Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2008, 17:12   #9
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Inicjacja. A nawet dwie naraz.
Świat nie od razu zrobił się tak bardzo inny. Może zmysły Julii Diany podświadomie stopniowały doznania, by powoli przyzwyczaić umysł do nowej jakości postrzegania, odmiennych barw otoczenia, zauważania prawdy. A może wynikało to z varbańskiej mądrości, stawiającej na dwoistą naturę przebudzenia.
Bo najpierw po prostu tęskniła za swoim żółtookim kochankiem.
- Babciu, kiedy go znowu spotkam?
- Babciu opowiedz mi o nim?
- Babciu ja go kocham.
- Babciu ja chyba oszaleję.
- Babciu muszę go zobaczyć.
- Babciu błagam Cię.
- Babciu, chociaż jego imię.
- Babciu, a może jestem w ciąży?
- Babciu kochałaś się z nim?

To pytanie padło dopiero po dwóch tygodniach. I ono doczekało się reakcji Elizy.
- No rozum Ci wraca dziewucho.
Czy faktycznie wracał? Żółtooki mężczyzna towarzyszył jej nieprzerwanie we wszystkich snach.

Ale nowa rzeczywistość uwodziła i innymi niespodziankami. Największą zmianą dla dziewczyny stała się towarzysząca jej postać. Zawsze gdzieś w kącie pola widzenia, kilkumetrowa, w sandałach, tunice, z laską i łukiem. Przed oczyma Julki migały łydki wielkie jak snopki zbóż, kolana jak dorodne dynie, olbrzymie stopy. Ale twarz i cała sylwetka pozostawały nieuchwytne. Bolała ją już szyja od prób nadążenia za nagłym ruchem.
I to miało być żelazo z którego wykuto samą istotę Julii Diany? Jednocześnie bliskie i przerażające odbicie duszy? Starożytna bogini łowów i księżyca? Diana wiedziała, że toczą grę. Dziecinną zabawę w kto pierwszy się odezwie. Nietrudno było się domyślić kto wygra. Ale dziewczyna łudziła się, że jej złośliwa imienniczka zrezygnuje z tego dręczenia. Bo odchodziła i przychodziła, a każde zniknięcie dawało nadzieję.
Kąpała się w strumieniu. Woda była jeszcze lodowata, ale przecież wkrótce miała wyjechać, korzystała więc ze wszystkiego co oferowały okolice z dziką energią. Wtedy znowu zobaczyła Łuczniczkę. Zza pobliskiej skałki wystawały olbrzymie nogi.
- Wyłaź do cholery. Mam już dość tej idiotycznej ciuciubabki. Jakby olbrzymi bachor robił mi na złość. – krzyczała pobudzona zimną kąpielą.
I w końcu mogła zobaczyć ją całą. Zadarła głowę, ale bogini stała zbyt blisko. Czytała jej w myślach. Śmiejąc się nachyliła się ku Dianie
- I co ładna jestem? – zapytały ją czterdziestocentymetrowe usta. Diana oparła się o drzewo i powoli usiadła na ziemi.
- Czy nie mogłabyś się zmniejszyć? Zniknąć? Być tylko głosem w mojej głowie?
Za odpowiedź starczył złośliwie radosny śmiech.

Inne aspekty nowego świata zachwycały. Na przykład wtedy gdy weszła na Wietrzny Wierch i ujrzała duszę Góry. Starczyło tylko trochę się skupić by usłyszeć opowieść o wieczności. Poczuć rozkosz trwania w słońcu, pieszczot wiatru, fascynujący dotyk śnieżnych zamieci, kąpiele w deszczu,. Poczuć siłę i stałość, miękkość ziemi przeplataną twardością skał, pulsowanie życia korzeni, szmer podziemnych wód, kaskadę upajających zapachów Natury. Poczuć się matką i ojcem srebrnych świerków, strzelistych sosen, jodeł, modrzewi, krzewów, grzybów, traw. Usłyszeć granitowe serce skały, mówiące o spokoju świata, dynamicznej równowadze Gai. Obserwować pokolenia zwierzęcych istnień od zawsze zasiedlających ten fragment rzeczywistości.
Wietrzny Wierch - miejsce gdzie stykają się światy. Gdzie dusza Diany śpiewa: Jestem Czarownicą.

