Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 20:56   #10
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Kim tak naprawdę był?

Był szlachcicem, młodym i ambitnym. Żył w luksusie, oddając się zarówno nauce jak i ćwiczeniu szermierki. Miał rodziców oraz młodsze od siebie rodzeństwo: siostrę i brata. Jego przyszłość rysowała się dość jasno i wyraźnie, powinien po śmierci swojego ojca przejąć majątek, związać swój ród z innym poprzez małżeństwo i żyć spokojnie jako pan własnej ziemi. Tak się jednak nie stało. Podstawowym pytaniem było: dlaczego? Czy korzenie tego tkwiły głęboko, jeszcze w historii jego rodu oraz jego największym skarbie? Czy to właśnie to stało się ogniskiem konfliktu który zaowocował tak dalekosiężnymi skutkami?

Wypadałoby jednak zacząć od tego, co było jeszcze przed początkiem. Największym skarbem jego rodziny były dwie szable, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jedna z nich towarzyszyła jego rodzinie od początków. Podobno Krzysztof Szalony, na poły legendarny założyciel rodu zdobył ją zabijając podstępem nieśmiertelnego, którego duszę następnie zamknął w swoim ostrzu. Nie wiadomo, ile prawdy było w tej legendzie, jednak ,,Ostrze Nieśmiertelne" jak nazwana została szabla było praktycznie niezniszczalne. Lata używania go do walki nie pozostawiły na czarnym ostrzu najmniejszej nawet rysy.

Drugim z rodowych skarbów również była szabla. Ostrze to rozpoczęło konflikt z innym rodem. Obowiązkiem każdej nowej głowy rodu było zabić zamężnego członka wrogiej rodziny, a że tą szablą dokonano już tego czternastokrotnie, ostrze zostało nazwane ,,Smutkiem 14 wdów"

Te dwie szable nie dość, że dźwigały w sobie prestiż i historię rodziny posiadały również potężną właściwość przelewania charakteru dzierżącej je osoby na dodatkowy środek zadawania ran. Gdy ojciec Blackera (jak jeszcze wtedy się nazywał) brał je do rąk jedno z nich pokrywało się lepką trucizną, a drugie czymś podobnym do rdzy, która nie osłabiała ostrza tylko powodowała że rany zadane tą właśnie szablą nigdy się nie goiły. Był to cały jego ojciec, zdradliwy i przebiegły.

Jak każdy najstarszy syn powinien przejąć je z chwilą gdy ojciec odsunie się w cień pozwalając świeżej krwi dojść do władzy, jednak tak się nie stało. Ojciec nie miał zamiaru oddawać władzy w ręce starszego syna, który odsunąłby go od niej całkowicie, jednak zamiast tego postanowił oddać ją młodszemu z braci, którym przez jego wrodzoną naiwność łatwo było manipulować.

Wtedy w Blackerze ujawniło się coś, co posiadał cały jego ród, wyłączając jego ojca i brata. Krew prawie całej rodziny w chwilach złości zdawała się wrzeć, powodując wybuchy nagłego i niepowstrzymywalnego gniewu. Osoba taka stawała się całkowicie obojętna na to, kogo krzywdzi i myślała jedynie o tym, jak ukoić gniew. Tak samo stało się z nim w chwili, gdy ojciec ogłosił swoją wolę. Cały świat przysłoniła czerwona mgła, a jedyne co pamiętał to długi drąg trzymany w ręku i spotkanie z ojcem na blankach. Gdy prawie rok po tym wydarzeniu ojciec doszedł w pełni do siebie wygnał Blackera z posiadłości. To był jego drugi i ostatni błąd. Niedługo potem na dwór rodzinny napadnięto i zabito matkę Blackera, a sam Blacker korzystając z zamieszania gdy prawie wszyscy wyjechali w pogoń za napastnikami zabił swojego ojca. Gdy ruszył do pokoju swojego brata, by odebrać swoje dziedzictwo na drodze stanęła mu siostra, Erenis. Nie zważał jednak na jej próbę powstrzymania go od kolejnego mordu, na jej łagodną prośbę a gdy chwyciła go za ramie usiłując go powstrzymać odepchnął ją, powodując że wypadła za okno. Gdy po zabiciu brata zszedł na dół okazało się, że siostra pechowo upadając nabiła się na wystającą belkę ze spalonej wcześniej stajni.

