Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 20:10   #8
Pandemonicum
 
Pandemonicum's Avatar
 
Reputacja: 1 Pandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłość
Uch...
Flaki Revana najwyraźniej urządziły sobie wyścigi w jego brzuchu, tak się przynajmniej czuł. Szum w głowie, brak jakiejkolwiek orientacji, zbierające się wymioty. Wszystko w jednej chwili, z zaskoczenia, bez zapowiedzi. Dopadło go to, kiedy właśnie w doskonałym humorze szedł na raczej nieoficjalne spotkanie z, powiedzmy, koleżanką. A tu ŁUP i w jednej chwili wszystko zawirowało, powstał ból i ciemność. I strach.
Uderzył o twardą ziemię. Przez chwilę leżał, obolały, zdezorientowany. Nie mógł złapać tchu. Nie mógł myśleć. Wstał, podpierając się o najbliższy drzewo, nie rozumiejąc niczego. Przed oczami miał jedynie jasne plamy, wszystko wirowało. Zacisnął zęby, skupił się. Zaczynał widzieć.
Był jakimś lesie. Obok niego byli inni, pozbierali się znacznie szybciej, jakby byli już przyzwyczajeni. Zirytowało go to. Usiłował stanąć na własnych nogach. Prawie upadł. Zrozumiał, że jest w jakimś lesie, to jednak nie było istotne. Zrozumiał bowiem również, że ktoś stoi przed nimi. Przez chwilę starał się zebrać myśli, skądś go znał. Potarł oczy, spojrzał jeszcze raz. Wiedział. To był demon. Verion. Potężny demon, o którym tle słyszał. Istota owiana legendą, zawsze wydająca się być tak nierealna, odległa. Teraz stał przed Revanem, patrząc się na nich, lekko uśmiechnięty. Krukoczłek wpatrywał się w jego oczy barwy filetu, tak niesamowicie ujmujące.
Verion przemówił dźwięcznym głosem. Revan wsłuchał się w niego, chłonął każde słowo demona. Na chwilę jego – najwyraźniej – nowi towarzysze przestali być istotni, las go nie obchodził. Przemawiała do niego chodząca potęga, a krukoczłek nauczył się już, że takich się słucha uważnie. Inni przerywali, przeszkadzali. Jakiś drow kaszlał, kotka przerywała. Kotka? Zaraz, zaraz, ten element przeszkadzający na chwilę zdążył odwrócić jego uwagę, zaraz jednak się opanował. Teraz nie czas na takie rzeczy. Ponownie wsłuchał się w głos demona. Kiedy ten skończył, Revan zaczął trzeźwo myśleć. Rozsądek jest najważniejszy. Trudno było jednak opanować radość, kiedy okazało się, że został wybrany. Że obserwuje ich Mistress, że sama stwórczyni Chaosu dała mu zadanie. W Verion ma dobry gust.
Lekki uśmieszek pojawił się na twarzy krukoczłeka, teraz z nosem w mapie. Wybrał doskonale. Nie ma lepszego wyboru, niż Revan Sinua. A może to sama Mistress wybierała?...

Revan był chimerą. Połączenie człowieka i najszlachetniejszego z ptaków, kruka. Miał białą skórę, niczym śnieg. Czarne, proste włosy spływały mu na ramionach, sięgały niemal pasa. Teraz, po nieszczęsnej teleportacji, były w stanie artystycznego nieładu. Krukoczłek wzrostem się nie wyróżniał, postawą owszem, ale raczej w negatywnym sensie, był bowiem wręcz wychudły, a muskulatury również wiele nie miał. Najwyraźniej cała powędrowała tam, gdzie była najbardziej potrzebna, czyli do masywnych, opierzonych skrzydeł o barwie czerni. Kościste palce Revana uwieńczone były ostrymi szponami. Całość dawał upiorny efekt, z którego był on niezwykle zadowolony. Ludzie, najsłabsza z ras, przykładali wiele uwagi do wyglądu. Blady, oskrzydlony, gdy wyciągał do nich swoje szpony, a na jego ustach widniał okrutny uśmieszek, zastraszał ich z porażającą łatwością. Byli tacy słabi.
Miał na sobie lnianą koszulę, skórane spodnie, buty i płaszcz. Wszystko czarne.

Spojrzał się na swoich towarzyszy. Po niektórych widać było od razu, po której stronie stoją, co do innych miał wątpliwości. W każdym razie w życiu nie widział takiej mieszaniny, tylu tak odmiennych osób na raz. To nie wróżyło dobrze, był zmuszony zachowywać się w miarę naturalnie, oczywiście z umiarem. W takiej grupie możliwości kontroli były bliskie zera. Wszak z każdym trzeba by było rozmawiać inaczej, a to w zwartej grupie niemożliwe.
Drużyna była niezwykle dziwaczna. Najwyraźniej się znali, dwóch innych jednak wyglądało na równie zagubionych. Niepewnie rozpoczynały się rozmowy. Tylko urocza chimerka wywała się entuzjastycznie, rozpoczęła mówić, bardzo dużo mówić. O ile głos miała ładny, to można by powiedzieć, że mówiła równie ładnie, tylko pomijając treść… Co oni jej wpajali?! Same kłamstwa i bzdury. Światło, dobro, stek bzdur, twór propagandy, stworzony, by zyskać większą kontrolę nad ludźmi. Kto jak kto, ale Revan na sposobach kontrolowania się znał.

Kiedy kotka skończyła mówić, uśmiechnął się do niej.
- Czuć między nami pewną różnicę… Zacznijmy jednak od początku. Nazywam się Revan Sinua. – to powiedział głośniej, zwrócił się do wszystkich – Witam was. Mojej profesji nie da się stwierdzić jednoznacznie. Nie jest ona zresztą istotna, ale słyszę, że to tu jednak ważny element wstępu. Powiem prosto – jeżdżę po świecie i mówię, co myślę.
Przerwał, wziął ostry patyk i kiełbaskę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył napis „Made In Hell”. Trzeba przyznać, że demony mają poczucie humoru. Usiadł przy ogniu. Wolałby działać, planować, trudno jednak jest to robić, gdy nie zna się towarzyszy.
Zwrócił się do Kejsi, odpowiadając.
- Nie, nie byłem nigdy w wymiarze Chaosu, nie widziałem też Mistress, chociaż bardzo bym chciał. Musimy rozmawiać teraz o kwestiach wiary, demonach i aniołach, poglądach na Światło i Chaos? To nie jest dobry temat na nawiązywanie znajomości… Możemy porozmawiać o tym, czemu te kiełbaski tak bardzo się pocą. Albo o tym, że tamto drzewo wygląda jak ośmiornica, tylko do góry nogami. Albo, że ogień pięknie tańczy w ciemnościach i nie przejmuje się tym, że rano już go nie będzie. -Tak naprawdę z chęcią porozmawiałby o tym, że idee Światła to sztuczny, naiwny twór. Że Chaos jest jedynym sensownym wyznaniem, daje bowiem prawdziwą wolność, nagradza za rozsądek i mądrość, kara głupców. Wstał i mówiłby, jak tysiące razy przedtem, poczułby dreszcz i uniesienie. Nie mógł jednak. Jeszcze nie. Nie chciał konfliktu.
Mimowolnie uśmiechnął się, wpatrując w ogień. Spojrzał na Kejsi, oczekując reakcji.
 
Pandemonicum jest offline