Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2008, 00:06   #3
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Odinn Hrafnsson

Postawny mężczyzna o długich, kręconych włosach sięgających mu do karku i gładko opadających na ramiona szedł spokojnie wzdłuż ulicy. Szarozielony płaszcz czasem falował za nim, a podczas jednego nagłego powiewu wiatru można było zobaczyć wiszącą u jego pasa pochwę z mieczem. To właśnie zawsze na ten widok zwracano uwagę. Człowiek mógł być ubrany jak bogacz, albo jak biedak, jednak to broń zawsze decydowała o statusie. Jak mówią, po rodzaju broni można poznać wojownika, a w ogniu walki można poznać jego serce. Przy kolejnych podmuchach wiatru czasem płaszcz odsłaniał coś więcej, jak na przykład metalowe, plecione kółeczka kolczugi, a wtedy to już nawet opryszkowie mijani po drodze sobie odpuszczali. Ale śledzili go nieustannie.
W tym mieście śledziono każdego. I każdy był śledzony. Każdy śledził swojego sąsiada, swoją żonę i dzieci, śledził piekarz, balwierz, astronom śledził wieczorami gwiazdy na niebie, a najwięcej to śledził bankier i żebrak, bankier, w obawie o pieniądze, a żebrak każdą mijaną osobę, a nuż ktoś da na jałmużnę. Miasto szpiegów, ale ani jednego śledczego.
Mężczyzna w końcu odnalazł to, czego szukał. „Perła Babilonu”. Karczma z zamtuzem oferowała wszelkie wygody, dla czekających u jej stóp śmiałkom. Z pozoru mały, skromny budyneczek w jednej z gorszych dzielnic miasta. Tu każda dzielnica była gorsza na swój sposób. Wielki drab na przedzie, o ciemnych i wielkich łapskach gotowych w każdej chwili sięgnąć po cep wiszący mu u pasa, uśmiechnął się szeroko widząc nadchodzącego blondyna. Przepuścił go bez ociągania się, życząc mu na odchodnym, jak każdemu klientowi, samych przyjemności. Odinn przyszedł tylko się napić, jak zwykle, gdyż wyjątkowo rzadko korzystał z usług tutejszych panienek.
Z zewnątrz mała drewniana buda z kominem, ale mieściła ona, oprócz grubego faceta z drucikami na nosie siedzącego za ladą i śledzącego jakieś literki, zejście do piwnicy. To właśnie w tej piwnicy mieściło się wszystko, jak na porządną karczmę z zamtuzem przystało. Sień była dość wysoka, skąpana w półmroku i swobodnym dymie, ozdobiona motywami wschodniego orientu. Wielki kamienny kominek na jednej ze ścian dostarczał wystarczająco dużo ciepła, aby mógł ogrzać się przy nim każdy z gości, i jednocześnie tak mało światła, by można było zachować pewną swobodę. Ludzi było jak zwykle, całkiem sporo, jednak wielka sień niwelowała uczucie ciasnoty. Największe poruszenie było przy scenie, na której tańczyły skąpo ubrane kobiety, także nietutejsze.
Przychodził tutaj każdego wieczora, kiedy nie miał służby. Lubił tutaj pić. Oprócz przedniego wina, jakie tutaj mieli, upijał się atmosferą tego miejsca, gorącymi kobietami, z których każda miała swoją świtę złożoną z napalonych młodzieńców. Taak, to miejsce miało duszę. Mało takich miejsc w całym Konstantynopolu. Lubił tutaj siedzieć też ze względu na jedną rzecz. Nikt tutaj nie rozmawiał, przynajmniej na głos, o polityce. Trudno się dziwić, ze względu na charakter miejsca, ale to też miało swój urok.
Z metalowych koszyczków umieszczonych na górnej części belek podtrzymujących strop ulatniał się błogi, narkotyczny opar, kolejna cecha tego miejsca, w którym świat wydawał się taki piękny… i dlatego większość ludzi tutaj przychodziła, chcąc jeszcze raz posmakować ducha tego miejsca.