Czuła się też jakby dostała od życia nowy zmysł. Gospodarską intuicję. Szła zawsze po jajka do tej kury, która akurat je zniosła, po maliny tam gdzie właśnie obrodziły, a grzyby mogła przynosić na zamówienie. Dzisiaj kurki, jutro kanie, pojutrze prawdziwki. Zawsze wiedziała gdzie szukać. Ścinane drzewo upadało na przewidzianą stronę. A rąbanie drwa stało się dziecinnie prostym zajęciem – bo starczy lekko uderzyć we właściwy punkt.
Ale największym błogosławieństwem i zarazem obciążeniem stało się pojmowanie natury życia. Wydawało jej się, że wreszcie zrozumiała Elizę twierdzącą, że absolutnemu pięknu bardzo blisko do szpetoty, i że mądrość jest matką niewiedzy. Bo Diana zaczęła widzieć struktury żywych organizmów, przepływy energii, prawidłowości funkcjonowania. I zobaczyła, że babcia Gerda jest chora.
Pierwszy raz naprawdę pokłóciła się z Elizą.
- Nie powiedziałaś mi! – oskarżała – Wiedziałaś, że nie wyjadę.
Bo Diana nie chciała jechać do miasta. Zostawić babcie i Melchiora, wschody słońca nad jeziorem Białym, górskie wędrówki, zapach traw i lasów, wiejskie żółto-białe psy, najmądrzejsze na świecie, które właśnie okazały się rasowymi pinczerami i cała wieś miała ubaw gdy przyjechali panowie z Klubu Rasy wykupywać całe mioty i płacąc za szczeniaki jak za mleczne krowy. Zostawić to wszystko dla szkoły? To Eliza była nieubłagana.
- Masz tam niedokończone sprawy – marudziła – Musisz poznać ojca. Możesz go potem nienawidzić, ale najpierw sprawdź czy warto. Nienawiść to wielkie głębokie uczucie, nie warto poświęcać go byle komu.
I jeszcze dodawała
- Tam spotkasz podobnych do siebie.

Nie wyjechała w tym roku do Salzburga. Mimo troskliwej opieki Elizy i Diany, babcia Gerda nie przeżyła srogiej zimy. Z rozpędzonym kołem życia i śmierci Diana nie chciała się pogodzić.
Przepłakała większość wiosny.
Choć wiedziała, że śmierć nie jest kresem, bo Gerda trwała w całym domu, na łące pod jesionem, w swoim ogrodzie.

Pozbierała się w maju. Egzaminy okazały się całkiem proste i Diana, na uczelni znowu zwana Julią, mogła wybierać kierunek studiów. Zdecydowała się na weterynarię – spotkała tam nawet jednego ze świrów od rasowego austriackiego pinczera krótkowłosego - doktora zoologii.
Spotkała też ojca. Był żałosnym drobnym mężczyzną, który rozpłakał się na widok córki. Na uczelni dostał przymusowy urlop i po trzech minutach łez, opowiadał Julii jak to prześladuje go polityczna policja na usługach Żydów i Amerykanów i jakich to nie ma arcyważnych przyjaciół na antypodach, którzy tu wkrótce wrócą i wtedy wszyscy zobaczą. Julia o mało nie zasnęła w trakcie tej wizyty. Volker mieszkał dalej na Doom Platz, w mieszkaniu, którego właściwie już nie pamiętała, nie budzącym żadnych wspomnień. Miał 3 sypialnie, salon i gabinet i nie zaproponował córce by z nim zamieszkała. Ani nie podziękował, gdy znudzona opowieściami posprzątała i ugotowała obiad. Więcej do niego nie poszła ani o nim nie myślała.

Najtrudniej było znaleźć przyjaciół...
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 30-04-2008 o 17:30.
Hellian jest offline