- A weź, goń się niemyty listonoszu - obruszył się Bartłomiej i profilaktycznie otworzył swoją posrebrzaną kosę, co ją nosił na wielkim goldzie zawieszonym z kolei na chomiczym karku.
- Jam nie listonosz, królu mój i władco - odrzekł Aragorn - Jam przybył coby Cię do twojego królestwa zabrać...
- Kure..? - Chomik nie potrafił powtórzyć słowa które nie znajdowało się w jego dresiarskim słowniku T9, toteż próbował je skojarzyć ze słowem które brzmiało możliwie najpodobniej.
- No, że masz dużo kasy, dup i rządzisz - podsunął mu Filonek.
Oczy Chomika zaświeciły się niczym sto kogutów z policyjnych suk na meczu Legii. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że jest sutenerem. No bo ponoć kasę miał, dupy miał i w dodatku rządził. W chomiczym łbie wszystko to układało się w logiczną całość.
- Prowadź podnóżku - wyrzekł Bartłomiej - Ale mam nadzieję że dziewczyn nieobstawionych nie zostawiłeś?
Aragorn otworzył już pysk żeby coś odpowiedzieć ale Żółwik wpadł mu w paradę:
- Zaraz, zaraz, najpierw musimy kropnąć Jeźdźców Apokalipsy, bo inaczej ja stracę XP a ty swoje królestwo. Potem możesz robić ze sobą co zechcesz.
Bartłomiej się skrzywił, ale co było robić. Zawsze chciał się w życiu ustatkować, znaleźć porządną czarną chomiczycę, i spłodzić dorodne potomstwo. Własne kure.. tfu! Królestwo dawało mu tę możliwość.
- Gadaj Alf, gdzie możemy znaleźć tych ziomków - wyrzekł władczo do Aragorna.
Rycerz podrapał się po przyłbicy:
- No, tutaj, niedaleko jest stadnina koni... Jak mówicie, że jeźdźcy to może i tam siedzą?..
- Dobrze się stało, że źle się stało - podsumował swoją obserwację Lech Wałęsa.
- Ty no, od początku wiedziałem, że jak pójdziemy do tej starej ćpunki, to tak skończymy - mruknął Leonidas.
- Weź nie smuć tutaj. Sam zanim pojechałeś bronić Sparty przed Persją, to się ćpunki radziłeś! - rozeźlił się Klex.
- Wrobili mnie - Leonidas wzruszył ramionami - A poza tym tamta była fajna - wysunął oskarżycielsko palec w kierunku Klexa.
- Co ty wkręcasz, przecież ja wiem i ty wiesz że chłopców tylko lubisz - żachnął się Klex.
- Nie przy ludziach, pedofilu!..
- Mordy! - spieklił się Wałęsa - Aferzystów, to ja puszczę w skarpetkach! Furman nie może być koniem i odwrotnie... tego... Rozdzielić się trza.
Cisza zapadła po wytryśnięciu oszałamiającej wiedzy z antycznej krynicy mądrości.
- Lech elektronikiem jest ale rację ma - rzekł Klex - Ja biorę ze sobą Cygana, bo inaczej mnie okradną a nowego rolexa w kieszeni mam. Leonidasie, pójdziesz z Lechem. Jean Luc, z Konanem z Ibizy.
- KONAN SZUKAĆ!
- ... Spotykamy się tutaj za godzinę. No chyba, że ktoś jakąś promocję znajdzie na tym bazarze, to wtedy dłużej.
- Ty, Cygan, wy się podobno jak tasiemce, dzielicie na jakieś rodzaje, co nie? - Klex próbował nawiązać przyjacielską konwersację ze swoim śniadym towarzyszem.
- Ty nie mów na mnie Cygan, co?! Skorpion jestem, raper!
- Dobra, dobra... - Klex położył uszy po sobie.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- No ale wychowałeś się z Cyganami, nie?..
- Coś ci powiedziałem, brodaty!
- ... bo podobno są Cygany Uzbrojone, Uzbrojone W Harmoszkę i Nieuzbrojone, nie?..
Ręka Skorpiona niebezpiecznie powędrowała w kierunku swojej magicznej kosy, gdy nagle zobaczył przed sobą mikrofon. Mikrofon co prawda wyglądał na świeżo podprowadzony z jakiejś imprezy, bo wystawały z niego kabelki, wyraźnie ucięte sekatorem. Ale dusza rapera została już obudzona. Lech przyssał się do mikrofonu, zanim Klex zdołał go złapać.
- Kochani moi - zagaił, mimo że mikrofon nie był podłączony do czegokolwiek - To dla was:
Żeli papą, a papą, ekemene merde
Szukam Merlina jedząc kanapkę
Lech Roch jestem, to co patrzę
Dzikich kotów parę, to i zobaczę
Więc zejdź mi z drogi, bo zaraz
Ku*wa roz*dolę Ci nogi!
