samotnego orka zgładzonego po salwie strzał, wypuszczonej przez elfickich łuczników. Pomiędzy nimi widać było małe domki należące najwyraźniej do mieszkańców. Najważniejszym widokiem była jednak jedna z wież. Już z tak dalekiej odległości było widać ją niemal dokładnie. Najwyższy budynek w mieście zakończony był ogromnym dachem w kształcie stożka, na którym stał posąg nieco odmienny od innych - symbol Ulryka. Pod dachem mieściła się ogromna tarcza zegarowa, której każda godzina oświetlana była kilkoma osobnymi pochodniami. Zastanawiające było, jak ludziom udawało się rozpalić pochodnie na takiej wysokości. Po chwili wpatrywania się w to dzieło architektury, nasi podróżnicy musieli jednak ruszyć dalej w stronę aglomeracji, którą mieli przed swoimi oczami. Wedle wytycznych, danych Adrenowi przez jego krewniaka Karla von Volfgrima, podróżnicy mieli zatrzymać się w karczmie „Dzban Młotodzierżcy” prowadzonej przez mnichów wyrabiających podobno wyśmienite piwo oraz chleb. Celem tego przedsięwzięcia było oczekiwanie na posłańca, który miał doprowadzić ich bezpiecznie w stronę grodu należącego do von Volfgrimów. Jako dowód pokrewieństwa, młody szlachcic otrzymał drewnianą fajkę w kształcie symbolu Sigmara. Wyryty był na niej napis:

”To, co prowadzi do chwały zawarte jest w słowach świętego - KR 16”…
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 22-04-2008 o 13:57.
Bulny jest offline