Wątek: Listy Wojenne
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2008, 23:02   #2
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
*****





6 June 1944
01:00 D-Day


Chłopaki nerwowo spoglądali na siebie w samolocie. Zastanawiałem się czy czują się tak samo jak ja. Patrzyłem jak przypinają karabińczyki do linki… i zastanawiałem się ilu z nich dożyje poranka? Wiedziałem, że nie powinienem o tym myśleć ale nie potrafiłem. To był ciężki lot, obrona przeciwlotnicza pruła do nas ile mogła, a potężne reflektory przeciwlotnicze oślepiały co chwila pilotów naszych maszyn. Zimne czerwcowe, nocne powietrze orzeźwiało… Nagle naszą maszyną wstrząsnął wybuch… a samolotem zatrzęsło od turbulencji… patrzyłem cały czas na lampkę sygnalizującą zrzut. Cały czas była czerwona!!! Nie mogłem dłużej czekać… Wydałem rozkaz do skoku… Jeden po drugim moi chłopcy rzucali się w ciemność nocnego normandzkiego nieba.

Nie potrafię opisać wrażeń skoku bojowego… nie myślisz czy przeżyjesz… nie myślisz o śmigających wokół pociskach czy wybuchach. Słyszysz tylko szum powietrza… i modlisz się.

Wylądowałem za jakąś linią drzew… szybko pozbyłem się spadochronu i kapoku… kiedy sięgałem po zasobnik….. coś głucho zaczęło się przedziera przez krzewy.”Grom” rzuciłem celując w ciemność. ”Błyskawica„ głos kaprala Hilwiego był nadzwyczaj mile widziany. Nie wiedzieliśmy, gdzie w ogóle jesteśmy… na pewno byliśmy daleko od strefy zrzutu… musiałem szybko dostać się do mapy w zasobniku. I wtedy napatoczył się ten cholerny szkop… dosłownie wpadł na nas… kiedy Hilwi zaczął po niemiecku coś nawijać… już oczami wyobraźni widziałem nas martwych…nawet nie zdążyłem sięgnąć do kabury. Nagle wrzeszczący szwab, zamarł w bezruchu by po chwilę zwalić się na ziemię w serii konwulsji. Wysoki cień za Niemcem, odezwał się umówionych hasłem… dobrze, że dość szybko, bo kapral chciał go rozwalić. To był starszy szeregowy Kaynes, wraz z jakimś szeregowcem z 82… zebraliśmy broń. Szybko rzuciłem okiem na mapę, na kursach w Toccoa uczyli nas nawigacji… ale teraz leżąc na wilgotnej ziemi… przykryty pałatką, studiując mapę w kiepskim świetle latarki… miałem duży problem z oznaczeniem pozycji. Wg. tego co mówił Hilwi tej tablicy z nazwą wioski Colomby, byliśmy jakieś 20 kilometrów od miejsca właściwego zrzutu. Za niecałe cztery godziny mieliśmy zająć miasteczko St. Merie du Mont, wraz z kompanią D… a ja miałem dwóch ludzi ze swojej drużyny z kompani C i jednego szeregowca z 82 powietrzno – desantowej. Pomyślałem wtedy: „No stary lepiej być nie mogło”. Najlepszym rozwiązaniem wydawało mi się przedarcie się w stronę Ste. Mere Eglise, przez strefę zrzutu 82, myślałem wtedy, że może znajdę kogoś ze swoich ludzi. A jeśli nie będzie możliwości dojścia do Eglise, to zawsze mogliśmy się przydać w du Mont… ponoć tamtejsze 88 mogły narobić sporo kłopotu chłopakom lądującym na Utah.

Po jakimś czasie napatoczyli się na nas dwóch szeregowych, jeden z 502 pułku chyba i jeden z 506, kompani F od Wintersa. Wedle mapy linia kolejowa powinna nas zaprowadzić do drogi w kierunku du Mont… musieliśmy się strasznie śpieszyć… miałem zadanie do wykonania… a zostało mi czterdzieści procent składu… bo znaleźliśmy jeszcze 3 chłopaków z mojej drużyny: Del Campo, Fouriera i Millera… to od nich dowiedziałem się o śmierci Turnera… ponoć dostał zaplątał się gdzieś w gałęzie i szkopy zdjęły do z Mtg. 42… Wtedy jeszcze do mnie nie docierała ta straszna świadomość… tej nocy górę wzięło podniecenia i determinacja… straszne wspomnienia miały przyjść znacznie później.

Od nich dowiedziałem się, że kompanie E i F ruszyły na du Mont… znaczy, że nie mieliśmy tu czego szukać… drugi batalion czyli moja kompania Charcie i D, koncentrowały się ponoć wokół Eglise i tam ruszyliśmy jak najszybciej.

Jeszcze jedno mnie uderzyło tej nocy… Zapach… normandzkie łąki wydzielają specyficzną woń… ziołowy delikatnie drażniący i orzeźwiający zapach. Zupełnie różny od tego do jakiego byłem przyzwyczajony w Montanie, kiedy rano wstawało się na przepęd i wraz z chłopkami piło się kawę przed świtem… w nozdrzach czułeś słodki i chłodny zapach trawy… zupełnie różny od tego w Normandii… A ta noc dopiero się zaczynała…


*****

Droga Susie.

Już od dwóch dni mamy w obozie przygotowania do wyruszenia w bój. Trwają ostatnie kursy i odprawy, więc piszę teraz do Ciebie, bo nie wiem kiedy potem będę miał okazję. Mamy masę roboty przy przygotowywaniu ludzi do akcji… nikt dokładnie nie wie, kiedy i co gdzie nastąpi nasz chrzest bojowy, ale atmosfera robi się nerwowa.

Proszę Cię o jedno kochanie, nie martw się o mnie. Zobaczysz, za kilka miesięcy znowu będziemy razem… mam przeczucie, ze wojna się szybko skończy. Przykro mi, że nie mogłem być przy Tobie na pogrzebie twojej matki… mam nadzieję, że wiesz jak mocno Cię kocham i wspieram. Proszę Cię posłuchaj mnie i jedź do moich rodziców do Montany… zobaczysz, że tam wśród ciszy i spokoju szybciej ukoisz ból po stracie matki. Moi rodzice już wiedzą, że przyjedziesz. Nie martw się o mnie – naprawdę… dołożę wszelkich starań, żebyśmy się ujrzeli tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Choćbym miał samego Hitlera gołymi rękami udusić kochanie. Mas pozdrowienia od chłopaków z mojej drużyny… nawet zachowywali się przyzwoicie, mają szczęście bo inaczej znowu kazałbym im czyścić latryny. To dobrzy towarzysze i żołnierze… choć czasem trochę narwani… jak ten Turner z Nowego Yorku…

Pozdrawiam Cię mocno, tak bardzo za Tobą tęsknię. Jak tylko będę mógł napiszę znowu. Może następny list wyślę do Ciebie już z Francji?

Całuję, Twój na zawsze Timothy.


*****
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline