Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2008, 18:49   #4
grabi
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Postacie zbliżały się coraz bardziej, a ich sylwetki rosły z każdą chwilą. Raltios wyczekiwał z niepokojem, a jego długie palce wykrzywiły się, przypominając ogromne szpony. Postacie z mgły były na tyle wyraźne, że można było rozpoznać, do jakiej frakcji należą. Masywne pancerze z wystającymi kolcami oraz charakterystyczna broń wskazywały na to, że są to łaskobójcy. Palce nagle się rozluźniły i powróciły do swej dawnej postaci. Nie było bowiem potrzeby walki, jako iż Łaskobójcy i Grabarze nie byli wrogami. Postacie wyszły z mgły i zagadały do Raltiosa:
-Witaj grabarzu. Widziałeś tu kaosyckiego skurla? Zaatakował jednego z naszych i uciekł w tą stronę. Przysięgam, że jak go dorwę, to rozbiję toporem jego łeb tak szybko, że nie zdąży nawet poprosić o litość.– powiedział pierwszy, wyraźnie sprawiającego wrażenie przywódcy.
-Nie, w przeciwnym razie pewnikiem bym już z nim walczył. Chaosyci zrobili się ostatnio strasznie zajadli i atakują wszystkich, nawet nas grabarzy. Jedyne co widziałem, to tą biedną duszę z roztrzaskaną czaszką, która przez dłuższy czas nie zazna spokoju. Zmarła przedwcześnie i nie zdążyła jeszcze porzucić swoich pasji. Ehhh… – westchnął na chwilę, pokazując na zwłoki w wózku, po czym dodał. -Teraz zostanie przykuta do świata na dłużej.
-Na pewno. W takim razie szukajmy go dalej. – odparł łaskobójca, po czym członkowie Czerwonej Śmierci odeszli.
Ich ideologia była sprzeczna z ideologią grabarzy, lecz nigdy otwarcie się o tym nie wypowiadali. Były to bowiem pomniejsze różnice tym bardziej, że każdy i tak trafiał w objęcia grabarzy i lepiej było utrzymywać poprawne stosunki.

Raltios ruszył dalej, ciągnąc za sobą wózek. Szedł przez obskurne uliczki, gdzie nieczystości i śmieci były równie powszechne, co kamienie, którymi wyłożone były uliczki. Mijał kolejne rozsypujące się budynki, jak i prowizoryczne schronienia. Klucząc między budynkami dotarł wreszcie do dużej, przypominającej kopułę budowli. Jej wejścia strzegły ogromne, ponad trzymetrowe szkielety, odziane w zbroje. Wcześniej używane były jedynie we wnętrzu budowli, chroniąc dostępu do niższych poziomów, jednak po rozpoczęciu wojny frakcji, grabarze docenili ich wartość jako strażników. Swoim ogromnym, przeszło dwumetrowym ostrzem, mogły bez problemu odpierać ataki wrogów, których pomimo swej neutralności w wojnie frakcji, grabarzom nie udało się uniknąć.

Raltios wciągnął wózek do wnętrza budowli, nie zwracając uwagi na Kościeje. Doszedł do ściany i wyciągnął wisiorek. Trudno ów przedmiot było nazwać biżuterią, bowiem był to kawałek kości, przewiązany kawałkiem sznurka. Przy zbliżeniu do ściany, wisiorek jakąś niewidzialną siłą sam podniósł się, dyndając na sznurku. W momencie zetknięcia kości ze ścianą, portal się otworzył. Grabarz przeciągnął wózek na drugą stronę i znalazł się na niższym poziomie. Tam zostawił wózek tak, aby kronikarz mógł wpisać nieszczęśnika do księgi zmarłych. Sam natomiast udał się na spoczynek do sali.

Sala była dość małych rozmiarów. Pod ścianami były ustawione regały z najprzeróżniejszymi przedmiotami, od nici, przez stalowe pręty i skórzane pasy, aż po narzędzia. W jej wnętrzu znajdowały się dwa stoły, na których naprawiano pracowników. Na jednym z nich akurat leżały rozkładające się zwłoki. Proces rozkładu był w zaawansowanej fazie. Skóra w niektórych miejscach została zastąpiona brudnym, poszarzałym płótnem, które zostało przyszyte do skóry. Jednak to nie brak skóry był powodem, dla którego przysłano truposza na naprawę. Jego ręka, całkowicie obdarta z mięsa, była złamana. Raltios przyjrzał się tylko pracownikowi, po czym położył swoją torbę na stole. Wyjął z torby różę, tą samą, którą znalazł na ulicy, po czym położył się. W tym ponurym otoczeniu Raltios zamknął oczy i zaczął wąchać różę. Jej waniliowy zapach przypominał mu dawne, dobre czasy. Chwilę później zasnął na stole, z różą w dłoni.

Dwie postacie stały naprzeciw siebie. Jedną z nich był on – jeszcze ze swą chwałą, w pełni sił, wyprostowany. Odziany w zwiewnie wyglądające odzienie koloru fioletowego, a na rękawach i nogawkach wyszyte złotymi nićmi motywy roślin. W rzeczywistości był to pancerz bojowy, w którym potężne płyty ukryte były pod zewnętrzną warstwą materiału. Naprzeciw niego stała postać w czarnej zbroi, która wyglądała na zbroję lekkiego typu. Na twarzy nosiła czarną teatralną maskę, która przedstawiała grymas. Uzbrojona była w topór, który wyglądał jak pazur zwierzęcia. Raltios obejrzał się dookoła. Wszędzie pełno było bestii, dowodzonych przez jego przeciwnika. Były one wielkości człowieka, o długich pyskach, gdzie brak było jakichkolwiek otworów, poza potężną paszczą. Nie potrzebowały oczu ani uszu, ponieważ jedynym, co je przyciągało, była potrzeba niszczenia życia. Szare, pozbawione owłosienia, skakały na resztki obrońców, rozpaczliwie próbujących odciągnąć je od ich władcy. Sługi Raltiosa uginały się pod naporem wroga, rozpaczliwie krzycząc, gdy któraś z bestii powaliła jednego z nich.

Nie było odwrotu. Trzeba było zaatakować przeciwnika, dopóki jego oddziały nie rzuciły się na władcę. Raltios ruszył w stronę wrogiego dowódcy, miotając kulą ognia. Pocisk odbity został toporem i wylądował gdzieś obok, oczyszczając spory kawałek terenu, na którym potwory pożywiały się resztkami sług. Następnie było zwarcie, podczas którego wrogi topór ześlizgiwał się po pazurach Raltiosa. Walczący odskoczyli od siebie i wszędzie pojawiły się skalne szpikulce. Atak został wykonany w samą porę, ponieważ bestie zaczęły się już interesować fioletowym pancerzem. Następnie przeciwnik przywołał rój robactwa, tak ogromny, że aż zasłonił niebo, zmieniając dzień w noc. Odpowiedzią na to był silny wicher, który rozwiał owady we wszystkie strony, ponownie dopiekając bestiom. Walka trwała jeszcze przez długi czas dopóty, dopóki Raltios nie był wyczerpany. Wszyscy słudzy, biorący udział w kontrataku, już dawno nie żyli, a on ledwo trzymał się na nogach. Nie mógł walczyć zarówno z przeciwnikiem, który był bardzo silny, jak i z ciągle nadciągającymi bestiami. Teraz o dziwo bestie stały daleko, jakby oczekując tego, co miało się za chwilę stać. Raltios patrzył na przeciwnika, który przygotowywał się do zadania ostatecznego ciosu…
 

Ostatnio edytowane przez grabi : 01-05-2008 o 18:53.
grabi jest offline