Usiadł tam, gdzie zwykle. Przy małym stoliku w kącie, z czterema krzesłami dookoła. W najgłębszym kącie piwnicy, z dala od światła kominka i kaganków, z dala od młodzików, i ich, jak sami sądzą, zdobyczy.
- To co zwykle? – Mały, ciemnowłosy karzeł, bez wątpienia charakterystyczny element tej karczmy, zjawił się jak zwykle przy Skandynawie. Jak zwykle, czyli niepostrzeżenie. Kiedy ktoś coś od niego chciał, nigdy go nie było, ale kiedy on coś chciał, zawsze się zjawiał. Nord jedynie skinął twierdząco głową. Dopiero po chwili zdjął swój płaszcz, i powiesił go obok na haku na ścianie. Miecz odpiął i oparł o nogę stolika, a topór... ach, ten piękny topór, który mimo swego wyglądu wiele już przeszedł, wyglądał jakby wprost wyrywał się do walki zza skórzanego pasa ogromnego mężczyzny. Odinn kochał walczyć bronią swoich przodków, jednak w tym zdradzieckim mieście czasem miecz wydawał się rozsądniejszym wyborem. Ale tylko czasem. Nie zdążył nawet usiąść z powrotem, gdy nagle pojawiła się przed nim ciemnozielona, szklana butelka, oraz kamionkowy kufelek. Tymon chciał też zapalić kaganek na stoliku, ale Odinn powstrzymał go gestem ręki. Nie lubił zbytniej krzątaniny obok siebie. Jak na zawołanie karzeł zniknął, a on mógł spokojnie pogrążyć się w alkoholowej przyjemności. Teraz dopiero zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, szukając czegoś, co nie pasowało do reszty. Nie, ciemne typki siedzące po kątach jak on zawsze tutaj byli i gapili się na niego, ot norma. Ochrona lokalu, albo szpiedzy. Ani jednych, ani drugich się nie obawiał, za to inni obawiali się jego, z racji słusznej postury, ale nie tylko. Wszyscy wiedzieli, kim on jest, i po prostu nie warto było zaczepiać.
Wtem, w sieni zapadła cisza. Odinn mimowolnie skierował wzrok w stronę sceny. Wszyscy czekali w skupieniu, dopóki spośród czerwonych fałd jedwabnego materiału wyłoniła się orientalna piękność. Była nią hinduska, z typową dla swojego kraju urodą. Z początku nieśmiała, potem zataczała coraz śmielsze kroki na scenie, a widownia uważnie śledziła każdy jej ruch. Ruchy te zaczęły się łączyć w określone układy, a zgrabne wykonanie tańcu zyskało sobie uwielbienie publiczności. Niewielu wiedziało, że był to jej debiut na scenie, ilekroć jakaś tancerka występowała, wydawało się, że była tam od zawsze. Jednak ona wnosiła z każdym ruchem coś nowego. Nawet nord, który mało przywiązywał uwagi do takich rzeczy, zrobił sobie małą przerwę i rozsiadł się wygodniej, obserwując wyczyny nastoletniej dziewczyny. Bo dopiero, gdy oszołomienie minęło, można było zacząć chłodniej postrzegać jej kształty. Nikt z publiczności jednak się tym faktem nie przejął, i zostali pochłonięci tym urzekającym widowiskiem. Gdy mała skończyła swój występ, zniknęła za czerwienią zasłon, a oklaski długo jeszcze szumiały w jej uszach.
Czas mijał leniwie, pora było się zbierać. Odinn dopił resztkę wina, po czym udał się na schody z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Z przyzwyczajenia spojrzał się za ramię, raz, w stronę sceny, drugi raz w stronę kilku ludzi, którzy wstali zaraz po nim. No cóż, ten powrót do pałacu może się wydać trochę trudniejszy. Wychodząc, rzucił grubemu facetowi w okularkach dźwięczący mieszek, a gdy wychodził, klepnął w ramię ochroniarza.
Była noc. Zimne powietrze orzeźwiło Odinna. Zapach palonych konopi powoli mijał, tym samym powoli pogarszając samopoczucie Norda. Minął zakręt, szedł długą i ciasną ulicą, która była pusta. Nikt normalny o tej porze nie mógł liczyć na żaden ruch. Nie był jednak sam, po czym przekonał go odgłos kroków za jego plecami. Wiedział, że był śledziony. Na każdym kroku spodziewał się szpiegów. Odruchowo złapał za rękojeść miecza, przyspieszając kroku. Mógł się spodziewać wszystkiego. Ale nie jednej rzeczy. Chcąc skręcić w zaułek, aby wyminąć szpiegów, trafił na ścianę. Mówiąc krótko, był w ślepym zaułku. Nie odwrócił się jednak, by wybiec z niego.
Stał spokojnie, a za jego plecami rozległ się cichy chichot, bardziej przypominający warczenie. Wyszarpnął gwałtownie miecz z pochwy, robiąc szeroki wymach do tyłu. Broń napotkała opór, więc równie szybko obrócił się, i rąbnął jeszcze raz na odlew przeciwnika przez łeb. Było ich trzech, teraz w sumie już dwóch. Wszyscy zakapturzeni, wszyscy uzbrojeni w miecze o lekko odchylonej klindze. Widok padającego towarzysza trochę zmylił napastników, jednak szybko się ocknęli, napierając z rykiem na Skandynawa. Ten uśmiechnął się tylko, ręką poprawiając niesforne włosy padające mu na twarz. Sparował cios pierwszego, po czym silnie kopnął drugiego, który chciał go zajść z prawej strony. Zamachowcy jednak nowicjuszami nie byli, i na szermierce się znali. Jednak nie tak, jak Odinn. Dalsze starcie rozegrało się szybko, bez zbędnego brzęku stali. Uchylił się przez szablą przeciwnika, po czym wbił swój miecz w udo przeciwnika, by następnie szybkim ruchem walnąć go głownią w szczękę. Drugi w tym czasie zdążył się ponieść, jednak Odinn w dzikim skoku dopadł do niego, i przedramieniem przyparł do muru.
- Gadaj kim jesteś! – wydyszał.
- Nie chcesz wiedzieć… – usłyszał w odpowiedzi. Nie lubił się droczyć. Nie w takich momentach. Wolną ręką z mieczem uderzył go rękojeścią prosto w łeb, po czym poprawił z kolana w brzuch.
Schował broń, i wyszedł na ulicę. Ku jego zaskoczeniu krańca ulicy pojawił się tuzin kolejnych zamachowców. Z naprzeciwległego końca usłyszał dźwięki sugerujące drugie tyle napastników. Niewiele się namyślając, skierował się w stronę najbliższego piętrowego budynku, z kopa wyważając drzwi. Wpadł do środka, pomiędzy jakieś skrzynie. Widocznie był to magazyn. Wszedł schodami na piętro. Zrobił kilka kroków, otworzył kolejne pomieszczenie, natykając się na swój cel. Szybko wszedł po drabinie, pięścią uderzając w dechę. Słaby zamek puścił od razu, a Odinn oswobodził się z pułapki. Tak mu się przynajmniej wydawało. Schował się z powrotem, gdy usłyszał koło głowy świst bełtów, i przygotował się do powitania napastników z mieczem w dłoni. Nie czekał długo, prawdę mówiąc, w ogóle. Pierwszy, który był na tyle głupi by wlecieć do pomieszczenie został przywitany pięknym lewym sierpowym, który wyrzucił niechcianego gościa z pokoju. Drugi był nie mniej ostrożny, a miecz Skandynawa gładko wsunął się pomiędzy żebra delikwenta. Trzeci natomiast już pokazał klasę. A w sumie kuszę, jednak strzelcem był marnym. Odinn zamachnął się swoim toporkiem, który swoją mocą wbił się w klatkę wroga i rzucił o przeciwne drzwi, wpadając do pomieszczenia. Sądząc, że nikt inny się nie zjawi, wrócił po swój topór, wsadził go za pas i zszedł na dół, czujnie się rozglądając. Szubrawcy zablokowali drzwi, i starali się podpalić magazyn, by spalić żywcem dowódcę pałacowej gwardii. Wrócił na górę, i tak jak się spodziewał, przywitał go grad bełtów. Nie miał jednak czasu zajmować się takimi bzdurami, i biegnąc po dachach chat i magazynów, uciekał zamachowcom. Tamci zdając sobie sprawę z bezcelowości swoich zamiarów, okrzyknięci przez kamratów rzucili pochodnie i rzucili się w pogoń za Nordem.
