Orendil - Stój! Kto idzie?!
Ciche parsknięcie konia. Stukot kopyt o bruk i wreszcie…
- Dzień dobry!
Jeździec wyłonił się z mgły. Pierwszym co rzuciło się w oczy, jeszcze w niewyraźnym konturze mężczyzny, był wielki spiczasty kapelusz, który miał na głowie.
- Hympf. Chyba raczej dobry wieczór. Niczego nie widać w tej mgle.
Kary koń postąpił jeszcze kilka kroków w przód. Był we wspaniałej kondycji. Gdyby zadrgał widoczny byłby każdy mięsień jego ciała. Gdy się zbliżył, zebranym ukazała się obfita, chociaż o dziwo nie siwa, broda jeźdźca. Kasztanowe kudły zakrywały większość twarzy i górną część szaty. Jedną ręką trzymał lejce, drugą dzierżył coś, co można by uznać za zwykły drąg, gdyby nie osadzony na jego końcu szafir.
Wyszczerzył białe jak mleko zęby w szerokim uśmiechu, po czym uniósł wyżej laskę i zamachnął się nią jakby chciał rozpędzić wszechobecne opary. Przez chwilę, gdy unosił rękę błysk światła zwrócił uwagę zgromadzonych na pierścień. Pierścień dość prosty w budowie, acz zdaje się, że misternej roboty. Znaczy się, pewno nie ludzkiej. Może elfickiej? Był to jedyny efekt jaki wywołał jego gest. Uśmiech spełzł mu z twarzy z tego powodu, lecz poza tym nie dał po sobie niczego poznać. Swobodnie wzruszył ramionami i znów zabrał głos.
- Na czym to ja… A tak. Lepiej nie sterczmy tak tutaj. W dzisiejszej nocy czai się jakieś niebezpieczeństwo, na pewno. Ale o tym lepiej rozmawiać przy kielichu wina, w ciepłej karczmie. – Przybysz odchrząknął lekko i począł przyglądać się zgromadzonym. Wzrok swój zatrzymał na karczmarzu. – Ty jesteś Tedd? Prowadź do Kucyka. Wiele o nim słyszałem od moich znajomków!
Nie czekając na reakcje wbił pięty w konia i ruszył do gospody swobodnym kłusem, jakby dobrze znał drogę.