Podczas nieobecności gospodarza pękaty gąsiorek brandy nie przestał wprawdzie być pękaty, stracił za to znacznie na swej brandowatości niby za sprawą Erada Grubasa zwanego odtąd Białym, któremu ostrożnie, z racji ledwo co przeżytego przezeń szoku, odmierzał stosowne porcje chudzielec, sobie jednak lejąc wcale hojnie, w dodatku - mając zapewne na uwadze zapracowanie nieobecnego póki co karczmarza - wprost do ust z pominięciem irytująco łatwo brudzących się naczyń.
Jako że w wyprawie do bramy i z powrotem brali udział co dzielniejsi, nikt z pozostałych nie odważył się zaprotestować przeciw temu jawnemu zamachowi na Butterburowy interes. Dopiero sam właściciel mógłby się tym występkiem zająć, gdyby nie to, że powrócił bardziej jeszcze zafrapowany i póki kominek na nowo nie buchnął płomieniem a nowoprzybyły gość nie dostał jeść i pić, niczego wokół nie dostrzegał.
Dlatego chudzielec niezaczepiany przez nikogo pozostawił osuszony właśnie gąsiorek przy majaczącym cichutko Eradzie i dyskretnie przemieścił się na swój zydelek, żeby w znacznie lepszym nastroju poobserwować wywołującego tak niezwykłą u Butterbura troskę i poruszenie w gospodzie przybysza. |