Odinn zdziwił się jednak. Zdziwił się bardzo, gdy skacząc na drewniany dach spadł na dół, do budynku. Zdziwił się po raz kolejny, gdy na przywitaniu dostał belką w łeb. Nie zdziwił się jednak, gdy dostał drugi, i trzeci raz, oraz gdy usłyszał w przerwach pomiędzy okładaniem stłumione krzyki zamachowców, które dochodziły z dołu. Próbował się podnieść, ale gruba kobieta skutecznie mu to uniemożliwiała. Po kilku chwilach przestała go bić po głowie, sądząc, że nie żyje. I to dało Odinnowi potrzebną chwilę, aby wstać i ją odepchnąć. Do pokoju wpadło zaraz potem całe mrowie wrogów, jednak nie spodziewali się, że szarżujący wiking zepchnie ich z powrotem na schody i będą przypominać efektem i wykonaniem toczącą się kulę śniegu, zbierając ze sobą coraz to kolejnych ludzi. Po lądowaniu natychmiast się zerwał, jednak niespodziewanie dostał bełtem w prawą rękę oraz w plecy. Upadł na stół, obracając go w pył, a kilku zamachowców podeszło do niego z mieczami, chcąc go zadźgać. Widząc jednak bełty, myśleli, że zginął. By o tym się przekonać sięgnęli w kierunku jego twarzy, chcąc zobaczyć jej wyraz. W pobliżu płonął kominek...
Wiking jedną ręką pociągnął przeciwnika do siebie, a pozostali tymczasem zaczęli dźgać swojego kamrata, który stał się tarczą. Spróbował się wydostać, rzucając się przed siebie razem z trupem. Z ogromnym bólem wstał, i zobaczył szereg kusz wycelowanych w jego pierś.
Szczątki przygasały jeszcze do południa, nim udało się wszystko ugasić. Dzięki wikingowi spłonęła znaczna część zabudowań w biedniejszej dzielnicy, łącznie z kilkoma magazynami. Kupcy raczej nie byli zadowoleni.. Nikt jednak o tym nie wiedział, sądząc, że to wina zamachowców. Tak więc Odinn ranny i wyczerpany cudem uratował się z ognistego Armagedonu. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale wiedział, że to przez niego. Cóż, tylko kilka razy mu się to zdarzyło, też w obliczu śmierci. Nigdy jednak nie dokonał takich zniszczeń. Konstantynopol to przeżyje, jest duży.

***

- Oczywiście, cesarzu. – przytaknął.
Nigdy niczego nie spieprzyłem. Pomyślał, a ból w okolicach nerek tylko to potwierdzał.

Plan będzie prosty. Podwojone straże, plus zaufany ochroniarz, który będąc niewidoczny w kącie będzie miał oko na cesarza. Nawet cesarz o nim nie wiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 19-05-2008 o 00:15.
Revan jest offline