Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2008, 22:50   #3
Gadzik
 
Gadzik's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodze
Eleganckie, pojedyncze stuknięcie ostrzem nożyka o szlachetną powierzchnię kryształowego kieliszka. Spokojne muśnięcie muzycznej gamy arystokratycznej doskonałości. Wyważone poczucie chwili umiejscowionej pomiędzy cichym westchnieniem Wschodu a lekkim chichotem Zachodu. Mistrzowska klamra łączności między radosną Północą a smutnym Południem. Panaceum idealne, poskramiacz chamskich mas i buntowniczych jednostek…

GROTESKA, GROTESKA, GROTESKA…


~~~

Oto człowiek… Człowiek związany niczym prosie przeznaczone na ubój, brutalnie rzucone pod ścianę symbolizującą rzeźnicki hak śmierci. Człowiek średniego wzrostu, o chudej posturze istoty przekładającej czytanie ksiąg nad skomplikowany wysiłek fizyczny. Człowiek pobity i brutalnie okaleczony. Człowiek zgięty pod jarzmem własnych rzygowin. Człowiek w poszarpanych, hebanowych szatach – symbolu mrocznej powagi zmieszanej z jego własną czerwono-czarną krwią. Człowiek z okaleczoną głową arcyindywidualnych myśli, człowiek zasiany strąkami siwych włosów. Człowiek o oliwkowej skórze samego diabła.

Człowiek, który został zaskoczony i pokonany.

Diabeł, którego natury nie sposób pokonać.

~~~

- Piękna melodia, nieprawdaż ? - sympatyczny głos Przyjaciela wyrwał słuchacza z objęć zadumy. Musiał wyrwać, inna możliwość po prostu nie istniała… W decydujących porywach charyzmatycznej pasji Przyjaciela, jego aksamit słów stawał się skarbem cenniejszym niż rozkosz bycia kochanym. A w dzisiejszych okrutnych czasach to wręcz luksus rozkoszy…
- Ba ! Wyborna ! – szczere uniesienie mężczyzny spowodowało, że na twarzy gospodarza wykwitł równie szczery uśmiech. Nawet jego oczy, zwykle spoglądające na świat poprzez zmrużone szparki, rozwarły się szerzej w geście bratniej uciechy. Przyjaciel był szczęśliwy, gdyż jego przyjaciel Gomez był zadowolony … Srebrna zastawa dumnie spoczywała na szlachetnym blacie dębowego stołu. Obaj mężczyźni siedzieli naprzeciwko siebie, na jego dwóch symetrycznych krańcach.

GROTESKA, GROTESKA, GROTESKA…


~~~

W życiu nawet największego mędrca i kpiarza przychodzi ten moment, w którym nie idzie wykręcić się sianem. Staje się wówczas twarzą w twarz ze swoim Przeznaczeniem i uświadamia pewien ciąg popełnionych błędów, siłą rzeczy niemożliwych do sprostowania (a mają one nieszczęście zaczynać się tuż przy samym starcie domina wydarzeń). Ów moment rozgościł się również w życiu samego Szakala i zdawałoby się, że z każdym uderzeniem rozszalałego Gomeza przejmuje nad nim coraz większą kontrolę… A on nic nie mówił, na nic nie odpowiadał. Zamknął się we własnym świecie wytrzymałości psychicznej, tak bardzo świadom słabości fizycznej. Razy spadały, krew spływała, obłąkańcze słowa ślizgały się w zalanych posoką przewodach słuchowych, milczenie trwało w swojej niepozornej ciszy…

Człowiek cierpiał.

Diabeł rozmyślał.

Palec leżał.

~~~

- Częstuj się… - rozpoczęty proces tradycyjnych grzeczności spełniał na tyle dobrze swoje zadanie, iż zdecydował się pociągnąć go aż do początkowej granicy Królestwa Konkretów. Delikatnym gestem dłoni zaznaczył krąg osiadłego pomiędzy nimi jadła. Uśmiechnął się tajemniczo, odsłaniając tym samym szereg lekko pożółkłych zębów. - …póki ciepłe.
- *Jeszcze*. – przez białą jak wapno twarz Gomeza przemknął cień zdeterminowanej inteligencji. Oko za oko, ironia za ironię, złośliwość za złośliwość… Ból za ból.

GROTESKA, GROTESKA, GROTESKA…


~~~

Ostatkiem sił fizycznych podniósł się do względnie prostej pozycji siedzącej. Zawiesiste krople wymiocin skapywały nierównomiernie na małą kałużę zasychającej krwi jednego z jego ochroniarzy. Pięciu chłopa, najlepszych zabijaków w tej części Sigil… Adept skóry ze stoickim spokojem spojrzał w wyżarte oczy jednego z nich. Zarżnięci jak pięć rynsztokowych kundli... W gruncie rzeczy nie należał im się inny los niż pożywki dla szaleńca i jego szczurzych pupili.

Delikatnie zmrużył oczy, tym samym osiągając kolejny nieosiągalny punkt walki ze swoim ciałem. Przez umysł Szakala przemknęła wątpliwość, kto tak naprawdę kim rządzi: Gomez szczurami czy szczury nim ? W realiach Sfer to drugie wydawało się nawet bardziej logiczne, niemniej nawet takiemu obłąkańcowi musiał przyznać pewną dozę szacunku. Gomez schwytał Szakala – a to już wyższy stopień wtajemniczenia. Jednak Gomez od razu nie zabił Szakala - a tu już wyższy stopień bezmyślności.

Człowiek rozmyślał.

Diabeł czekał.

~~~

Nie przerazili się, gdy potężny huk rogów wezwał kolejną armię do wymarszu. Taka już była tradycja tego miejsca, że codziennie opuszczały je nowe zastępy gotowych na bój o ułudę celu. Bo na Wojnie nie sposób zdobyć ani sławy, ani bogactwa. To pierwsze staje się nieosiągalne nawet dla bogów, drugie zaś szybko traci w oczach walczącego jakąkolwiek wartość. Nikt na nich nie czeka, nikt za nimi nie płacze. Jedynie pomarańczowo-krwisty piasek Baator drga przez kilka chwil w rytm echa kroków niesionych w ponurą dal…
- *Jeszcze*. – uzupełnił stoicko gospodarz, jednocześnie oddzielając kawałek kotleta drobiowego od jego dość sporej reszty. Gomez bez słowa nałożył na porcelanowy talerz ozór wieprzowy. W milczeniu delektowali się wystawnym obiadem, z wolna przeżuwali kawałki idealnie przyrządzonego mięsiwa, bez pośpiechu oceniali wartość czerwonego wina. Tak oto spożywali posiłek Szakal, człowiek-czart, oraz Gomez, człowiek-szczur, siedząc przy stole umieszczonym w jednym z wielu wygasłych kraterów Baator… W miejscu, gdzie nie sposób dostać ani drobiu, ani wieprzowiny, ani przedniego czerwonego wina…

GROTESKA, GROTESKA, GROTESKA…


~~~

Z delikatnym wyczuciem groteskowej powago chwili wyciągnął czubek języka w celu zdegustowania siebie samego. Miód… Słodki, lepki, wzbudzający w nadmiarze odruch wymiotny. Czarownik w milczeniu słuchał bełkotu rozhisteryzowanego kastrata. Być może, gdyby nie czuł aż takiej porcji fizycznego bólu i nie słuchał bezwzględnych podszeptów zdrowego rozsądku, zdobyłby się na delikatny uśmieszek wyrozumiałości. Miast tego utkwił przekrwione spojrzenie w rozpalonej twarzy działającego Gomeza.

Człowiek spoglądał.

Diabeł analizował.

Szczur uciekł z palcem w pyszczku.

~~~

- Gotowe, mój drogi Gomezie. – stwierdził bez patosu, na kilka sekund przed ukazaniem się pierwszego z gelugonów na skraju krateru. Blady osobnik poruszył niespokojnie swym pseudo-szlacheckim wąsikiem. Zerwał się na równe nogi, przewracając przy tym pękaty słoik miodu. Ten lekko spadł na troskliwy piasek Piekła…
- Ssssssakopany po sssssamą szszszszyję… - czart z pewną dozą respekto-pogardy łypnął na Gomeza. Adept skóry, ubrany w onyksową czerń matowych szat, podrapał się bez pośpiechu po brodzie.
- Skrzywdził Cię, prawda ?
- Sssss ? Niiii… - zaprzeczenie gelugona urwało się gwałtownie z chwilą gdy spoczął na nim przekrwiony wzrok pracodawcy. Nie wychylaj się…
- A jak myślisz… Przyjacielu ? – z lekka obłąkańcze spojrzenie Gomeza nabrało przykrej natarczywości. – Zabił i gwałcił… Nie ! Zgwałcił i zabił matkę. Moją ! - gdzieś na północy zagrzmiały werble. Mężczyzna gwałtownie ruszył w miejsca i brutalnie wyminął drugiego z gelugonów.
- W takim razie idź i się zemścij… Przyjacielu. – z profesjonalnym wyrachowaniem opanował chęć wykrzywienia ust w dwuznacznym uśmieszku. Szablon, sztampa, nuda… Dlaczego wariaci mają w sobie taki żar walki o pośmiertny honor ich matek ? Nie znajdując przekonującej odpowiedzi, czarownik wskazał na samotną baryłkę. Lewą dłonią… W tym środkowym palcem. - Wysmaruj go miodem a pszczoły same się zlecą… Dziesiątki jednostek na jedną jednostkę...
- Pszczoły ? – odwrócił się z zaciekawieniem. Adept skóry śledził proces, w którym iskierka szaleństwa w oczach Gomeza ustępowała ognikowi sadyzmu.
- Heh… Nasze posiłki są zdrowe… Robione tylko z miejscowych produktów...

Długo wpatrywał się w lustrzane srebro nożyka, żując czysto subiektywne przemyślenia… Owadopodobne Baatezu szeptały o nieistotnych sprawach.
- Jakim cudem można zjeść lemurzy ozorek ? – mruknął w zamyśleniu, pomiędzy kolejnymi filiżankami herbaty-która-nie-była-herbatą… - *Jeszcze*.


~~~

Delikatnie nabrał przez nos stęchłego powietrza. Bolało jak sto diabli… W klatce piersiowej, oczach, nosie, resztce zębów, czaszce, żołądku, ramionach, stopach i odbycie. W sumie masowość jednostkowego bólu powodowała ból całościowy, więc można stwierdzić, że bolało go po prostu całe ciało. Bez słowa spoglądał na worek sprawiający wrażenie życia, zaś w jego spojrzeniu nie było ani dezaprobaty wobec działań Gomeza ani tym bardziej jego pochwały. Tak naprawdę podejście psychologiczne do wariata nie mogło zmienić jego nieustępliwych planów, jednak taka obojętność wzrokowa prędzej mogła wprowadzić wroga w stan *niekontrolowanego* szaleństwa – a zastąpienie szaleństwa zaplanowanego szaleństwem niezaplanowanym było w pewnym sensie drogą ku wyzwoleniu. Bądź przynajmniej szybszej śmierci.

Mężczyzna, związany w arcydokuczliwej pozie pseudo-embriona, powoli wypuścił zaczerpnięte powietrze. Zajęty obserwacją worka z żywym wkładem nie skupiał się przynajmniej na irytującym bólu jego fizyczności. Miast tego chcąc nie chcąc trwał w swojej groteskowej formie, czując dreszcze przebiegające po oliwkowozielonej skórze. Skórze grubej, tłustej i przesiąkniętej doświadczeniem… Skórze, która tak bardzo demaskowała ludzkie wady i słabości.
- Bezmyślne kopiowanie czyichś pomysłów… – skwitował w myślach. Władca szczurów i szerszeni rozwiązał worek ze swoją „przemyślną” zemstą, przy okazji ujawniając podstawową słabość jego inteligencji – całkowity brak innowacyjności i prób dostosowania działań do określonych warunków. Zabijać i bić wszędzie można tak samo. Zaś do wymyślnych tortur potrzeba kunsztu wytrawnego kompozytora… Adept skóry spokojnie zmrużył oczy w wąziutkie szparki, pogrążając ciało w martwym bezruchu. Wyłączyć słuch…

Czerwono-czarna krew mieszała się ze słodką wonią miodu.

~~~

NIESMAK…

~~~

Walka z rojem to przede wszystkim bój na polu psychiki. Idealny trening żelaznych nerwów.


--------
Szakal stara się ze spokojem przyjąć na siebie atak roju – z czarcią skórą nie powinien doznać poważnych obrażeń. Planuje nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów i przeczekać falę owadziego szału.

W razie bezpośredniego zagrożenia życia: jeśli Gomez zbliży się do niego na odpowiednią odległość (taką jak przy „obcinaniu” włosów), będzie starał się skupić na jego gębie „Piekielne spojrzenie”. Biorąc pod uwagę formę ataku, nie powinno ono wywołać większej furii u owadów.
 
Gadzik jest offline