Umyj stopy swoje antylopie,
Bo ty jesteś głową w klopie... Ała!
W tym miejscu Lech przyjął na łeb uderzenie średnio wyważonym kluczem francuskim, za którym posypał się istny grad pocisków. Ludzie nie przebierali w środkach, i rzucali nawet własnymi dziećmi.
- Chodu Cyganie! - krzyknął Klex łapiąc za ramię osłupiałego Lecha Rocha - I przypomnij mi, żebym Ci krtań wyciął, jeśli uda nam się uciec...
Leonidas z Lechem przeciskali się pomiędzy straganami. Nagle ich oczom ukazał sie dziwny metalowy kształt.
- Lech, patrz!
- Ano, ano - Lech pokiwał łbem w kasku.
Podeszli do trefnego straganu.
- Dobry wieśniaku, cóż to za diabelski sprzęt masz na straganie? - zagaił Leonidas. Dobry Wieśniak wybałuszył oczy.
- E? - stwierdził inteligentnie - Panie', bo ja wszyściuchne rachunki opłacone mam. A tych od mafii, to co ja panie, ja z nimi nie handluje!..
Lech złapał Leonidasa za rękę.
- Ja to załatwie - rzekł był - Panie, a co to za cholerstwo pan masz?
- Panie, pralka! Dobra pralka, 100 złoty i bierzesz pan.
- Dziesięć dam.
- No co panie, osiemdziesiąt!
- Dwanaście!
- Pięćdziesiąt!
- Pięć złoty na piwo, i nie powiem żeś pan od kitajców adidasy przemycasz pan na straganie!
Straganiarz zachłysnął się po czym wydał towar.
- Dobra, teraz to trzeba uruchomić...
- Ale to nie jest robomerlin, prawda? - zafrasował się Leonidas.
- Nie, ale też metalowy, więc może coś wie... Weź no francuza podaj, na pasku mam... Nie chcem ale muszem... - Lech walnął swoim popisowym grypsem.
Przez chwile majstrował coś we wnętrzu świeżego nabytku.
- Coś Ci nie idzie - mruknął Leonidas - Wielki Elektronik to by to w try miga załatwił...
- Wielki Elektronik?! - wściekł się Lech - On nie jest elektrykiem i nie wie, że są akumulatory kwasowe i zasadowe. Ciekawe, które on ładuje?! O, poszło!
Wyczołgał się spod obiektu swojej pracy i przyjrzał się nań krytycznym wzrokiem:
- No żesz, kochani, nigdy się zabawić do syta nie mogę - żachnął się Kotecek.
- Ty nic nie mów sierściuchu! - wściekł się Bartłomiej - tak żeś się zabawił, że go nie mogliśmy ocucić, żeby się od niego czegoś dowiedzieć!
- Oj, no może troszkę przesadziłem... Ale tylko troszkę! - poprawił swoją muchę i zadarł w górę koci pysk.
Podeszli do stajni. Wyglądała na opuszczoną. Żółwik przekroczył próg otwierając skrzypiące drzwi. W nozdrza uderzył go zapach eau de shchineaux i delikatny posmak
chateau de naturat.
- Jest tu kto? - zapytał nieśmiało.
Drzwi za nim zatrzasnęły się nagle z hukiem.
- Witaj Filonku - rozległ się głos z naprzeciwka. Zapłonęły ukryte reflektory oświetlając rozmówcę. Filonek szarpnął za drzwi, ale te nie puściły. Napastnik tymczasem przybrał postawę bojową.
- Stawaj do walki, Filonku!
- KONAN NISZCZYĆ! - wielkolud wbił sobie w żyłę strzykawkę z metą. Jego mięśnie natychmiast nabrzmiały a sam Konan zrobił się dwa razy większy.
- Messieu, naprawdę sądzę, że nie powinniśmy... - zaczął Picard, ale został odepchnięty włochatą łapą.
- KONAN W TRANCE'SIE! KONAN CZUĆ IBIZĘ - zgarnął pierwszy lepszy stragan i zaczął skakać po następnym. Nagle jakaś ręka klepnęła go w plecy.
- Może trochę koksu? Dobry koks, prosto od braci z Ukrainy! - zagadnęła jakaś nieogolona gęba - Co to za trance bez koksu?
- KONAN CIEKAWY... TY PROWADZIĆ - wyrzekł wielkolud, zgarnął Picarda pod pachę i poszedł za jegomościem.
Dziesięć minut później siedział już w wygodnym fotelu. Świat zaczął przyjemnie wirować a uszy pieściła kojąca melodia...
[media]http://www.youtube.com/watch?v=4ferPNYmJsM[/media]