Banned | Droga na Wraże Uroczysku
Jechali gwarnie i głośno, choć starych tu żołnierzy i porządek panował nie piękna była pogoda, zupełnie nie jakby koniec marca, a maj. Droga wiodła między polami nie wzrosłymi jeszcze, ale zazielenionymi już mocno. Ptaszyny ćwierkały, drzewa pierwszymi listkami obsypane, wypadu ludzi Rożyńskiego się nie bano, zdało się że w gości jadą, na chrzciny, nie wyprawę wojenną przepijano do siebie tedy gęsto.
Pan Leszczyński wypytywał o pana Bełzeckiego - Bełżecki jawi się jako prawy i wielki patriota z tegom co słyszę
- Waść prawdę mówisz, że to wielki patriota, teraz wielki prawa obrońca prawa, ale drzewiej ho ho... róznie bywało - przytaknęli mu też inni.
- Widzisz asan u nas to różnie bywa. Raz prawem, raz lewem swoich praw dochodzić trzeba. A Bełzeckiemu jako innym też różnie bywało. Ale miał komiltona, starego Niewiarowskiego świeć Panie nad jego duszą.
Świeć, świeć - przytaknęło kilku.
- A wiesz waszeć kto to był stary Niewiarowski ? Nie wiesz boś młody i nie z tych stron. Toć on na cały powiat, ba województwo sławny był. Nie było szabli nad niego, a fantazję do tego miał wielką. Staroście pod nosem w karczmie siedział, wino pił, a Starosta jeno zębami zgrzytał, a bał się go brać. Było tak ?
Było, było - rozległy się potakiwania
- Nie ten Starosta rzecz jasna, poprzedni, a on tez był różny człek jeśli wiesz waść co mam na myśli. No i tak hulali Bełzecki z Niewiaromskim. Potem Bełzecki spadek wziął i ustatkował się, a że co prawda w szabli druhowi nie dorównywał, pomyślunkiem i zmyślnością przewyższał. Tak doszli razem do majątków. Bełzecki w dostojniki poszedł, a Niewiarowski Bobrowniki wziął. Dalej druhami byli aż coś się popsuło między nimi i krzywi na siebie zaczęli być. No i wtedy Bełzecki po Ligęzę posłał infamisa sławnego co z kraju uchodzić musiał. A dalej to już waszeć wiesz... - Mogło to być aby Ligęza w ciemne sprawki był wmieszany? Ponoć to infamis i to jakich mało, ale czy honor szlachecki chociaż mu pozostał?
Pytał pan Leszczyński
- Nie powiem waści, bom nie ksiądz, a kropić wodą Ligęzy nie będę, ale coś na rzeczy może być. Czy honor pozostał ? Daj Boże by nasza szlachta tyle go miał co ten infamis. A człek do tego wykształcony, rozumny, nieraz biedzie innych potrafi zaradzić. Dziwny on, bo w nim dobro ze złem wymieszane, ale mówią, że i Diabłu na szable by stanął i za nic by go miał. Czy charakternik ? Bardzo możliwe. Mógł na złość całemu światu i duszę zatracić, ot tak dla fantazji. Różnie o tym mówią, ale panu Wolskiemu nie raz się wymykał z takich zasadzek... Ale o takich sprawach lepiej nie mówić nawet w dzień, bo czart wszystko słyszy.
Słyszy, słyszy.. potaknięto.
Zgoła inną rozmowę toczyli pan Niewiarowski i Ankwicz. - Komenda rzecz jasna przy panu Staroście będzie choc pewnie pana Michicza chętnie posłucha i paru znaczniejszych dawnych żołnierzów.
Ech lat temu dziesięć było jakem na wojnę ruszał tak samo smark niedorosły. Nagle zamyśli się jakoś widać wspomnienia go naszły. - Waszeć Ją widział ? - spytał zmienionym głosem, ale nie czekał odpowiedzi - staliśmy wtedy w kilka tysięcy i czekaliśmy aż z carem Dymitrem do obozu przyjedzie. Kolasę miała bogatą, rycerstwo w najlepszych zbrojach stało, pan Potocki jak młody bóg, a ona wysiadła w sukni pięknej, ale skromnej i wtedy wszystko zagasło, ludzie, zbroje wodzowie, a jaśniała tylko ona.
- Boże, Boże - jęknął opierając się o koński kark, oddalili się tez nieco od kawalkady - mówię waści jakby sztylet w serce wrazili.
Potem wiesz waść jako było, zdrada bojarska, smierć Dymitra, Ona w więzieniu. A ja w boju tyle lat bez Jej widoku. Nadszedł czas wymiany jeńców. Mówiono nam, że Dymitr ocalał cudem, uszedl. Więc znowu pod jej rozkazy... Jakem ujrzał tego ŁżeDymtra i Ją przy nim teraz zgasłą, zrozpaczoną, ale dumną wiedziałem że nieszczęście blisko.
I stało się, zostali przy niej tylko Zarucki z Kozami i my, kilkudziesięciu młodych dobrej szlachty, psami Jej nas nazywano, oklinano, nic to nam było...
- Musiałem ją opuścić, kijem by mnie nie odpędziła, ale musiałem dla Jej ratowania. Chciała wywiazć to na czarną godzinę. Poszło nas kilkunastu z jednym wozem tylko daleko w droge pod granicę. Dojechaliśmy, rozkaz spełniliśmy.
Jak wracaliśmy Moskwa nas otoczyła, broniliśmy się, aż prosić poczeli byśmy się w niewolę zdali, nikt nie słuchał. Potem już tylko prosili, żeby parol dać, że z nimi walczyc nie będziemy wolno puszczą, my nic. Bić się z nami juz nie chcieli bo trupów wał nas otaczał. Ale musieli batiuszka im kazał. Mnie rannego, nieprzytomnego z pola wzieli. Traktowali dobrze, nie powiem, domyślali się z czym jechaliśmy, ale ja ich nie widziałem, nie słyszałem. Pomyśleli żem zwariował. Puścili.
Byłem i taki, aż usłyszałem, że ona nie zgineła, a w Astrachaniu siedzi uwięziona. Myślałem wrócę przywiozę, wysypię im pod nogi puszczą ją.
Po drodze znów mnie uwięzili, alem uciekł, wróciłem, a tu... - chciał coś rzec , ale głos mu się załamał, zamilkł. Po chwili podjął wątek.
- Nie wiem co się stało..nie...ma... on nie żyje, kto go zabił , komuś powiedział ? Nie wiadomo, nie odkryli a rok minął.
- A cóż to waszmościowie tak z tyłu ? Poganiaj, poganiaj, niedługo w droge na Uroczysko skręcimy, a tam nawet samotrzeć zle jechać -dobiegło od czoła.
Koń chrapnął za nimi. Obejrzeli się. To pan Michicz odstał też od oddziału, nie wiadomo czy modlić sie może nie został, by w samotności spokój mieć. Słyszał, nie słyszał ? Zrozumiał, nie zrozumiał ? Nie wiedzieli.
Pogonili koni.
Ostatnio edytowane przez Arango : 21-05-2008 o 15:40.
|