Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2008, 14:16   #5
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Haerthe

Haerthe nie był już pewien, czy dalej idzie ulicą, czy też już gościńcem opuścił miasto. Mgła zdawała się oblepiać i jego i Łatkę, tak że nie mógł dokładnie zobaczyć nawet jej nastroszonych uszu. Pech chciał, że w gospodzie w Staddle dwa dni temu stajnia spłonęła, a nie pozwoliłby by kasztanka odpoczywała pod samym daszkiem. Skierowano go więc do oddalonego o niecałą milę Bree do Rozbrykanego Kucyka niedaleko zachodniej bramy. Pomysł wydał się bardzo dobry zwłaszcza, że koło lasu mgła nie była tak gęsta. Tutaj jednak działo się coś, czego nigdy nie widział w domu. Gęste kłęby pary żyły własnym życiem, które nikogo mile nie widziało. Łatka też to czuła. Sprężone ruchy mięśni pod kulbaką i nerwowe rzucanie łbem były dość łatwymi do odczytania znakami jej niepokoju.

- Powinno już być niedaleko… Hanatha r'ethe – powiedział cicho uspokajającym tonem, pochylając się i opuszczając lewą dłoń wzdłuż łopatki konia. Pogładził delikatnie sierść mimowolnie wcierając osadzoną na jej powierzchni wilgoć i rozejrzał się dookoła wysilając wzrok. Słabo widoczny kontur budynków podpowiadał mu, że nie zboczył z drogi, a zbliżający się nieco jaśniejszy od pozostałych dom dawał nadzieję, że cel jest faktycznie niedaleko.

Haerthe z ulgą dopatrzył się niedużego szyldu z wizerunkiem brykającego i nieco za tłustego kucyka. Zeskoczył zręcznie z konia i chwyciwszy za uzdę ruszył w stronę dobudówki, która ze względu na nie schowane na noc kostki słomy spełniała zapewne funkcję stajni. Już od progu wyskoczył na nich mały jazgoczący pies, którego szczekanie przypominało raczej przedśmiertne piski niż groźbę. Piesek jednak był innego zdania wytrwale oszczekując z bezpiecznej odległości wchodzącego do stajni mężczyznę z koniem. Haerthe przez chwilę zastanawiał się, czy samemu nie wyczyścić konia, ale stwierdził, że i tak zrobi to sam rano, a w stajni jest na tyle ciepło, że Łatka nie będzie narzekać nawet jeśli nie dostanie derki. Wierna klaczka nieufnie spojrzała na podchodzącego do nich młokosa. Haerthe szepnął jej na ucho parę słów na uspokojenie i wręczył uzdę wraz z monetą stajennemu. Chłopak może nie wyglądał na specjalnie kompetentnego, ale w jego zaspanych oczach nie dało się dostrzec niczego, co by wskazywało by nie powierzać mu zwierzęcia. Haerthe odprowadził wzrokiem młokosa prowadzącego Łatkę w głąb stajni i gdy jego pełna słomy czupryna zniknęła w którymś z boksów, wyszedł na zewnątrz i skierował do wejścia gospody, co okazało się wykonalne tylko dzięki poruszaniu się wzdłuż obłożonej szczapami drewna ściany budynku.

Drzwi nawet specjalnie nie zaskrzypiały gdy je otworzył. Otrzepawszy uprzednio buty z nadmiaru ziemi wszedł do środka. Pierwsze co go uderzyło to przyjemnie ciepły powiew powietrza znad paleniska, przy którym skupiło się gro gości. Potem doszedł do tego zapach ziemniaków ze śmietana i palonej buczyny. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Dobrze jednak czasem przenocować w cywilizacji. Obecni nie zwrócili na niego jakiejś specjalnej uwagi. Omietli tylko bez specjalnego zainteresowania jego szczupłą sylwetkę i wrócili do swoich rozmów. Zauważył, że mieszkańcy Eriadoru mimo, że różnili się od niego wyraźnie, nie wzbudzał w nich zainteresowania jako cudzoziemiec. Nieliczni tylko przykładali więcej uwagi do mężczyzny o krótkich płowych włosach i jasnej cerze, a i ci tylko po to, by ocenić, czy można z nim jakiś interes załatwić. Północ zdawała się żyć zupełnie innym szybszym rytmem.

Podszedłszy do szynkwasu, za którym stał nerwowo wyglądający oberżysta, wykupił pokój na dzisiejszą noc i zamówił lokalne piwo z „czymś do zjedzenia”. Następnie usadowił się wygodnie przy najbliższym palenisku wolnym stoliku. Równe stabilne siedzisko było przyjemną odmianą po całym dniu jazdy. Westchnął z przyjemnością pobczym rozpiął kaftan i ściągnął skórzane rękawiczki kładąc je obok siebie. Przymknął oczy i chłonął w bezruchu ciepło otoczenia. Piwo podano natychmiast, a polewka z kwaśnicy miała dopiero nadejść gdy drzwi z hukiem się otworzyły, a do środka wszedł wielki siwy mężczyzna o przerażonym wzroku. Haerthe upewnił się dyskretnie czy nóż ma pod ręką i obserwował całą sytuację z pewnym napięciem. Gdy ludzie zgodnie ustalili, że trzeba wyjść na zewnątrz i zobaczyć co tak wystraszyło wielkoluda, ruszył za nimi zabierając rękawiczki i zostawiając niedopite piwo. Nie chciał mieszać się w lokalne sprawy, ale wolał w razie potrzeby móc szybko zabrać stąd Łatkę i wyjechać. Ruszył toteż za tłumem na zewnątrz z niesmakiem witając zimne kłęby pary wodnej.

Pod bramą Haerthe zaczął realnie rozważać powrót do stajni i opuszczenie tego miejsca jak najrychlej. Szepty, które dały się słyszeć przypomniały mu historię opowiadaną przez ojca o ludziach, którzy zaginęli w okolicach Dwimorbergu. Odgłos kopyt stukających o dukt sprawiał jednak uspokajające wrażenie. Haerthe w skupieniu czekał na to, kto pojawi się w otwartej bramie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline