Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2008, 18:13   #5
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Dwóch strażników wbiegło w małą uliczkę łączącą się bezpośrednio z ulicą Mese, w ślad za młodą kobietą. Ta natomiast pędziła z wyrazem przerażenia na twarzy przed siebie, by uciec od nich. Rośli strażnicy, odziani w ciężki ekwipunek nadzwyczaj szybko podążali za kobietą, jakby nie mieli na sobie ciężkiego ekwipunku. Kobieta biegła ile sił w nogach i choć jej motywacja była większa, ciało było słabsze, a strażnicy zmniejszali coraz to bardziej swój dystans do niej. W panice zakręciła w kolejną uliczkę, a zaraz potem w kolejną i kolejną, ale strażnicy nie dawali się tak łatwo zgubić. Znali teren…

-Stać!

Słyszała za plecami wykrzyczane rozkazy, ale ona nie miała zamiaru tego zrobić. Przeskoczyła nad jakimś wiklinowym koszem, który wyrósł jak spod ziemi przed nią. Kilka kroków dalej usłyszała, że strażnicy nie podzielili jej szczęścia i trafili na kosz przewracając go z hałasem.

-Gamoto! Zabiję sukę, wychędożę i zabiję!

Kolejne okrzyki złości odbiły się echem po wąskiej uliczce. Kobieta biegła dalej, próbując uniknąć niechybnego końca. Musiała się bać, musiała wiedzieć, co ją czeka. Musiała wiedzieć, że gdy strażnicy ją dorwą, będą ją chędożyć, jeden po drugim, a potem dopiero wtrącą ją do lochów. Musiała przeklinać siebie, że wybrała tak bezludne uliczki. W tłumie mogła uciec, łatwiej zgubić pościg, a tak oni ją doganiali. Ona musiała przeklinać swą głupotę, wiedząc, że już wszystko stracone.

-Stóóóój! Stój kurwo! – ryknął nagle na cały głos jeden z nich.

Ale ona uciekała, wierząc, że to coś jej da. A oni byli coraz bliżej… Nagle poczuła opór pod pędzącymi nogami i tylko zdążyła wyciągnąć przed siebie ręce, by nie upaść prosto na twarz. Ręce zderzyły się skrzyżowane z ziemią w spektakularnym widowisku. Kroki nadal dudniły, ale strażnicy już nie biegli. Teraz tylko wolnym krokiem, jakby napawali się każdą chwilą, podchodzili do niej. Ich głębokie oddechy słychać było daleko stąd. Nic dziwnego, z takim obciążeniem… Pierwszy ze strażników zaczął:

-No dziwko… Grzecznie prosiliśmy, żebyś stała, ale tyś nas nie posłuchała. Koniec z tym.

W odpowiedzi, odezwał się drugi, z głupim wyrazem twarzy:

-Ha ha. Mamy cię su… - urwał.

Lepiej zbudowany strażnik upadł bezwładnie na ziemię. Na jego miejscu pojawił się rudy mężczyzna, o orlim nosie i zielonych, kocich oczach. W ręku trzymał zakrwawiony kamień mieszczący się w garści.

Rashid wyeliminował z rozgrywki pierwszego przeciwnika, ale z drugim nie poszło już mu tak łatwo. Drugi strażnik usłyszał kroki napastnika wcześniej niż jego kompan i to dało mu niezbędny czas. Gdy Rashid zaatakował pierwszego, drugi już wpatrywał się w niego ze zaskoczeniem. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jednak Rashid miał kamień, a strażnik dzierżył miecz w dłoni. To przemawiało na niekorzyść skrytobójcy. Ten jednak wykorzystał zaskoczenie i umiejętność błyskawicznego działania nabytą przez lata praktyki. Ręka, z kamieniem w ręku, poleciała w kierunku twarzy strażnika, lecz tej nie napotkała… Strażnik w ostatniej wręcz chwili zdążył zbić cios ręką. Rashid zmarnował okazję i wiedział, że zaraz nadejdzie atak. Kopnięcie w splot słoneczny pozbawiło skrytobójcę tchu w piersiach, a łokieć uderzający w plecy położył go na ziemie. Skrytobójca leżał przygwożdżony przez strażnika twarzą w piasku. Chciał odwrócić twarz od piasku, by zaczerpnąć oddechu, jednak gdy tylko to zrobił, poczuł zimno stali na swej szyi.

-Koproskilo… Gadajże mi tu zaraz, kim żeś?

Rashid milczał. Milczał bo musiał.

-Nie? A to nawet lepiej.

Poczuł jak miecz wgłębia się powoli w szyję, gdy nagle… Cios dziewczyny zwalił z nóg drugiego ze strażników. Ten jednak był nadal przytomny. Kobieta zrobiła kilka kroków i zdzieliła oponenta nogą w twarz. Ten padł w końcu nieprzytomny.

Rashid wstał, a kobieta, którą chwilę temu jeszcze ratował, teraz sama go uratowała, odwróciła się do niego szczerząc do niego zęby.

-Każdy z was jest taki sam. Dosłownie każdy. Tylko o jednym myślicie. Ehhh… I jak wy w tym życiu tyle osiągnęliście?

-ON czeka na ciebie na skałach nad morzem, za murami Konstantynopola. Masz się śpieszyć…

Kobieta odeszła, a Rashid w końcu zrozumiał. Ona była posłanką i przyniosła wiadomość o kolejnym spotkaniu. O kolejnej misji. Był tam nie raz i dobrze znał to miejsce.

***

Cesarz zniknął w końcu za drzwiami. Pomieszczenie opustoszało. Tylko mężczyzna o skandynawskiej urodzie wciąż zasiadał na swym miejscu, jedząc dania samego cesarza. W końcu jego jedzenie jest najwyższej jakości i jak można czymś takim gardzić?! Pogrążony w przemyśleniach, nękany wspomnieniami i bólem, siedział w ciszy. Kilka chwil temu rana na plecach ponownie mu się otworzyła, a z niej na powrót sączyła się ciepła krew. Wreszcie zakończył posiłek, wstał i wyszedł z pomieszczenia. Zmęczony ruszył tymi samymi korytarzami, które jeszcze przed chwilą mijał. Tym razem jednak obrazy zawieszone na ścianach ukazywały mu się od końca, a wszystkie tak dobrze mu znane i… Nudne. Monotonność tego miejsca potrafiła czasami działać na nerwy, z początku piękne, potem sprawia wrażenie kolejnego pałacu. W tej części pałacu tak już jest. W innych jest już lepiej, jednak wszystkie podobizny boga i wszystkiego, co święte zostały zniszczone, a piękno Konstantynopola według niektórych tylko na tym utraciło. Odinn co prawda nie widział tych obrazów, przyjeżdżając tu w czasie trwania ikonoklazmu, ale opowieści wciąż o nich chodzą. I chociaż niektórzy uważają, że nie powinno się ich niszczyć, to nikt nie wygłasza tego zdania, bo nikt nie chce być osądzony o herezje.

Z naprzeciwka nagle pojawił się dobrze mu znany chłopak. Nie pamiętał jego imienia, ale był to chłopak młody, pełny marzeń i ambicji. Robił u cesarza jako posłaniec. Chociaż młodzieniec niewątpliwie szedł szybkim krokiem, to Odinn zrobił większy dystans nim się obaj spotkali. 20 letni mężczyzna skinął mu głową, mówiąc:

-Strategosie. Cesarz polecił przekazać, że nim miną trzy godziny masz zjawić się w jego kwaterze. Do tego czasu będzie zajęty.

Skinął mu jedynie głową i już popędził w przeciwną stronę. W końcu zniknął w kolejnym korytarzu, a Odinn był ponownie sam. Wyglądało na to, że miał 3 godziny spokoju…

---
3 godziny później…

-Jest źle… Bułgaria zaatakowała i to w najgorszym momencie. Teraz, gdy… Do jasnej cholery! Słuchaj.

Nie trudno było się domyślić, iż basileus Rangabe jest zdenerwowany. Pot skraplał mu się na czole, by potem wędrować kroplami po jego twarzy. Nerwowo stukał palcem o blat stołu i wpatrywał się w jeden punkt, samemu nie wiedząc, co dostrzegają jego oczy.

-Będę miał teraz dużo na głowie i nie mogę pozwolić sobie na błędy. Ty również. Masz dopilnować, by ten skrytobójca nie uciekł w innym wypadku nigdy nie złapiemy organizatora tych zamachów. Masz to zrobić idealnie, bez ŻADNYCH wpadek. Nie będę narażać się na niebezpieczeństwo, dasz mi tuzin najbardziej zaufanych ludzi i schowam się w podziemiach pałacowych. Wszystko to w ścisłej tajemnicy. Ty jesteś odpowiedzialny za wszystko. A teraz mów, jaki jest twój plan?

***

Rozmowa dwóch serdecznych przyjaciół płynęła już normalnym rytmem. Raz po raz śmiali się wniebogłosy, innym razem wspominali, a jeszcze innym dyskutowali o wszystkim i o niczym. Jak za dawnych lat, gdy ich losy połączyły się po raz pierwszy… Chociaż niepokojące wspomnienia ukryły się gdzieś głęboko w umyśle Marcjana, a ten zapomniał o nich, ciesząc się każdą upojną chwilą, to wiadomo było, że jeszcze dadzą o sobie znać. Tak to już z nimi jest i tak już z nimi pozostanie. Natomiast dwóch ludzi, gdy nie mówiło, to piło i na odwrót. W końcu czas dał się we znaki, zza okien umieszczonych wysoko na ścianach dochodziło już jedynie blade światło księżyca. Czas mijał zdecydowanie za szybko w dobrym towarzystwie. Nie jedna osoba już tego żałowała. A kapitan Argo musiał dopilnować swych obowiązków. Następnego dnia miał kolejny rejs. Tak więc obaj mężczyźni odziali się i ruszyli ku portowi. W ciemnych uliczkach co chwilę pojawiali się jacyś ludzie, by zaraz potem zniknąć. I chociaż niektórzy mogliby się tutaj „przestraszyć”, to Marcjan wiedział, iż w tej części miasta straże są częste i trzeba mieć naprawdę dobry powód, by kogoś tu zaatakować. Marcjan natomiast nie miał wielu wrogów, przynajmniej nie tak wielu, jak mają inni. Na dodatek po trunku stał się odważniejszy i śmiało pokonywał ulicę za ulicą, by w końcu znaleźć się w porcie. Ludzie Marka Juliusza nadal ładowali na statek towar, a wszystko to na tle gwieździstego nieba, odbijającego się w wodach Bosforu.

-Ta wyprawa przyniesie duży zysk. Niby nie daleki rejs, bo w końcu Mesembria, ale zysk ogromny. Jak tak dalej pójdzie będziesz mógł sprawić sobie kolejny statek… - rozmarzył się. – Jeżeli pozwolisz, wezmę Teofana. Z dnia na dzień coraz bardziej mi się wydaję, że morze i ten chłopak zostali dla siebie stworzeni. Sam mógłbyś jechać, ale znając ciebie… - uśmiechnął się – Chyba, że mnie tym razem zaskoczysz?
 
Rewan jest offline