Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2008, 23:44   #8
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Andreas wstał dziś wcześnie. Czynił tak każdego ranka odkąd wrócił z frontu. Od tego czasu minęło osiem długich lat, ale pewne przyzwyczajenia nie mijają. W kuchni wstawił czajnik kawowy na gaz. Dosypał do niego czarnej, mielonej kawy. Zwykle mielił ją wieczorem, by nie budzić z rana żony i synka. Z pudełka wysypał całą zawartość do wody. Gotowana kawa to drugie z przyzwyczajeń, które przyniósł z wojska. Nic tak nie pobudzało do działania jak właśnie tak przygotowywany trunek.
Miał czas dla siebie, podczas gdy woda powoli się gotowała. Wyglądał przez okno na szare ulice Salzburga. Za każdym razem jak to czynił widział niemal te same widoki, widział te same twarze na ulicy oraz to samo słońce ponad dachami SulingenStrasse. Czas płynie, koło zmian się obraca i tylko ludzie wokół żyli własnym życiem, jakby była to jedyna rzecz, od której wszystko zależy. A przecież to tylko…
Spojrzał na przyczepioną do szafki fotografię. Zrobili ją cztery lata temu. Jeszcze mały Klaus zerkał ciekawie przed siebie a Lena, z ciągle zadartym noskiem i blond włosami, trzymała chłopczyka na rękach opierając się na Andreasie. Wszyscy się uśmiechali. Mężczyzna, patrzący na samego siebie sprzed paru lat, również się uśmiechnął. Idealny obrót koła zmian właśnie następował…

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=og9glyKY-cM&feature=related[/MEDIA]
* * * * * * *

- Co mówiłaś? - Andreas jeszcze nie nawykł do tego, że gorzej słyszy. Lekarz mówił, że będzie się musiał przyzwyczaić do tego, choć i tak dobrze, że nie stracił słuchu albo i życia.
- Że cieszę się - z wyraźną radością w głosie odparła dziewczyna.
- Gdzie teraz jestem?
- W Krakowie. Jak tylko będziesz mógł chodzić, wrócisz do kraju. Doktor obiecał…
Chłopak podniósł rękę i potarł policzek drobnej blondynki.
- Wrócę. Już widziałem dość…
Nie odpowiedziała. Trzymała go za rękę i cieszyła się, że jest tu z nią. Śmierć została gdzieś na wschodzie i zbiera swoje żniwo. Cieszyła się, że Andreasa zostawiła w spokoju.
- Nie nawojowałem się za dużo…
- Nie mów tak. Człowiek nie powinien w ogóle zabijać drugiego.
Chłopak spojrzał na Lenę. W tym momencie wszedł doktor Molke. Biały fartuch wyraźnie kontrastował z czernią jego bujnych włosów.
- Witam, witam. Jak się dziś czujemy…
- Dobrze doktorze. Wszystko dobrze.
- A uszy?
- Nie bolą - znów dostrzegł tą dziwną aurę wokół doktora. Lena patrzyła się uśmiechnięta i zdawała się jej nie widzieć. - Doktorze, ile jeszcze będę leżeć?
- Tutaj jeszcze z miesiąc. Potem odeślemy cię do kraju i tam będziesz odpoczywać kilkanaście miesięcy. Wiesz, medycyna robi cuda, ale granat też nie jest taki słaby. Musisz znów chodzić a to trochę potrwa. Słuchu już ci nie polepszymy, ale chyba nie jest z nim tak najgorzej.
- Nie. Niektórych słów się domyślam, ale jak na razie sam się uczę.
- Cieszę się synu. Oby więcej naszych wracało do domu. Tam jest ich miejsce.
- Ma pan na myśli Austriaków?
- Ich też synu, ich też.