Tak właśnie wkroczył na długą ścieżkę krwi. Na samym początku zabił dziedzica wrogiego rodu by móc z dumą nakreślić czternaste nacięcie na szabli. Kolejne trupy znaczyły drogę gdy dowiadywał się kto stał za zabiciem jego matki. Potem dwóch oficerów, którzy dowodzili atakiem oraz baron który ich wynajął. Oczywiście by zemsta była pełna mordował wraz z rodzinami. Potem stracił już rachubę, mordował zarówno by przeżyć jak i by odpłacić tym, którzy stawali mu na drodze. Nie potrafił znaleźć celu własnej egzystencji, więc wypełniał pustkę gniewem i nienawiścią do świata. Długi czas później natknął się na wyrocznię która powiedziała mu, że choć długa czeka go droga stanie się kimś wielkim, a pierwszy krok powinien rozpocząć się w pobliskich ruinach.

Nikt nie wiedział, czego są to ruiny. Ich kształty nie przypominały niczego, co było znane ludzkiej nauce. Tak samo istoty je zamieszkujące były czymś, czego śmiertelnicy nie potrafili sobie nawet wyobrazić. Nieświadomie wkroczył na ich teren, co już miał przypłacić życiem gdy pojawił się Rith. Było to niedługo po tym, jak został stworzony przez Veriona a zszedł do planu materialnego by stworzyć swoje pierwsze dzieło. I tak właśnie on wydobył go gdy już jedną nogą był za progiem, zza którego się nie wraca i zamknął w jego ciele istoty żyjące w ruinach. Dzieło, nazwane Legionem miało być najdoskonalszym z opętańców, potężnym i bezwolnym niczym golem, niszcząc to co mu pan wskaże. Być może w założeniach plan demona był genialny a te stworzenia podobne do duchów powinny zniszczyć resztki jego świadomości, jednak we wnętrzu Blackera został zawarty najdziwniejszy z paktów. Umysł śmiertelnika pragnącego potęgi i wielojaźń legionu dusz, pragnących wydostać się z tamtego miejsca. Przez wzajemne wsparcie ich połączony umysł przezwyciężył wpływ Ritha i pomimo opętania zachował w pełni wolną wolę

Pracował dla Ritha długo, zdobywając kolejne składniki potrzebne do amuletu. By zdobyć ostatni z nich, jakim były dusze śmiertelników Rith kazał mu oczekiwać na grupkę podróżników w mieście, którego nazwa zaginęła z mrokach niepamięci. Jednak pechowo się zdarzyło, że został zdradzony i wylądował w celi. Tam oczekiwał na swój niezbyt wesoły koniec, jakim miał być stos o świcie gdy w jego celi odwiedził go inny demon, przeciwnik Ritha. Miał na imię Asgharvil i ukoił cierpienie płynące z ciągłej walki o wolną wolę. Zaoferował mu także, że jeśli przeszkodzi Rithowi uczyni go demonem. Była to szansa, dla której znosił żywot opętanego przez tak długi czas. Niedługo później jedna z tamtej drużyny, którą miał infiltorwać wylądowała w celi obok. Wykorzystał to jako swoją szansę, by nie budząc podejrzeń dołączyć do ich grupy.

Przez cały okres wspólnej podóży działał przeciwko nim. Wskazywał im błędne ścieżki, fałszywie oskarżał ich przed jaszczuroludźmi, utrudniał rozwiazywanie zagadek, opuszczał na nich śluzy i ogólnie rzecz biorąz utrudniał im życie tak, jak tylko mógł nie budząc podejrzeń. Niestety, jego przeciwnicy nie dość, że byli wytrzymali i kurczowo trzymali się życia to dodatkowo mieli wręcz niewiarygodne szczęście. Dotarli do groty życia, gdzie nie pozostawało mu nic innego jak desperacko stanąć na ich drodze w otwartej walce. W grocie życia, u celu ich podróży doszło do starcia z nekromantą Vriessem, które niestety skończyło się dla niego śmiercią.

No dobrze - zapytałby słuchacz - Skoro Legion umarł nie wypełniając swojego zadania to jest to koniec jego historii, prawda?

Byłoby w tym sporo racji. W tamtym momencie Legion umarł, a na jego miejsce narodził się Astaroth. Asgharvil, mimo że nie udało mu się zatrzymać drużyny zamienił go w demona. Być może to ze względu na szczerą i czystą nienawiść którą dażył Ritha, a może ze względu na jego pragnienie potęgi. Legion dusz przeniósł ze swojego ciała do swoich szabli, przez co jego umysł stał się z powrotem wolny i czysty. Tej właśnie wolności i czystości, a takze myśli rodzących się z niego po odzyskaniu wolności przyszło nie raz doświadczyć białym

Jako młody demon za cel nadrzędny postawił sobie zabicie Ritha. By było mu łatwiej wykorzystał drużynę tych, których wcześniej zdradził tuż przed tym, jak zdradził ich sam Rith. Choć nie mogli się nazwać przyjaciółmi to jednak ich cele były zbieżne. Z tamtych, do których wtedy dołączył nie żyje już nikt, a jedyny Waldorff, który zniknął w jaszczurzej wiosce i który żyje do dziś znał go jeszcze jako opętanego. Na tropikalnej wyspie, gdzie zostali wskrzeszeni nekromanta, paladyn i irbis dołączyło do nich również kilka osób, z których większość odpadła po drodze. Tak naprawdę towarzyszyli im tylko Genghi gnomi inkwizytor i Thomas, jeszcze wtedy praworządny upadły anioł.

Po długiej podróży dotarli do Rasganu, perły wybrzeża teraz zapewnej będącej cieniem tego, czym kiedyś była. Długo byłoby opowiadać zarówno o podróży jak i o wydarzeniach które tam miały miejsce, jak choćby o tym że to właśnie Astaroth sprowadził zarazę, która zdziesiątkowała miasto a następnie zamordował tamtejszego księcia. Nie ma co wspominać o kilku morderstwach, których dokonał po drodze. Warto wspomnieć, że to tam poznali Veriona, odszczepieńsca oraz Almanakh i dowiedzieli się o trzech artefaktach. To również w tamtym mieście Thomas, jeszcze służący bieli powstrzymał go przed ostatecznym zabiciem Ritha który uciekł do wymiaru bieli.

Reszta jego historii, o tym jak ze zwykłego demona stał się panem mgieł, władającym amuletem dusz i wiatrem lodu, choc niewątpliwie wciągająca niech pozostanie na inną opowieść. A kiedy zostanie przytoczona? Wszystko w swoim czasie...

Teraz jednak, na prośbę Veriona przybył wraz z nim na jakąś wysepkę. Verion zaczął, delikatnie mówiąc opowiadać jakieś bzdury i częstować ich kiełbaskami. Wszystko ładnie pięknie, nawet dał im gustowne mapki, ale po co niby on tutaj? Gdy Verion skończył mówić Astaroth spytał go mentalnie

- Dobra, dobra ale niby po co ja tutaj? Nie, żebym marudził ale mam ciekawsze zajęcia niż wypełnianie ,,zadań"...

Gdy Waldorff usiadł przy ognisku, Astaroth przysiadł się do niego. Co prawda nie mógł razem z nim napić się lub zjeść, jednak porozmawiać zawsze. Z kim jak z kim, ale właśnie z krasnoludem, lub jak ostatnio zauważył również z Barbakiem mógł spokojnie porozmawiać, bez względu na różniące ich poglądy. Gdy Waldorff mówił do Kejsi Astaroth wtrącił się do rozmowy

- Wybacz Waldorffie, że ci przeszkadzam jednak nigdy nie mówiłem, że biel istnieje tylko po to, by maskować porażki. Gdyby tak było fiolet zdominowałby ją w mgieniu oka nie pozostawiając po niej nawet wspomnienia. Mówiłem tylko, że to biel często atakuje fiolet bez powodu. Biel zarówno wygrywa jak i przegrywa z fioletem, są to dwie równoważne siły. Jednak zamiast głupiej i niepotrzebnej wrogości między obydwoma powinny zaistnieć zrozumienie i akceptacja. Wiem, że to niemożliwe, przynajmniej nie tak szybko ale wiedz, że tak się stanie. Tymczasem, choć ty służysz bieli a ja chaosowi mogę cię zapewnić, że z mojej strony nie będziesz narażony na żadne wrogie akty

Po czym wstał i spojrzał w stronę nieznajomych

- Witam, jestem Astaroth. Demon, jak wam zapewne wiadomo
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline