Smród...Smród dominował w tym mieście. Swąd niczym całun otaczał ciała i budynki. Całe Sigil śmierdziało w charakterystyczny sposób. Smród ten nie był najgorszą odmianą smrodu z jaką zetknęły się fragmenty Mnogości, ale tak przytłaczającego swądu jak ten, dotąd Mnogość nie spotkał. Także wszechobecny brud oblepiający dzielnice Sigil niczym naskórek był czymś rzadkim...A największe, smród i brud, koncentrowały się Ulu. To były prawdziwe slumsy Wieloświata. Stokroć gorsze od tych które widział assasyn w swym życiu. Nawet czarownik z odrazą wędrował uliczkami Ula. Bo choć nie miał w sobie żadnych uczuć wyższych, to nadal gdzieś na dnie serca tkwiła drzazga poczucia estetyki. - Nadal uważam, że powinniśmy zabrać ze sobą eskortę, paru Kaosytów którzy pilnowali by naszego bezpieczeństwa.-odezwał się starzec. Głosy bowiem nigdy nie pozostawały zbyt długo milczące. Poza byciem u steru od czasu do czasu i obserwacją nie miały bowiem innych rozrywek. - Tak, trzeba było wziąć...Bóstwo nie powinno chodzić bez świty.- odparł w myślach czarownik przemierzając kolejne uliczki ponurego miejskiego labiryntu jakim był Ul. - Nie jesteś bóstwem. Oszukujesz tych biedaków.- odparł melodyjny i melancholijny głos. - Jeszcze nie jestem...ale wkrótce będę.- rzekł czarownik wkładając w twą wypowiedź całą swa pogardę jaką miał dla przedmówcy. - Eskorta przyciągnęła by uwagę, a my jesteśmy na celowniku zarówno Harmonium jak i Łaskobójców. Poza tym...Nie mów, że sobie nie poradzisz sam ?- spyta nieco ironicznie kolejny głos...charyzmatyczny i pełen wewnętrznej siły. - Wątpisz w mą potęgę assasynie?!- ryknął w myślach czarownik. - Samodzielnie obracałem armie w perzynę, niszczyłem miasta, wioski...Mordowałem setki istnień jednym pstryknięciem palca! Myślisz że JA nie dam sobie rady z PAROMA skurlami w pancerzykach?! - Jest się czym chwalić...-westchnął pogardliwie głos zwany szlachcicem.- Bezbronnych łatwo się morduje. A jacyś ważniejsi wrogowie? Potężniejsi od paru wieśniaków z widłami, lub zbrojnych prosto po szkoleniu? -Wyrwę ci język, jak nadarzy się okazja.- groził czarownik. - Dosyć! Jak sądzę czarownik ochroni nas bez eskorty. I mniej rzucamy się w oczy bez obecności kilkunastu wyjących szaleńców.- rzekł głos zwany assasynem. - Ej, jedna ładna Kaosytka by nie zaszkodziła...Dawno nie mieliśmy zabawy. Już wiem! Chodźmy do przybytku Czuciowców!- przekonywał szlachcic. - Nie! Zamierzam znaleźć moc. Uwolnić się od was. Po czym uwolnić was od okowów życia!- krzyczał w duszy czarownik. -A ile wzrostu i jaki kolor oczu ma ta moc?- drwił szlachcic. - A ty tylko o dziewkach.- rzekł pogardliwe czarownik. - Prawdziwa moc płynie z "poznania siebie". Prawdziwa moc to "władza nad sobą".- wtrącił mnich. - I kto to mówi...-dodał pogardliwie czarownik.- Ty jakoś tej władzy nie masz. Teraz ruszymy by wykonać mój plan... - To znaczy?- dopytywał się szlachcic. Ale czarownik mu nie odpowiedział. Ruszył tylko żwawszym krokiem przed siebie...I zatrzymał się na kolejnych rozstajach. -Myślę że powinieneś skręcić w lewo.- rzekł assasyn. I Gith skręcił w lewo przemierzając kolejną szarawo-rdzawą uliczkę. Tu na moment przystanął nad gnijącymi zwłokami, opartymi o drewnianą szopę. Drewno było rzadkością w Sigil.. To tutaj wyglądało na bardzo stare. - To skutki naszych działań...Zapewne zginął w walkach pomiędzy frakcjami. Powinniśmy mu sprawić pogrzeb zanim dopadną go te sępy, Grabarze. I zanim zmienią go parodię życia jakim jest nieumarły. -rzekł smutny głos w głowie Mnogości.
- Zwisa mi to...- odparł na głos czarownik posługując się ustami githa. - A może to był jeden z twych wyznawców?! I co fałszywy bożku.?! Nawet tyle nie zrobisz dla tych którzy oddali za ciebie swe życie?!- wściekłość wypełniająca ten głos była olbrzymia.
Twarz githa wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu. Dłonie złożyły się w gesty, a usta wypowiedziały słowa w języku magii. Z koniuszków twoich palców wystrzelił stożek piekących płomieni. Ogień w mgnieniu oka objął zarówno ciało, jak i drewniany budynek. - Ty morderco ! Ty przeklęty przez bogów gadzie! Zrobiłeś to celowo.- wściekłość owego głosu byłaby muzyką dla uszu czarownika. Gdyby czarownik miał uszy, a ów głos usta. -Czego się czepiasz. Spopieliłem zwłoki, a że przy okazji usunąłem to drewniane szkaradzieństwo z moich oczu...Czyż dobre uczynki nie zostają bez nagrody kapłanie?- dodał dziwnie obojętnym tonem czarownik. - A jeśli przy okazji zniszczyłeś komuś dom? Co wtedy?- wysyczał kapłan. - To mogę ich wysłać w to samo miejsce, co tą budę.- dodał złośliwie w myślach czarownik.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
Ostatnio edytowane przez abishai : 14-05-2008 o 10:33.
|