* * * * * * *

- Teraz możesz pocałować pannę młodą - głos księdza zagłuszyły organy, które wbiły się na najwyższe tony. Dokonało się to, na co czekali przez lata. Teraz, po zakończeniu wojny wreszcie mogli związać się na zawsze.
Przed kościołem już czekali znajomi i krewni. Wszyscy rzucali w nich drobnymi pieniążkami choć czasy nie były sprzyjające takiej rozrzutności. Andreas był szczęśliwy. Wojna się zakończyła, on dostanie posadę w Domu Weterana i zacznie studia historyczne na uniwersytecie. Miał u boku kobietę, która czekała na niego przez te wszystkie lata. Miał też coś w sobie, co starannie ukrywał przed innymi a co stało się najważniejszą częścią jego życia. Wokół stało dużo ludzi. Widział ich, czuł ich, wyczuwał. To dziwne uczucie, ale był do tego zdolny. Cieszył się tą wiedzą i chciał wiedzieć więcej. Ściskając rękę swojej żony zastanawiał się nad jednym - jak pogodzi to wszystko?
Zatrzymali się pod kościółkiem. Zaraz opadła ich rodzina, zasypała kwiatami oraz prezentami. Życzenia, pocałunki, uściski oraz klepania trwały w nieskończoność. Oboje byli jak w transie, ale czekali na to tyle czasu, że nie sposób im odmówić szczęścia w tej chwili. Wreszcie strumyk ludzi zmalał i s1kończył się. Ostatnim z gości był profesor Knopff. Jowialny staruszek był przy nim, dał pracę i otworzył oczy na wiele spraw. Od momentu jak wrócił do Austrii był niemal zawsze przy chłopaku. Teraz też nie mógł się nie pojawić.
- Moi drodzy. Życzę wam zdrowia. I tylko jego. Reszta jest w rękach opatrzności więc zdrowie się przyda by znosić jego kaprysy - uśmiechnął się i młoda para razem z nim.
- Mam coś dla was. To nic specjalnego, ale może choć tyle przyjmiecie od starego człowieka - i zaczął wyjmować coś zza pazuchy.
Okazała się to być drewniana plansza do szachów.
- Panie profesorze. Nie trzeba było. Najważniejsze, że pan tu jest z nami - powiedziała Lena.
- Wy młodzi inaczej na to patrzycie. A takie coś przyda się wam na nowej drodze życia - oczy starca wpatrywały się w twarz Andreasa. Ten wiedział i rozumiał intencje swojego mentora. Wyciągnął ręce i wziął do ręki szachy.
- Niech wam służą dobrze. Rozegrajcie tą partię szachów koncertowo.
Jeszcze uścisnął ich, pocałował i odszedł. Lena wróciła do pakowania kwiatów i prezentów na dorożce, zaś Andreas patrzył za odchodzącym starcem. Wiedział, że jutro wróci na uczelnię. Wiedział też, że to wszystko dopiero się zaczyna.
- Miło z jego strony, że przyszedł do nas, prawda kochanie? - zapytała Lena podchodząc ostrożnie i łapiąc chłopaka w pasie.
- Tak kochanie. Miło. W końcu tyle mu zawdzięczamy…
- Pójdziesz na studia dzięki niemu. Czy to nie wspaniale?
- Oczywiście - odwrócił się do niej i objął ramieniem. Zmienił się na twarzy, uśmiechnął i pozwolił, by rumieniec wpełzł mu na policzki. - A teraz chodźmy, bo zaczną bez nas.
Dorożka ruszyła. Niebo się zachmurzyło i zaczął padać drobny deszcz. Jednak dziś nikt z tego powodu nie narzekał.

* * * * * * *

Andreas otworzył cicho drzwi. Szary prostokąt drzwi odpłynął w bok odsłaniając wnętrze niewielkiego pokoju. Głównym meblem w nim było łóżko wraz z kapralem Kepke leżącym w nim. Chłopak ostrożnie podszedł do łóżka i przysiadł na brzegu.
- Nie musisz się skradać chłopcze. Jestem może stary i ranny, ale nie znaczy, że nie mogę cię usłyszeć - głos weterana brzmiał chropawo i charkotliwie.
- Witam kapralu.
- Witaj chłopcze. Jak tam dziś na świecie?
- Spokojnie. U nas Amerykanie, na wchodzie Rosjanie. Niemcy wrócili do siebie. Świat normalnieje
- odparł Andreas.
- Normalnieje, powiadasz. Jakich to czasów doczekaliśmy, że to jest normalne. Jakich czasów…
- Lekarz powiedział… -
zaczął chłopak.
- Lekarze gówno wiedzą. Ale w jednym muszę się z nimi zgodzić. Ja…umieram - zabrzmiało to jak dźwięk wieka trumny opadającego na skrzynię.
- Powiedzieli, że…
- Wiem, wiem…Przyszedłeś mi powiedzieć, że byłem dobrym żołnierzem, że uniknąłem śmierci i że teraz jestem w wolnym kraju. Pewnie jeszcze to, że rodzina płaci więc mam jeszcze nie umierać. I może jeszcze to, że mam się trzymać, bo życie to najcenniejszy dar jaki mamy. To masz mi powiedzieć?

Andreas spojrzał na oczy kaprala. Wyczytał w nich to, co chory człowiek skrywa głęboko w duszy i czego chyba sam się boi. Każdy by się bał, bo niewiedza jest przerażającą bronią. Jeśli czegoś nie znasz, to się tego boisz. Dla kogoś, kto był po drugiej stronie, strach nie istnieje.
- Nie, przyszedłem … zagrać w szachy…
- Szachy?
- Tak. Szachy. Pomyślałem, że to będzie dobre dla pana. Że chce pan zagrać…

- A co będzie można wygrać? - pytanie zawisło między nimi. Andreas ścisnął mocniej drewniane pudełko szachów ściskane pod pachą.
- Życie, kapralu Kepke, życie.
Po paru minutach wyszedł z pokoju. Podszedł do okna i wyjrzał na świat. Nic się nie zmieniło. Koło czasu obracało się leniwie a przeznaczenie wypełniało swoją powinność. Cykl życia dopełniał się za każdym razem i kolejne jego wspaniałe elementy wracały do niego by znów się odrodzić. Wrzucił strzykawkę do śmietnika i włożył szachy do kieszeni. Był zadowolony. Cieszył się. Był szczęśliwy.
Podszedł do recepcjonistki przy wejściu, zastawionym prawie całkowicie przez ogromne geranium.
- Ja już idę. Ingo, niech ktoś zajrzy jeszcze do pana Kepke. Wydaje mi się, że on…- zawiesił głos licząc na domyślność pięknej Ingi.
- Ach…rozumiem - oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe a źrenice zwęziły się niebezpiecznie.
- Na mnie czas. Powiedz doktorowi, że będę, jak zawsze, jutro.
Andreas wyszedł na świeże powietrze. Życie miało sens. Zawsze miało.

* * * * * * *

Zapach kawy połechtał mile i zakręcił w nosie. Wspomnienia uleciały jak zmiecione przez wiatr i rzeczywistość wypełniła się smakowitym aromatem czarnego płynu. Andreas wziął gruby kubek i nalał sobie kawy. Sparzone podniebienie nie przeszkodziło w rozsmakowaniu się wybornym smakiem.
Za oknem Salzburg budził się po nocy. Stróż zaczął zamiatać ulicę, wojskowa ciężarówka pognała do centrum miasta, zaś na murku pod kościołem przysiadł czarny kot. Gdzieś, w środku mieszkania, rodzina budziła się do życia. Mężczyzna słyszał jak bose nogi dotykają zimnego linoleum, robią kilka kroków i zatrzymują się w sennym przeciągnięciu. Spojrzał za siebie i zobaczył stojącą w progu kuchni Lenę. Wiedział, że to ona. Nie musiał zgadywać.
- Dzień dobry kochanie - zamruczała i podeszła do stołu.
- Dzień dobry - Andreas uśmiechnął się tak, jak robił to zawsze dla niej od tylu lat.
- Zbierasz się? - spytała pociągając nosem. - Jak możesz pić taką mocną?
- Przyzwyczaiłem się. I już się zbieram. Muszę być rano na uczelni.
Odstawił pusty kubek po kawie na stół. Wstał i podszedł do Leny. Ucałował ją w czoło i pogłaskał po policzku.
- Będę jak zawsze kochanie.
- Dobrze
- odrzekła.
Ubrał się i wyszedł. Rześkie, poranne powietrze uderzyło w oczy i usta. Zapiął się szczelniej, mocniej chwycił teczkę w rękę i ruszył na uniwersytet. Miał do niego 15 minut spacerkiem i nie zamierzał zamieniać tego na tramwaj czy autobus. Wobec całej wieczności świata, ten kwadrans był niczym, ale dla Andreasa był czymś, co miał dla siebie.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline