Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2008, 21:45   #1
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
[Neuroshima 1.5] Ofiary...


Bobby, jak Cię proszę, wyłącz tego nieszczęsnego marzyciela. Pewnie teraz ten dupek cieszy się, że nie mamy tu Nieba i Państw; chociaż musiałby przyznać, że Piekłem i Religiami to już rzygamy dalej niż rasowy przedwojenny lump parkowy.

I jeszcze to cholerne tornado… coś czuje, że spędzimy w tej Twojej spelunie dłuższą chwilę, bo „trąbka” dziś nam na pewno nie odpuści. Słyszycie jak siecze piachem w ściany? Mówię Wam, przy takim wietrze nawet twardziele z Miami zamykają te swoje mutki-Aligatory w najszczelniejszej budzie.

No nic, skoro jesteście na mnie skazani to zapraszam do baru; napijcie się ze mną kolejkę. Bobby, wrzuć na ladę kielony i flaszkę tego Twojego najlepszego samogonu. No dalej, podejdźcie, ja nie gryzę. To że mam krucze pióra we włosach to tylko fanaberia mojego zawodu - heh zobaczylibyście, co ze sobą robią inni szamani, szczególnie ci czerwonoskórzy to jest dopiero abstrakcja sztuki nowoczesnej. A ja jako wyśmienity zielarz amator mogę Wam jeszcze kopsnąć działkę najlepszego grassu wprost z plantacji Sand Runners, w Detroit. A dla umilenia czasu to nawet Wam niezłą historyjkę opowiem.

Jak to, co chce za to? Wołają mnie Wrona, bo lubię po prostu lubię kłapać dziobem, szczególnie przy kielichu i dobrym towarzychu. Nie, wcale nie przez pióra ta ksywa…
No dobra, widzę, że Wam to kitu nie wcisnę - wstyd przyznać, ale trochę mi się paliwo skończyło, więc jakby kto mógł mój tyłek gdzieś podrzucić to bym był wdzięczny.

Pewnie ktoś kiedyś Wam już opowiadał tę historyjkę, ale w przeciwieństwie do podrzędnych obwiesi z pubu żulących na piwo, ja jestem ciut bardziej wiarygodnym źródłem ze względu na to, że byłem w miejscu, w którym ona się rozpoczęła. No dobra, de facto zaczęła się trochę wcześniej i gdzie indziej, ale to w knajpie mojego Tatuśka w Saint Louis spotkały się persony tego dramatu. A wszystko przez pewnego niepozornego grubaska imieniem Benny Kuleczka, który dał się skroić kilku tępym żołdakom, potem musiał wyrolować paru wieśniaków, by nie zostać w slipach na środku pustkowia…


***

Gdyby tego lata ktoś zobaczył na rozedrganym od gorąca, piaszczystym horyzoncie Arizony wojskowego Hummera, zapewne pomyślałby, że ma zwidy od zbyt dużej ilości grassu, albo że to znów Moloch wysyła na zwiad jakiś odporny na temperatury sprzęt. Chociaż wiecie co? Właściwie nikt by się nie zdziwił, bo nikt by tego nie widział – tego lata ludzie zakopywali się w najciemniejszych tunelach, marząc by zerwać z siebie rozpaloną skórę a za potrzeba wypełzając tylko wedle północy.
Niestety apokalipsa namieszała nam trochę w atmosferze i tego roku jakoś tak szczególnie postanowiła o tym nam przypomnieć.

Jednakże w jeden z „chłodniejszych” dni, gdy gorący dech pustyni uparcie pchał przez pustkowia poskręcane wiechcie jakiegoś badyla, a Helodromy wypełzały na żer uradowane skwarem, trójka mężczyzn nie zważając na żar rozgrzanej karoserii i pot parujący z ich nagich torsów, pruło przez pustynię, ile przedwojenna fabryka dała silnikowi mocy. Zachodzące słońce rzucało długi cień ich wozu na szkarłatny o tej porze dnia piach, a niewielkie - no, takie paro-metrowe - jaszczurki i inne gadziny pierzchały przed grubymi, terenowymi oponami.

W okolicach Phoenix kierowca i jego dwaj bracia nazywani byli Żołdakami Tatki Pułkownika. Choć oczywiście nikt tej nazwy przy nich nie wspominał. Zresztą spróbuj dyskutować z facetami, których tępe ryje mówią Ci na powitanie „Wiesz zjadłem właśnie twojego psa i popiłem go Tequillą”, a zaciskające się pięści gabarytów bochnów chleba utwierdzają Cię w przekonaniu, że tych urodzonych morderców wywaliliby z każdej szanującej się areny współczesnych „sportów walki”.

Nie w tym jednak rzecz. Powodem całej tej adrenaliny i niezdrowych przejawów testosteronu u synalków starego gringo Tatki Pułkownika była pewna mapa, na której to zaznaczono miejsce przedwojennego bunkra-fabryczki, w której to produkowano leki i amunicję dla US Army. Oczywiście tego typu mapy krążyły, krążą i krążyć będą po całych Stanach Zasranej Ameryki, dopóki resztek cywilizacji nie wdepcze w piach Jego Przewaloność Moloch.
To ustrojstwo jednak, w przeciwieństwie do innego tego typu chłamu, było na zakodowanym wojskowym Pendrivie, którego jak oka w głowie strzegł pewien korpulentny, łysiejący handlarz z Vegas - czaicie o kim mowa? Chłopaki wydarli mu go dopiero z rąk, kiedy świadomość nieszczęśnika fruwała z ćwierkajacymu ptaszkami po nieboskłonie po tym, jak jego czaszka spotkała się z łomem starszego z żołdaków. Zresztą Benny sam sobie winien, bo zlecił rozkodowanie danych pewnemu świrowi z Bastionu, który zaraz dał cynk swojemu dawnemu kumplowi - czyli Tatce Płk.

Wracając jednak do głównego wątku. Synalkowie Pułkownika dotarli do niewielkiego kanionu powstałego na skutek dawnego trzęsienia ziemi i w kaskadach spadającego żwiru zaczęli zsuwać się na dno, asekurując się stalową lina z wozu. Każdy z nich dzierżył przy pasie przynajmniej po jednym pistolecie, jakiś sporawy nóż Made by Rambo i porządny Amerykańskim peem. Dodając do tego, mimo wszystko rygorystyczne, szkolenie militarne w zakresie operacji wojskowych w terenie, nasi ulubieńcy stanowili nie lada wyzwanie dla większości okolicznych gangów, a nawet niektórych Hegemońskich banditos. Niestety ni cholery nie znali się na przedwojennej technologii…

Starszy z trójki mężczyzn, idący na przedzie, przystanął i dał znak uniesioną ręką, by jego podkomendni zatrzymali się. Przed nimi, w skalnej ścianie, otwierała się jak rana mroczna szczelina powstała na skutek któregoś z licznych trzęsień ziemi. Mierząc ze swego M4 w głąb jaskini mężczyzna wskazał, by jeden z grupy podszedł do wyrwy od lewej, sam zaś przylgnął do prawej jej części. Ostatni z trójki przyklęknął osłaniając braci. Otwór w ścianie łączył się z popękanym szybem dawnej windy. Po wstępnych oględzinach ścian konstrukcji, mężczyźni przymocowali liny do metalowej poprzeczki znajdującej się wewnątrz szybu i sprawnie zjechali na dach znajdującej się na dole kabiny. Tam za pomocą podręcznego palnika wycięli sobie drogę w głąb metalowej klatki windy. Nie mogli wiedzieć, że przestarzałe czujniki w środku bazy obudziły się do życia.

Gdy przecisnęli się przez na wpół otwarte drzwi kabiny, tonący do tej pory w ciemnościach korytarz zaczął się rozświetlać szkarłatem lampek awaryjnego zasilania. Jedna po drugiej niewielkie diody rozbłyskały na ścianach, wskazując kierunek do metalowej grodzi. Tuż obok niej niewielki elektroniczny panel zamigotał bladobłekitnym blaskiem, by po chwili rozpocząć, zaprogramowaną na potrzeby nieżyjącego już świata, „procedurę wejścia”.

Krótki, urywany pisk przetoczył się korytarzem i umilkł. Żołnierze przystanęli rozglądając się po upiornie rozświetlonym korytarzu, mogącym pomieścić co najwyżej czwórkę idących obok siebie ludzi. W ciszy, która nagle zapadła, słyszeli jak dudnią ich serca i świszczą oddechy. Po kilku sekundach krótka seria pisków o zmiennej tonacji znów rozbrzmiała w ich uszach, a oni niepewnym krokiem ruszyli, bacznie lustrując ściany w poszukiwaniu pułapek. Zauważyli jednak tylko wąskie linie ciemności wyżłobione na obu ścianach korytarza. Było ich cztery – umieszczone mniej więcej na wysokości kostek, kolan, pasa i szyi dorosłego mężczyzny.

Gdy przeszli kilka metrów, emitowany przez niewidoczne głośniki sygnał urwał się raptownie zatapiając ich na powrót w upiornej ciszy. Diody jakby przygasły w oczekiwaniu. Trójka mężczyzn wstrzymała oddechy…

Trzy uderzenia serca później krzyk bólu najstarszego trójki, rozdarł całun ciszy wiszącej złowrogo w korytarzu. W zdławionym pogłosie wrzasku odbijającego się od ścian, dało się słyszeć cichy metaliczny szelest, któremu zawtórowały ohydne mlaśnięcie rozrywanego ciała i chrzęst przecinanych kości. Krótka seria z karabinu najstarszego syna Pułkownika, wybiła się kantatą ponad odgłos masakry, bezskutecznie orząc zimną ścianę tunelu.

Dalej były tylko okrzyki przerażenia, tupot stóp, świst metalowych strun tnących powietrze i ciało. Aż wszystko ucichło, a korytarz pogrążył się z wolna w ciemności i gęstniejącej woni śmierci…

***

- Jak Ty do cholery wytrzymujesz w tym upale? – zasapany, niski mężczyzna w sutannie wdrapywał się po piaszczystej wydmie, na której stał jego towarzysz. W przeciwieństwie do Kaznodziei, którego lśniąca od potu łysa głowa i chrapliwy oddech świadczyły o skrajnym znużeniu, drugi mężczyzna, ubrany w oliwkowe bojówki - wpuszczone w wysokie wojskowe buty - oraz szary T-shirt, wydawał się niewzruszony panującą spiekotą. Brat Maksymilian wmawiał sobie, że to dzięki kapeluszowi ozdobionemu krokodylimi kłami, którym Florydczyk osłaniał smagła twarz.
- To nic w porównaniu z latem na Everglades – tropiciel ruszył w dół nie zwracając uwagi na sapanie i palący wzrok łysego - Tu przynajmniej nie martwię się o miliard komarów i ulewne deszcze zmieniające w oka mgnieniu grunt w rwący strumień. – kapelusznik minął księdza i spokojnym, wręcz obojętnym krokiem skierował się w stronę stojącego nieopodal pickupa.
Klecha rzucił zirytowane spojrzenie na wierzchołek wydmy, po czym ruszył z westchnieniem za towarzyszem.
- I poszedł się kochać mit o kapeluszu….
- Lepiej byś powiedział jak możesz łazić w tym obrusie, Max.

Ksiądz spojrzał na swoja sutannę i kołyszący się na piersi srebrny krzyżyk na tle krwiście czerwonego słońca.
- No wiesz, ja tam pod spodem nic nie mam, więc…
- Oszczędź… jeśli chcesz wiedzieć, nasz znajomek wciąż nie zmienił trasy. Wygląda na to, że kieruje się w stronę Missisipi. Może będzie chciał znaleźć jakiś bród…
- Albo wyleszczyć kolejnych wieśniaków. Skubany tłuścioch; jak go dorwę, to go na śrutobranie zaproszę. –
twarz księdza, czerwona od słońca, stała się prawie granatowa
- Oj padre, nie przystoi…
- I co tak szczerzysz tą swoją zarośnięta gębę?! Nikt mi tu nie będzie wtykał trefnego towaru, kiedy próbuję nawracać zagubione duszyczki…
- Dobra, dobra, już nie bądź taki hop do przodu, bo Ci z tyłu braknie. To miło oczywiście, że nie dałeś temu palantowi wcisnąć worka Tornado tym biednym wieśniakom, ale naprawdę nie chce wiedzieć skąd potem zjarzyłeś, że jest lipne.
- Chodziło mi o amunicję i te oporniki, które dla nich wytargowałem…
- Terefere…
- Gambling jest gambling – wiadomo - ale to przez ludzką nieuczciwość, egoizm i krętactwo Bóg spuścił nam na łby to całe atomowe gówno. Zresztą nie czas na dysputy teologiczne – ładuj swoje zakurzone dupsko do wozu i jedziemy, bo nam sukinsyn gotów Missisipi wpław przekroczyć.
- Co jak co, ale na samobójcę nie wyglądał.
- Fakt, zdaje mi się, że jak go przyciśniemy to nam wszystko odda.


***

Moi drodzy!
Zebrałem Was tu dzisiaj, by przekazać Wam smutną wieść, która dotknęła nas wszystkich.
Jak zapewne już słyszeliście, jakiś wredny sukinsyn wykiwał mnie, a co za tym idzie, całą naszą skromną społeczność i za trefne fanty zabrał NASZE ciężko uciułane gamble! To skandal i hańba! Tak być nie może być! Nie można bezkarnie tak traktować uczciwych ludzi.
Na szczęście poznaliśmy jego imię i wiemy gdzie mniej więcej podąża.
Poszukuje, więc ochotników, którzy wyruszą w pościg za tym mendą - Bennym Kuleczką - i odzyskają od niego, co nam się należy. Nie myślimy oczywiście o zadaniu krzywdy, chcemy tylko swoją zadość uczynić!
Każdego, kto podejmie się misji czeka trudna przeprawa przez pustkowia, ale nie martwcie się - nie zostawimy Was na pastwę losu. Otrzymacie potrzebne wyposażenie i dodatkowe gamble na podróż.
Niestety, kiedy opuścicie już nasze terytorium będziecie zdani zupełnie na siebie…
_________________

Sesja w świecie Neuroshimy dla początkujących postaci i graczy o dowolnym stopniu znajomości świata - choć minimalne jest przydatne.
Mimo, że sesja będzie głównie storytellingowa [rzuty kością o ile potrzebne będę wykonywał arbitralnie w zaciszu swego domku]- wymagam dokładnych kart postaci.
Tworzenie zgodnie z zasadami 1.5 z opcją rozdzielenia 60 Pkt na współczynniki [a nie losową]. Po utworzeniu podstawowej postaci każdy z graczy otrzyma dodatkowo 300 PD i 70 gambli do dyspozycji + tajemniczy bonus od MG w zależności od rodzaju postaci.
Rekomendowane pochodzenie [ze względu na miejsce przygody] to wschodnie Stany - od wybrzeża po Missisipi. Wszelako jeśli ktoś umieści w historii postaci info jak znalazł się po drugiej stronie Wielkiej Śmierdzącej Rzeki Na 'M', może wybrać dowolne miejsce urodzenia.
Ze względu fabularnego Postacie powinny pochodzić z niewielkich społeczności [wsi, miasteczek lub grup ludzi żyjących razem na niewielkim terytorium jakiegoś miasta], powinny być młode, spragnione podróży, sławy i wielkich gamblii, dla których misja odnalezienia Bennego jest szansą na wyrwanie się spod skrzydełek nudów okolicy.
Profesje dowolne z wszelkich oficjalnych dodatków - upraszam tylko o wskazanie miejska z którego są zaczerpnięte.
Sugerowana liczba graczy 4
Nie wymagam pisania postów co X dni [gdzie X jest dowolną liczbą naturalną] - wymagam śledzenia wątku i nie stopowania go na dłuższą metę.
Rekrutacja do odwołania.
Spocznij !
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline